Takie rozmowy mogliśmy prowadzić z nim pod ziemią w kopalni. Nakazał Nam, że jeżeli pojawi się komsomolec, to mamy wszyscy jednakowo odpowiadać, że rozmawialiśmy o "
barysznach" tj. o babach. Gdyby się wydało, że rozmawialiśmy o jakichś poważnych sprawach, to Baszkirow poszedłby do więzienia lub do łopaty w łagrze, a my do karceru. Pewnego
razu Baszkirow poczęstował Nas karpielem (burakiem) którego dostał gdzieś poza łagrem. Dziękowaliśmy bardzo, powiedzieliśmy mu, że za to w Polsce poczęstowalibyśmy go
kiełbasą - westchnął tylko., wspominając carskie czasy. pewnego razu zdarzyło się, ze jeden z więźniów nie wytrzymał nerwowo i pobił komsomolca, który znęcał się nad Nim.
Wolnonajemni Rosjanie, w ukryciu dziękowali mu za to.
Przy wjeździe do kopalni mieliśmy łachy całkiem przemoczone. Ponieważ mogła pomieścić tylko 8 osób, pierwsza grupa, która wyjechała na powierzchnię musiała czekać na mrozie ponad
pół godziny aż wyjadą pozostali (ok. 30 osób). Łachy momentalnie zamarzały, robiły się z Nich zbroje. W takim stanie prowadzono nas na "stołówkę". Dostawaliśmy dwa razy na dobę,
przed i po pracy, po kawałku chleba i misce zupy. W mokrych łachach pracowaliśmy, jedli i "oddychali" w roju pluskiew i innego robactwa. Wierzę, że tylko dzięki Opatrzności Bożej
przetrwałem w tym "raju"
W jednym łagrze przebywali ze mną ludzie z rożnych stron Polski. Pamiętam tylko niektóre nazwiska: Jan Kramer, z Sokołowa Młp. Jan Ożóg przezwisko "chórek", Maciej Dziuba spod
Kolbuszowej, Antoni Cacki z Otwocka (był ze mną w jednej brygadzie) Wojciech Pikor, Szczepan Pietryga (nie żyje) Grzybowski z Białego stoku, Krajewski z Kolbuszowej, Bator z
Kolbuszowej.
Zdarzyły się chyba dwie próby ucieczek z łagru Uzłowaja. W pierwszej uciekło 3 osoby, jedna jedna z Nich chyba dotarła do Polski,a dwóch złapali i z powrotem przyprowadzili do
łagru. W drugiej ucieczce prawdopodobnie dwóm osobom udało się dotrzeć do Polski. Po ucieczce cały barak ukarano, wszyscy nie dostali jeść cały dzień. Na apelach i mityngach
robiono odprawy na ten temat. Wybijali Nam z głowy myśl o tym, że kiedykolwiek wrócimy do Polski.
We wrześniu 1945 roku w łagrze zrobiło się ruch, naczalstwo wpadło w panikę, nakazało ogólne sprzątanie, mycie itd. Okazało się , że do Uzłowaja ma przyjechać delegacja
Międzynarodowego Czerwonego Krzyża i dlatego zarządzono sprzątanie na pokaz. Nie widziałem tej delegacji na oczy, bo podczas ich wizyty pracowałem w kopalni. Pojawiły się
wtedy pogłoski, że Nas zwolnią, ale nie wiadomo było czy wrócimy do Polski. Naczalstwo łagru dalej drwiło z Nas "Polszy wy już nie uwiditie, eto 18 republika" ale zaczęli
Nas lepiej traktować. Końcem września 1945 roku kazali nam zabrać swoje rzeczy z depozytu, dali porcje żywnościowe na drogę i załadowano nas do bydlęcych wagonów. Nie wiedzieliśmy
co zdecydowało o tym kto będzie wypuszczony z łagru a kto zostanie. Wypuścili przeważnie zwykłych ludzi aresztowanych przez NKWD za przynależność do AK. W Uzłowaja zostali
przeważnie inteligenci lub bardziej aktywni w AK między innymi Bator z Kolbuszowej.
W wagonach panowały już lepsze warunki było Nas dużo mniej (po 50 osób) niż podczas transportu z Polski do Rosji. Można było usiąść na ławkach a na postoju [pod nadzorem wyjść z
wagonu. Obawialiśmy się, że z Nami zrobią to samo co z oficerami polskimi w Katyniu. Pewnego razu zatrzymali pociąg koło kołchozu. Wyszliśmy zobaczyć co robią kołchoźnice na polu.
Szuflami przedmuchiwały ziarno pszenicy i usypywały go na kopce. Krytykowaliśmy ich pracę, mówiliśmy im, że zmarnują ziarno, bo zamoknie na polu. Tłumaczyły Nam, że tak się robi w
całej Rosji - ziarno na zewnątrz porośnie trawą, a w środku "budiet charosze". Do każdego wagonu był przydzielony konwojent. Mówili Nam, że zawiozą Nas na
"prewierkę" do Prus Wschodnich. Dlatego po dotarciu do Warszawy, wielu ludzi nie czekając na odprawę uciekło z dworca kolejowego i na własną rękę wracali w rodzinne strony.
Ci co zostali domagali się aby przyszedł na stację ktoś z władz. Nie mieliśmy pieniędzy, ani dokumentów, chcieliśmy dostać jakieś dokumenty umożliwiające powrót do domu. Na drugi
dzień po Naszym przyjeździe pojawił się ktoś z Urzędu Bezpieczeństwa z warszawy. Wystawił Nam przepustki które upoważniały do bezpłatnego przejazdu koleją do domu. Wraz z Janem
Ożogiem przyjechaliśmy do Rzeszowa a stąd na piechotę do Nienadówki. Rodzina była zaskoczona moim powrotem. Na początku 1945 roku dotarła do Nienadówki wiadomość, że podczas
wywózki do Rosji zginąłem gdzieś pod Lwowem.
|