Foto zmiany

Losowy album

Zostań współautorem !

Napisz do nas


Nasze Statystyki Odwiedzin
Hasło - sprawdzam
stat4u

AK i WiN - Nienadówka


Spis treści



Wstęp

Nie jest moim zamiarem tworzenia na nowo kolejnego opisu wydarzeń z działań AK-owskiego podziemia, byłaby to tylko kolejna komplikacja powstała na spisanych przez innych ludzi wspomnieniach, które można znaleźć na naszej stronie. Staram się zwykle podawać źródła, z których korzystam, jednak nie zawsze jest to możliwe, za co oczywiście autorów przepraszam. Chciałem zebrać wszystko w jednym miejscu, co opisują sami uczestnicy lub to co zostało zapamiętane przez innych. Trudno dziś ustalić dokładnie ilu w sumie było członków konspiracyjnej organizacji w Nienadówce. Czasem Ci, którzy uchodzili za współpracowników niemieckich, czy później komunistycznych, pełnili podwójne role, będąc wtyczkami akowskiego podziemia. Szperając w internecie napotkałem na bardzo obszerne wspomnienia kpt. Józefa Rządzkiego ps. „Konar”, „Boryna”- komendanta Obwodu - Kolbuszowa „Kefir”: (2 VII 1942 - II 1945). Dla zwykłych mieszkańców i dla większości nie wtajemniczonego podziemia w czasie okupacji, był pewno uważany za współpracującego z okupantem, pracownika "Bei polnische Nil Flussregulierung". Było to nawet powodem aresztowania po wojnie, oskarżono go o pobicie na posterunku policji dwóch polaków "braci". Wspomniani "bracia" ograbili transport żydowski z pomocą dla getta. Aresztowani przez policję, wykupili się dając łapówkę. Kiedy Rządzki dowiedział się, że unikną kary za napad, sam ją wymierzył, na własny dotkliwy sposób. Wspomnienia, nazwiska pseudonimy, podejmowane akcje. Odnosi się On również do tej mniej chwalebnej strony, jak podejście niektórych polaków do żydów. W całym poniższym opracowaniu, wykorzystałem też kilka prac innych autorów. Główny, autorstwa E. Winiarskiego zaznaczyłem pisząc go na szarym tle. Do całego tekstu są podłączone linki (na czerwono), które zaprowadzą Was do bardziej obszernych opisów, o wspomnianych osobach i wydarzeniach, lub do źródeł głównych, archiwów, bibliotek czy innych stron internetowych. Zaznaczyłem również swoje uwagi do fragmentów, które budzą moją wątpliwość, lub są sprzeczne. Szanuję pracę innych i staram się ich teksty zamieszczać bez świadomej ingerencji. Minęło sporo czasu od kiedy je pisano, informacje pochodziły z różnych źródeł. Ludzie uczestniczący wspólnie w jakimś wydarzeniu często zapamiętują je i przedstawiają zupełnie inaczej. Czasem uczestników ponosiła fantazja, a czasem niektóre sprawy woleli przemilczeć.

Być może ktoś kiedyś pokusi się na przedstawienie tamtych lat i AK-owskiej działalności na terenie Nienadówki i okolic, chętnie udostępnię materiały z naszej strony. Chciałbym jednak, by tamte historie i sylwetki jej uczestników, były ukazywane bez przemilczania spraw niewygodnych i wstydliwych. Jeżeli ktoś faktycznie zechce uczciwie skorzystać z tego co tu jest zebrane, powiadomi mnie o tym i pozwoli na wgląd, nie widzę większych problemów. Życzę ciekawej lektury, a wszystkich, którzy mogą pomóc w kolejnych uzupełnieniach zapraszam do współpracy, jest jeszcze wiele do zrobienia.

admin: Bogusław Stępień



Wróć do Menu


Przysięga żołnierzy AK

" W obliczu Boga Wszechmogącego i Najświętszej Maryi Panny, Królowej Korony Polskiej, kładę rękę na ten święty Krzyż znaki męki i zbawienia i przysięgam: być wiernym Ojczyźnie mojej Rzeczypospolitej Polskiej, stać na straży Jej honoru i o wyzwolenie Jej z niewoli walczyć ze wszystkich sił, aż do ofiary z mego życia. Prezydentowi Rzeczypospolitej i i rozkazom Naczelnego Wodza oraz wyznaczonemu przezeń Dowódcy Armii Krajowej będę bezwzględnie posłuszny, a tajemnicy niezłomnie dochowam, cokolwiek by mnie spotkać miało."

" Przyjmuję Cię w szeregi Armii Krajowej walczącej z wrogiem w konspiracji o wyzwolenie Ojczyzny. Twym obowiązkiem będzie walczyć z bronią w ręku. Zwycięstwo będzie Twoją nagrodą. Zdrada będzie karana śmiercią. "


źródło: Biuletyn Informacyjny AK - dodatek specjalny "Niwy" nr. 1
Pismo KO "S" Ziemi Kolbuszowskiej" - wrzesień 1989



Wróć do Menu



Konspiracja - początki

Kilka informacji o działalności konspiracyjnej na terenie placówki AK „Sosna I" (Placówka „88") w rejonie Górna i okolicy.

W Górnie i pobliskich wioskach - Wólka Sokołowska, Turza, Trzebuska, Nienadówka, Trzeboś - działalność konspiracyjna zaczęła się zimą 1939/1940 z inicjatywy działaczy społeczno - politycznych oraz nauczycieli: Władysława Prugara, Kazimierza Osetka, Józefa Figla z Górna, Marcina Słoniny, Adama Grzybka, Kazimierza Rzeszutka z Wólki Sokołowskiej, Jana Krauza, Pawła Ciska, Bolesława Mitury, Adama Husa z Trzebuski, Jakuba Biernata, Jana Ożoga z Nienadówki i innych. Powstała wówczas bliżej nieokreślona i niejednorodna pod względem politycznym organizacja konspiracyjna o dążeniach niepodległościowych pod nazwą „Czyn”.

Już jesienią 1939 roku uruchomiono pierwsze radio, które wydobył z ukrycia nauczyciel z Górna Józef Figiel. Po wyremontowaniu zostało zainstalowane w Trzebusce w celu prowadzenia systematycznego nasłuchu. Dzięki maszynie do pisania, dostarczonej z Gminy Sokołów przez sekretarza gminnego Marcina Słoninę, drukowano komunikaty radiowe BBC i ulotki, które rozpowszechniano po okolicy, aby zwalczać nastroje przygnębienia i zwątpienia wśród ludności polskiej. W 1940/1941 część działaczy tej grupy wstąpiła do organizacji wojskowej ZWZ. Organizatorem ZWZ na terenie Górna był Władysław Prugar pseud. „Czarny”. Czynną rolę w tworzeniu ZWZ odegrali oficerowie: kpt. Wojciech Chorzępa z Nienadówki, por. Szczygieł z Trzebuski, oraz oficerowie rezerw.


źródło: Z dziejów Górna /Karol Smolak/



Wróć do Menu


Struktury AK Podokręg Rzeszów

Podokręg Rzeszów AK - podokręg Armii Krajowej w Okręgu Kraków AK.
Organizatorem Podokręgu Rzeszów AK był pułkownik Kazimierz Putek "Zworny”, w marcu 1943 został powołany na stanowisko komendanta podokręgu. W czasie „Burzy” dowodził całością działań zbrojnych na terenie Rzeszowszczyzny. Mieszkał w Rzeszowie u dyrektora gimnazjum Władysława Kruszyńskiego przy ul. Hetmańskiej.

Podokręg Rzeszów AK podlegał pod jeden z 8 okręgów, Okręg Kraków AK i obszar Komendy Głównej AK

Podokręgowi Rzeszów AK, podlegały od 1943 Inspektoraty Rejonowe:
  • Rzeszów
  • Jasło, Obwód Jasło AK
  • Krosno OP-15
  • Sanok OP-23
  • Przemyśl
  • Tarnobrzeg
  • Mielec

Okręg Rzeszowski AK wydawał: Głos Jedności Polskiej.

W ramach odtworzenia Sił Zbrojnych w czasie Akcji Burza: i w wyniku przeprowadzania akcji odtwarzania przedwojennych jednostek wojskowych w 1944 powstały w Podokręgu Rzeszów AK (Okręg Kraków):
  • 24 Dywizja Piechoty AK "Rzeszowska" 17 Pułk Piechoty AK
  • 22 Dywizja Piechoty AK "Jarosławska" 38 Pułk Piechoty AK

Podokręg AK Rzeszów krypt. „Woda”, Ogniwo”, „Rezeda”
Inspektorat AK Rzeszów krypt. „Rtęć”, „Rzemiosło”
Obwód AK Rzeszów „Rozbratel”
Obwód AK Kolbuszowa „Kefir”

Komendanci Obwodu - Kolbuszowa „Kefir”:
  • ppor. Edward Bawół „Wisz” /1940 - wiosna 1941/
  • kpt. Stanisław Chomicz „Wisznia” /wiosna 1941 - 1942/
  • kpt. Józef Rządzki „Konar”, „Boryna” /2 VII 1942 - II 1945/
  • ppor. Romuald Heilman „Piotr” /II 1945/
Oficerowie dywersji:
  • chor. N.N. „Jan” /1943/
  • ppor. Romuald Heilman „Piotr” /1943 -1944/
Placówki Obwodu AK Kolbuszowa:
  • Placówka Kolbuszowa Dolna „Dolina”
  • Placówka Kolbuszowa Górna „Korba”, „Góra”
  • Placówka Majdan Królewski „Magnus”
  • Placówka Raniżów „Robuś”
  • Placówka Sokołów-Górno „Sosna I”
  • Placówka Sokołów-Nienadówka „Sosna II”
  • BCh (obejmowała plutony scalone z BCh) „Pochodnia”
Obwód AK Kolbuszowa dysponował 1.635 żołnierzami.

źródł: Andrzej Wojciechowski



Wróć do Menu



Konspiracja, Akcja "Burza", Wyzwolenie.


"Nienadowska konspiracja miała zdecydowanie jednorodny charakter. Zawierający się niemal całkowicie w strukturach organizacyjnych ZWZ-AK. Zaledwie paru mieszkańców wioski sympatyzowało z grupą Stanisława Szybistego ze Stobiernej. Często deklarując się jednak jako zwolennicy Armii Krajowej. Albo na wszelki wypadek - asekurując siebie na obydwie strony.. . Mimo iż - według świadectwa Kazimierza Osetka - w domu Wojciecha Rożka na Porębach nienadowskich zawiązała się okręgowa rzeszowska komórka PPR (oficjalna historiografia Polski Ludowej twierdzi zupełnie co innego!), to wpływy tej orientacji były tu naprawdę znikome. Hasła rewolucji społecznej i walki klas nie znajdowały wśród miejscowych gospodarzy większego odzewu również w czasie okupacji. Stąd też chyba wspomniany już Osetek traktował Nienadówkę jako środowisko zdecydowanie wrogie, któremu ton nadają miejscowi paniczykowie i "sanacyjni wojskowi. Podobną oceną wystawia jej też główny bohater powieści Zbigniewa Dominy “Wicher szalejący" - Świetlisty, uosabiający wiadomą historyczną postać... .

Faktem bezsprzecznym jest, że Nienadówka od początku stanowiła poważny ośrodek AK i konsekwencje tegoż faktu w sposób znaczący zaważyły później na losach całej wioski, jak i poszczególnych jej mieszkańców. Na długie dziesiątki lat. Inicjatywa założycielska konspiracyjnej organizacji zbrojnej, lojalnej wobec rządu RP na uchodźstwie, wyszła z kręgów osób wojskowych i grona miejscowej inteligencji. Choć pojedyncze ich kontakty datują się niemal od samego początku okupacji, to o organizacji mówić można dopiero od 1942 r. "Antoni Buczak, ps. Refosz" podaje nawet bliższy jego okres - druga połowa 1942 r.

Do pionierów konspiracyjnych poczynań na terenie Nienadówki należał nauczyciel miejscowej szkoły powszechnej, Józef Guzenda, oficer rezerwy w stopniu porucznika, pochodzący z okolic Łodzi. Według Buczaka "świetny organizator, on tó właśnie nas przyjmował i zaprzysiężaył do AK". Zaś Jan Bolesław Ożóg wspomina: " Z wiosną 1943 wciągnięty zostałem za pośrednictwem miejscowego (na wsi) nauczyciela Józefa Guzendy do AK"

Relacje innych osób znaczącą rolę w organizowaniu struktur Armii Krajowej przypisują dwóm innym miejscowym inteligentom: studentowi Politechniki Lwowskiej Janowi Nowińskiemu i nauczycielowi Janowi Jabłońskiemu. Najmniejszą jednostką organizacyjną była sekcja, licząca 4 osoby (sekcyjny + 3). Sekcje łączyły się w drużyny, a te w plutony. Na terenie Nienadówki w szczytowym okresie konspiracji funkcjonowały dwa plutony.

(moja uwaga)
Czy to możliwe ? Osoba nauczyciela Jana Jabłońskiego była wymieniana w rozmowach o AK, przez Jana Bełza - ps. Sroka i nigdzie indziej. Jan Jabłoński był uczestnikiem I wojny światowej miał walczyć w szeregach Legionów Polskich, choć w spisie Legionistów, nie odnalazłem o nim wzmianki. Ranny w jednej z pierwszych bitew, dostał się do rosyjskiej niewoli, spędził w niej prawie całą wojne (1914-1917) II wojna św. zastała go wraz z żoną Anielą w Łoniowej. Oboje dostali tam od Niemców, w roku 1940, zakaz pracy w zawodzie nauczycielskim. Do Nienadówki podobno mieli wrócić w 1943 lub 1944 roku, nawet gdyby wrócili wcześniej, dziwnym trafem nie ma nigdzie innej wzmianki o jego konspiracyjnej pracy, czy też w Tajnym nauczaniu.
(koniec uwagi)


Wróć do Menu



cd. tekstu E. Winiarskiego

Oto lista żołnierzy Armii Krajowej w Nienadówce, sporządzona przez jednego z nich, Jana Bełza ps. "Sroka"


(moja uwaga)
powyższa lista przedstawia 83 osóby, z innych źródeł znam i inne, które tu nie zostały wymienione, zamieszczam je poniżej.
(koniec uwagi)


Wróć do Menu


cd. tekstu E. Winiarskiego

Pierwszym plutonem dowodził Szczepan Pietryga, natomiast osoby dowódcy II plutonu nie udało się jednoznacznie ustalić. Dowódcą całości AK-owskiej organizacji w Nienadówce był Józef Guzenda, wchodziła ona w skład placówki oznaczonej kryptonimem “Sosna II" (obejmującej ponadto Trzebuskę i Sokołów. Drugim d-cą “Sosny II: (pierwszy ppor. rez, N'N ps. "Pilo“) został właśnie Guzenda, występujący pod pseudonimami “Pszczoła" i "Ryś". Z kolei wspomniany już w poprzednim rozdziale zawodowy wojskowy KOP, rodem z Nienadówki kpt. Wojciech Chorzępa, pełnił przez cały okres zorganizowanej konspiracji funkcję kwatermistrza kolbuszowskiego Obwodu AK "Kefir". Zaś J.B. Oźóg ps.“Sól" i "NaCl" był referentem prasowym Obwodu, przygotowującym materiały do konspiracyjnych pism "Na posterunku", "Oracz" i "Wiarus", które wychodziły w Rzeszowie, Trzebownisku i Kolbuszowej. Wspólnie z Janem Nowińskim redagował ulotki, wzywające robotników do uprawiania sabotażu w rzeszowskiej fabryce broni.

(moja uwaga)
.... (ppor. rez. N'N ps. "Pilo“)....
Na zdjęciu poniżej, sierżant podchorąży Władysław Woś „Pilo”, przedwojenny nauczyciel. Obszerne opracowaniem jego osoby znalazłem pod tym linkiem: Encyklopedia Regionów (Podkarpackie) (link aktualnie nieczynny)



J. B. Ożóg o swojej pracy pisze w artykule: Konspiracja i Partyzantka

Szczepan Pietryga - z innych źródeł wiemy, że był organizatorem i dowódcą II plutonu. Również zastanawia mnie ilość Plutonów w Nienadówce.
W/g ZWZ-AK Inspektoratu Rejonowego Rzeszów: W Nienadówce i Trzebusce były zorganizowane 3 plutony szkieletowe, a we wsi Turza czwarty, a stan osobowy całej placówki „Sosna II” wynosił 240 żołnierzy.. Wspominano mi, że w Nienadówce było w sumie trzy plutony, wymieniając ich dowódców. Struktura AK-owskiego plutonu powinna liczyć 69 członków. W Nienadówce udało się zidentyfikować w sumie 94 członków AK. Reszta pochodziła z pozostałych miejscowości jak Turza i Sokołów Młp.
Zapraszam poniżej do części Placówka Sokołów-Nienadówka „Sosna II” gdzie znajduje się więcej informacji w tym temacie. Poniżej też przedstawię składy personalne 3 plutonów, które udało się zebrać, są tam wymienieni co niektórzy dowódcy drużyn i tylko w dwóch przypadkach są przypisani do nich z nazwiska żołnierzy drużyn. Obok z prawej schemat Plutonu AK.
(koniec uwagi)



Placówka Sokołów-Nienadówka „Sosna II”


(..) Placówka obejmowała swym zasięgiem miasto Sokołów i wsie: Trzeboś, Trzebuskę i Nienadówkę. Większość pocztu tej placówki mieszkała w Nienadówce, stąd placówkę „Sosnę II” określa się też jako „Sokołów-Nienadówka”. Pierwszym komendantem był ppor. rez. Stanisław Pilc „Jastrzębiec”, a drugim i ostatnim ppor. rez. Józef Guzenda „Pszczoła” . Przed wojną wielu urzędników i mieszkańców Sokołowa było zwolennikami partii narodowo-demokratycznej zwanej „endecką”. Była to partia silnie prawicowa i antyżydowska. Dzieci zwolenników tej partii należały do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. Już na początku okupacji niemieckiej w 1940 r. młodzież o poglądach endeckich zorganizowała się w Narodową Organizację Wojskową (NOW), która została scalona z AK.

Na terenie placówki „Sokołów II" należeli do niej: Walenty Baran, Kazimierz Bazylko, Tadeusz Bazylski. Zbigniew Brzozowicz, Władysław Murszta, Franciszek Dec, Roman Gałgan, Michał Kogut, Ludwik Kosak, Mieczysław Łuszczki, Tadeusz Łuszczki, Zenon Matula i inni. Do organizacji NOW należały też dziewczęta: Maria Frączek „Szron” - nauczycielka, Adelajda Warzochowa też nauczycielka, Janina Confac, Janina Woś, Aniela Nazimkowa, Wanda i Zofia Dańczak - studentki farmacji oraz Zofia Słomiany.

Dowódcą plutonu był Jan Kamler „Lis”, który też dowodził pierwszą drużyną tego plutonu.
Drugą drużyną dowodził Bronisław Słowik "Sławek”, a trzecią Zenon Matuła.

Po scaleniu NOW z AK, „Boryna” mianował dowódcą tego plutonu sierżanta podchorążego Władysława Wosia „Pilo”, przedwojennego nauczyciela. Stan osobowy całej placówki „Sosna II” wynosił 240 żołnierzy.

Do aktywnych żołnierzy Placówki Sokołów II - Nienadówka należeli: W Nienadówce i Trzebusce były zorganizowane 3 plutony szkieletowe, a we wsi Turza czwarty.

źródło: ZWZ-AK Inspektorat Rejonowy Rzeszów
Józef Niedziela, Franciszek Sagan



(moja uwaga)
O początkach organizacji przeczytamy również we wspomnieniach: (..) kpt. Wojciech Chorzępa rzucił się w wir podziemnej roboty na miejscowym terenie. On to, wespół z nienadowskim nauczycielem Józefem Guzendą ps. „Pszczoła”, „Rys” stał się organizatorem placówki Armii Krajowej „Sosna II “, obejmującej prócz Nienadówki i sąsiadującej z nią Trzebuski także pobliskie miasteczko Sokołów Małopolski. Od początku zaistnienia organizacji prowadził szkolenie z zakresu znajomości broni, sztuki celowania oraz prac minerskich dla tych jej członków, którzy nie posiadali — choćby z racji wieku — przygotowania wojskowego. (..) więcej: Wojciech Chorzępa „Bawół”
(koniec uwagi)

Wróć do Menu



Plutony, drużyny i ich dowódcy

Pluton I - zwerbował plut. rez.: Dowódcami drużyn w tym plutonie byli:
Do drużyny Jakuba Noworóla należeli: .

Pluton II - zorganizował, a następnie nim dowodził przedwojenny kapral:
Pluton III - zorganizował i nim dowodził st. sierż. służby stałej: (..)W 1943 roku odwiedził go Józef Guzenda "Pszczoła", nauczyciel i miejscowy komendant Placówki AK. Zaproponował Józefowi zorganizowanie, w Nienadówce Górnej i sąsiedniej Trzebusce, plutonu AK pod jego dowództwem a także kierownictwo organizowanego w tych wsiach kursu podoficerskiego.(..)

Dowódcami drużyn w tym plutonie byli:


Z informacji ze zbiorów udostępnionych przez rodzinę Józefa Wisza, spis dowódców trzech jego drużyn, odbiega od tego powyżej. Dowódcami mieli by być: O Józefie Ciupaku wiemy niewiele, Jan Furman, który urodził się 19 kwietnia 1924 był raczej wtedy jeszcze bardzo młodym człowiekiem. Z kolei tych dowódców musiało być na pewno więcej i to nie tylko z terenu samej Nienadówki. Następowały wymuszone zmiany, np., w roku 1943 Stanisław Ożóg, został aresztowany i wywieziony do Niemiec. Brak mi tu również Jana Buczaka ps. Kloc", jest on, już po wkroczeniu sowietów wymieniany jako dowódca Jana Ożoga "Tank"

Udało się ustalić stan osobowy kolejnej drużyny z Nienadówki, na razie jednak nie wiem do którego plutonu należała. Członkami drużyny byli ówcześni mieszkańcy z Nienadówki Dolnej. Dowódcą był mający przedwojenne doświadczenie wojskowe:
  • Józef Śliż (1916) s. Marcina lub Mariana

Uczestniczył w akcji "Burza", ranny w potyczce w Porębach Kupieńskich.

Jego żołnierzami byli:

Wróć do Menu



cd. tekstu E. Winiarskiego

Z uwagi na to, że nie wszyscy uczestnicy konspiracji mieli przygotowanie wojskowe, choćby z powodu młodego wieku, na samym początku zorganizowano szkolenie wojskowe, w stopniu podoficerskim. Prowadzono je równolegle w obydwu częściach wioski, w górnej Nienadówce odbywało się ono w domu Buczaków. Starą, pozostałą jeszcze po dziadku, chałupę, przerobiono na warsztat stolarski, ślusarski, a nawet kuźnię. "W tym domu - wspomina “Refosz" - wieczorami odbywały się szkolenia szkoły podoficerskiej i nie tylko (...), był kurs minerski i zapoznawanie się z materiałem wybuchowym wszelkiego kalibru, robienie bomb własnej produkcji, przeważnie zapalających, potrzebnych do dywersji. Były też szkolenia walki wręcz, dżudo, posługiwanie się bronią białą, jak i bronią palną. Przyjeżdżali na te szkolenia specjaliści, czasem bardzo z daleka. Niektóre zajęcia tego rodzaju prowadzono również w domu Jakuba Noworóla.

W Nienadówce dolnej szkoleniem rekrutów zajmowali się Pikor Ludwik, Biernat Jakub i Wisz Józef. W zakres jego wchodziło ogólne posługiwanie się bronią (szczególnie zasady celowania), oraz elementy musztry. Odbywało się ono w niedzielą po obiedzie, za każdym razem w innym miejscu. Najpierw do celów szkoleniowych służył karabinek ręczny “kabek“ z 1939 r., a następnie - broń zrzutowa. Szkolenie bojowe, jak też z zakresu programu szkoły średniej prowadzone do zagrożenia “wsypą" u Franciszka Chorzępy, gdzie wówczas mieścił się sklep spółdzielczy w Nienadówce dolnej, co do pewnego czasu, ułatwiało kamuflowanie uprawianej faktycznie działalności. Jednak zakonspirowana w AK tłumaczka ze sztabu niemieckiego ośrodka w Górnie, Zuzanna Zarzycka, przekazała sygnał, że lokal ów przestał być bezpieczny, gdyż dwaj ludzie z Nienadówki przyszli do komendy w Górnie donieść, że odbywają się tam zebrania, przychodzi na nie około stu osób i nocą wszystkich można wyłapać. Na szczęście akurat Zarzyckiej przypadło to przetłumaczyć niemieckiemu oficerowi. Ta wyjaśniła, że przybyły interesant domaga się odszkodowania z racji tej, że przez jego pole budują linię kolejową. Niemiec zdenerwował się bardzo, przywołał informatora do siebie, parą razy uderzył go w twarz i na ostatku poczęstował kopniakiem. Zarówno sam informator, jak i oczekujący go przy bramie kolega bardzo zdumieni byli takim potraktowaniem. Zachowując jednak posuniętą daleko ostrożność, zaprzestano prowadzenia u Chorzępy szkoleń.

(moja uwaga)
1) Konspiracyjny kurs podchorążówki - 12 miesięczny. W okresie 1942/43 komendant - por. Bolesław Nazimek „Drzazga”, wykładowcy: Drzazga, Lenc, Joker, Kalina; uczestnicy: Stanisław Walicki z Sokołowa, Jan Bolesław Ożóg z Nienadówki, Czesław Maziarz z Górna, Emil Burek z Wólki Niedźwiedzkiej, Ignacy Kosak i Jan Mika z Turzy. Zajęcia odbywały się między innymi na plebanii w Mazurach (w mieszkaniu ks. Bąka), w Górnie w mieszkaniu ks. Dziadka, w Sokołowie w mieszkaniu Drzazgi, w Trzebosi w szkole.

tekst: Z dziejów Górna /Karol Smolak/



O dwóch zdrajcach z Nienadówki i zakonspirowanej tłumaczce Zuzannie Zarzyckiej możemy przeczytać we wspomnieniach Franciszka Chorzępy. Fragment dotyczący Okupacja i konspiracja.
Opisał również jak w 1975 roku spotkał się z Zuzanną Zarzycką, ta opisała mu jak wyglądali dwaj szpicle. Rozpoczął ich poszukiwania. Opisał to w temacie: Kim był donosiciel z Nienadówki ?
(koniec uwagi)



cd. tekstu E. Winiarskiego

Od samego początku konspiratorom bardzo dawał się we znaki brak broni. Najmniej ryzykownym sposobem jej pozyskania było wyszukanie uzbrojenia pozostawionego przez żołnierzy z rozbitych w kampanii wrześniowej oddziałów WP. Skrzętnie tedy zbierano informacje o miejscach rozmundurowywania się powracających do domów żołnierzy i ewentualnym złożeniu przezeń broni. Jednak amatorów tej metody "dozbrajania się" było wielu. Praktykowały ją również inne ugrupowania zbrojne. Trwał więc wyścig po zachowaną we wrześniu broń, a nawet jej podkradanie.

Nienadowska organizacja otrzymała pewnego razu informację, że w Przewrotnem jest do sprzedania RKM, właśnie po wrześniowej kampanii. Zakupili go i przynieśli nocą Bełz Józef i Jakub Noworól. U tego ostatniego też został on złożony. Na razie służyć miał do szkolenia. Gdy do Noworóla przybył Wojciech Rożek z Porąb, który choć związany z grupą Szybistego, sprzyjał AK, gospodarz pochwalił sią przed nim zdobyczą. Efekt tego był taki, że następnej nocy bron ta została wykradziona. Ostatecznie wspomniany RKM znalazł się na wyposażeniu oddziału GL "Iskra", z niego gwardziści ostrzeliwali się podczas osaczenia przez Niemców w lesie za Trzebuską, 2 XI 1943 r., i tam - po rozbiciu "Iskry" - stał się on łupem wroga. Sporo mieszkańców Nienadówki zachowało u siebie wojenne trofea, o czym było dosyć szeroko wiadomo. Jednak nagabywani z rożnych stron, wszystkiemu zaprzeczali, nie chcąc nikomu nic przekazać. Jednego z gospodarzy nienadowskich "ludzie ze Stobiernej" wyprowadzili do lasu, tam straszyli go, terroryzowali do tego stopnia, że polecili mu kopać dla siebie grób. Mimo tego nie przyznał się, że broń posiada. Nie uczynił tego również wobec miejscowej organizacji AK. Jednak w "gorących" dniach akcji "Burza" sam Józef Guzenda - pod groźbą ledwie pistoletu - wydobył od niego dobrze zachowany karabin.

Zdobywana w niemałym trudzie broń była jednak w różnym stanie technicznym. Dla doprowadzenia jej do stanu używalności we wspomnianym warsztacie ślusarskim u Buczaków powstał punkt rusznikarski i u wymieniano uszkodzone lub brakujące elementy, jeśli zaś czegoś nie dało sią w warsztacie wykonać, Józef Buczak, pracujący wówczas w rzeszowskiej fabryce PZL, potajemnie wykonywał potrzebne detale. Uzyskanego tą drogą uzbrojenia było nie wiele, dopiero zrzut wyposażył należycie organizację pod tym względem.

Zrzut dla kolbuszowskiego Obwodu "Kefir" miał miejsce w nocy z 6 na 7 lipca 1944 r. Wówczas to angielski samolot, startujący z włoskiego portu w Brindisi wyładował na spadochronach 48 zasobników z bronią na zakonspirowane zrzutowisko w Kłapówce k. Kolbuszowej. W przygotowaniu, zabezpieczenia miejsca zrzutu, jak też odszukaniu i przejęciu ładunku udział brali żołnierze całego Obwodu, w tym i z Nienadówki. Pełnili służbą przy sygnalizacji, rozpalaniu ognisk i zbieraniu opadających zasobników. "(...) samolot aż z Włoch zjawił się na horyzoncie i bezbłędnie nadleciał na naszą sygnalizacją oświetleniową - wspomina Buczak-"Refosz" - obniżył lot, trzy razy okrążył teren i wyładował na spadochronach całą zawartość broni i amunicji. To wszystko trwało z 15 minut i odleciał na południe, kierując się na Duklę, powracając najkrótszą drogą". Według niektórych relacji samolot ten nie powrócił do bazy strącony przez artylerią przeciwlotniczą wroga nad Słowacją czy Węgrami.

Wyznaczone ekipy zbierały rozproszone na znacznej przestrzeni pojemniki z ładunkiem, które następnie ładowano na podstawione furmanki, wywożąc je do przygotowanych uprzednio melin. Nienadowska placówka AK otrzymała ze zrzutu: automaty "sten" - około, 20 sztuk, automaty "MP", karabiny maszynowe "BREM", 12 pistoletów bębenkowych "Smith", dwa "piaty" - broń stromotorową do walk w mieście i zwalczania celów przeciwpancernych w strzelaniu na wprost, granaty ręczne, wyposażenie do wszystkich typów broni, oraz amunicję. Wkrótce potem pod osłoną nocy cały ładunek przewieziono na wozach do przygotowanego uprzednio magazynu, zlokalizowanego w stojącej wolno stodole na parceli Sieczkowskiego. Od tego momentu w ciągu dnia prowadzono nieustanną obserwacją tego budynku, nocą zaś dyskretnie strzegła go warta. Nadzór nad całym uzbrojeniem sprawował powołany specjalnie oficer broni. Był nim podporucznik o nazwisku Kuryś z Wólki Sokołowskiej.

(moja uwaga)
O broni ze zrzutu schowanej w opuszczonej stodole możemy przeczytać we wspomnieniach Stanisława Jagusiaka ps. Wicher. Prawdopodobnie chodziło mu jednak o inny, wcześniejszy zrzut. "14 marca 1943 roku mój ojciec i Jakub Ożóg brali udział w przyjęciu z rzutów w lasach za Przewrotnem."
(koniec uwagi)


.

cd. tekstu E. Winiarskiego

W organizacji AK postępowano ściśle według zasad konspiracji i działania podejmowano na rozkaz przełożonych. W komunikacji wewnętrznej używano pseudonimów i unikano zawierania znajomości poza własną sekcją. Nie tolerowano samowolnych poczynań członków, choćby skierowane były one przeciwko wrogowi. Konsekwentnie przestrzegano zasady nieprowokowania okupanta nieprzemyślanymi akcjami, które narażały na represje bezbronną ludność cywilną. W tym kontekście AK z dezaprobatą wyrażała się o poczynaniach ugrupowań o profilu lewicowym, jak np. związanej z PPR - GL. Napadanie na pojedynczych żołnierzy wroga, czy techniczną obsługą wojskowych urządzeń niemieckich przysparzały niewiele pożytku społeczeństwu, sprowadzając w konsekwencji niemiecki odwet na całe miejscowości. Wskutek tego m.in. spacyfikowano Hucisko, Stobierną, a Przewrotne aż trzykrotnie. Pochłonęło to dziesiątki niewinnych ofiar.

Taktyka AK była odmienna. Przygotowywano się do powstania zbrojnego w momencie przewidywanego załamania się frontu, zaś na bieżąco likwidowano te jednostki, które wybitnie szkodziły społeczeństwu tj. rozpracowujących struktury podziemne gestapowców, szpiclów, konfidentów i donosicieli wszelkiego rodzaju. Wystrzegano się uderzania we wroga "na ślepo" Organizacja miejscowa niezmiernie rzadko działała całością swych sił. Jedynie takie akcje, jak np.. zabezpieczenie i przejecie zrzutu broni uzasadniały użycie większego stanu liczbowego. Na co dzień zaś funkcjonowały wyspecjalizowane grupy, tzw: bojówki, składające się niemal wyłącznie z osób posiadających przygotowanie wojskowe, obytych z bronią, wyróżniających się w działaniach bojowych, które to właśnie działając w składzie 5 - 6 osobowym, wykonywały zlecone przez dowództwo akcje. Ze względów bezpieczeństwa żaden z żołnierzy AK " w okresie okupacji nie dysponował bronią na osobistym wyposażeniu. Bezwzględnie zakazane było przechowywanie broni w domu. Bojówka tuż przed akcją pobierała broń z magazynu i po jej zakończeniu niezwłocznie ją zwracała. Do osobistego użytku broń wydano dopiero z chwilą przystąpienia do akcji "Burza"

Dowódcą bojówki, organizacji nienadowskiej był najstarszy z braci Buczaków, Jan ps. "Kloc". Według opinii podkomendnych - człowiek niepospolitej odwagi, wyróżniający się organizatorskim talentem. Służbę wojskową odbywał w jednostkach pancernych w Żurawicy k. Przemyśla i Modlinie. Zakończył ją w stopniu plutonowego. W czasie okupacji przebywał w rodzinnej miejscowości, stając się jednym z filarów konspiracyjnej roboty.

Zadaniem bojówki, prócz wykonywania akcji zleconych z wyższego szczebla dowodzenia było utrzymanie dyscypliny we własnych szeregach, tj. przywoływanie do porządku jednostki niesubordynowane, jakie trafiały się również i w szeregach AK, jak też i reagowanie na przypadki i fakty zagrażające bezpieczeństwu miejscowej społeczności. Członkowie bojówki z jednej strony prowadzili rozmowy ostrzegawcze z żołnierzami AK, którzy z różnych względów włączali się na własną" rękę w działalność organizacji innego rodzaju, i na innym terenie, z drugiej zaś upominali zwykłych mieszkańców wioski, jeśli ich postępowanie nie licowało z godnością Polaka lub narażało na szwank dobro obywateli, albo zagrażało organizacji. Metody łagodnej perswazji nie w każdym przypadku wywierały skutek pożądany i bywało że finał całej sprawy miewał i charakter tragiczny. Wymownym tego przykładem jest przypadek Pawła Gielarowskiego, który wielokrotnie upominany, nie zaniechał kontaktów z grupami partyzantki prokomunistycznej z Trzebosi i Medyni. Wskutek narosłych na jakimś tle nieporozumień, doszło tam do wymierzania wzajemnych porachunków. Gielarowski zwabiony podstępnie do ich siedziby, został ciężko raniony serią z broni maszynowej. Zdarzenie to natychmiast rzecz jasna zaalarmowało władze niemieckie. Zaistniało poważne niebezpieczeństwo dekonspiracji dla organizacji AK-owskiej. W konsekwencji zapadła dramatyczna decyzja zlikwidowania go. Wyznaczony do tego bojowiec uczynił to dosłownie na moment przed przybyciem po rannego gestapo.

(moja uwaga)
Historia Pawła Gielarowskiego jest zagadką nierozwikłaną, tekst powyżej również mówi o tym niezrozumiale, bo cóż to znaczy "został zwabiony do ich kryjówki" czyli partyzantki prokomunistycznej. Mogło tak być tylko skąd w tym samym czasie znalazł się tam oddział AK z Nienadówki ? Paweł Gielarowski lubił chodzić na akcje, był np. w oddziale, który rozbijał spęd w Widełce. Człowiek który nam opowiedział o Pawle Gielarowskim był dobrze rozeznany w środowisku AK owskim. To co przekazał, poniżej:
Paweł Gielarowski przed wojną był w Niemczech, znał język niemiecki. W Kolbuszowej wykonał na kimś wyrok śmierci, niestety informujący nie przypomniał sobie na razie ani nazwiska skazanego ani okoliczności wykonania wyroku. Być może chodziło mu o akcję opisaną poniżej przez E. Winiarskiego, mianowicie wykonanie wyroku na Halickim przez bojówkę pod dowództwem Buczaka. Tylko, że i do tej akcji przyznaje się więcej ludzi, Ostatnia akcja Pawła Gielarowskiego, zgadza się miejsce akcji, Medynia, gdzie został ciężko ranny. Nie mógł iść o własnych siłach, nie mówiąc już o ucieczce przed tropiącymi ich Niemcami. AK-owcy decydują się na pozostawienie współtowarzysza, by nie opóźniał ich marszu. Ranny wiedział, że wpadnie w ręce gestapo. Bojąc się, że wzięty na przesłuchania i tortury może wsypać kolegów, prosi ich o dobicie. Dowódca akcji Józef Guzenda ps. Ryś, podejmuje trudną decyzję i wydaje taki rozkaz. Rozkaz ten wykonał kap. Wojciecha Chorzepa. Cóż niezbyt to chwalebny czyn, może dlatego nigdzie nie można było doczytać się nazwisk.
(koniec uwagi)



cd. tekstu E. Winiarskiego

W przypadku gospodarzy nieopatrznie wchodzących w bliskie związki z okupantem z chęci interesu, czy dla własnej asekuracji, sugestywnie przeprowadzona przez członków bojówki rozmowa dawała pomyślne rezultaty. Ostrzegani z reguły natychmiast zmieniali swoje postępowanie. Trudniej przychodziło to wyjaśnić wspomnianymi już dziewczętom, prowadzącym szerokie i głośne życie towarzyskie z niemieckim udziałem. Wobec tego musiano zastosować środki już opisane.

Do ważniejszych akcji dowodzonej przez Buczaka bojówki należy likwidacja komendanta posterunku Kripo w Kolbuszowej Włodzimierza Halickiego, bardzo groźnego konfidenta, dokonana 13 III 1944 r. (po trzykrotnych próbach) Zniszczenie pracującego pełną parą dla potrzeb okupanta tartaku w Turzy, oraz zlikwidowanie spędu bydła w Widełce.

(moja uwaga)
Dowództwo akcja w likwidacji Włodzimierza Halickiego, powyżej przypisana Buczakowi. W innych źródłach akcja opisana jest zupełnie inaczej.
W kilka miesięcy po tragicznej akcji z udziałem Janka Zawiszy i Basi Kasechube, w dniu 15 marca 1944 roku żołnierze AK wreszcie likwidują komendanta Włodzimierza Halickiego. Wyrok wykonuje kolbuszowski oddział dywersyjny „Huragan” pod dowództwem Władysława Micieka ps. „Mazepa”. Giną też współpracownicy Halickiego. Jego najbliższy kompan, Ukrainiec Batko na mocy wyroku WSS zostaje zabity 30 lipca 1943 roku w Łętowni. Z kolei egzekucji gestapowców Pottenbauma i Flaschke dokonuje 25 maja 1944 roku w Rzeszowie patrol dywersyjny AK. (..)
W tej samej relacji poznamy tragiczną próbę zamachu wymienionych powyżej, Janka Zawiszy i Basi Kasechube "Basia idzie z Jankiem wykonać wyrok na Halickim.."
O akcji zniszczenia tartaku wspominał nam biorący w niej udział "Antoni Ożóg ps. "Beton"
(koniec uwagi)



cd. tekstu E. Winiarskiego

W ten sam dzień, co rozgoniono spęd bydła w Nienadówce (data jak wiadomo - pozostaje sporna), taka sama akcja miała miejsce w Widełce. W Nienadówce uczyniła to bojówka AK z miejscowości Górno-Zaborze, zaś we Widelce właśnie bojówka nienadowska. W dzień poprzedzający organizację spędu około godziny 23, Józef Bełz przyprowadził 7 uzbrojonych w broń maszynową członków bojówki z Górna-Zaborza i ulokował ich na Porębach u Stanisława Kozła, członka organizacji. Tu mieli czekać do świtu na gońca. Inny członek organizacji Józef Chmiel rozpoznał sytuacją miejscową i przekazał umówiony sygnał. Wkrótce na placu spędowym obok zagrody Antoniego Ożoga pojawili się uzbrojeni żołnierze. Cała akcja trwała około 15 minut. Gospodarze z krowami udali się do domu, księgi rejestracyjne zostały spalone, urzędnicy przepędzeni. Dla zatarcia śladów i zmylenia ewentualnej pogoni bojówka udała się w kierunku lasu na granicy ze Stobierną, zwanego Cisowiec. Wspominanemu już wielokrotnie A. Buczakowi przypadło z polecenia sołtysa odwozić wydelegowanych przez władze niemieckie urzędników furmanką do Rzeszowa. Po tym co przeżyli byli przestraszeni ogromnie, a sam przejazd szosą obok wspomnianego lasu omal nie wywołał u nich paniki... .

Bełz przyprowadził na Poręby bojówką z Zaborza, bojówka nienadowska udała się do Widełki. Prowadził ją sobie znanymi ścieżkami również J. Bełz. Prócz niego jej skład był następujący: komendant Jan Buczak, Jan Ożóg, Ożóg Szczepan, Noworól Jakub, Gielarowski Paweł, Bieńkowski Franciszek, Pyrzyk Władysław.
Tu również przerwano rejestrację bydła, Księgi spalone. Poza tym zastrzelono znanego volksdeutscha Kaniastego, zaś aprowizator niemiecki na cały dystrykt Mechas uciekł. Jego auto spalono.

(moja uwaga)
(..) W 1943 w Kefirze zostały zorganizowane grupki dywersyjne, nazywane bojówkami. Jedna z nich Wedeta była jednostką specjalną, gdyż weszli do niej najodważniejsi młodzi akowcy: Tadeusz Rożek Sawa (dowódca), Edward Wildhirt Orzeł (zastępca dowódcy) oraz Józef Mazurkiewicz Twardy, Stanisław Wiącek Bruzda, Stanisław Gaboń Świt. Ta grupa dywersyjna, wchodząca w skład plutonu dywersyjnego Huragan (w którym od 1944 dowodził Romuald Heilman Piotr - szwagier dr. Krzysia), do końca wojny uczestniczyła w wielu ryzykownych akcjach. Zlikwidowała 15 marca 1944 r. bardzo groźnego, znienawidzonego kolaboranta Włodzimierza Halickiego, na którego już wcześniej zorganizowano trzy nieudane zamachy (chodził zawsze z obstawą i psem obronnym). (..)

(..) W lipcu 1944 r. działo się naprawdę wiele. Wiele zadań do wykonania miał też pluton dywersyjny. Przeszkodził Niemcom w spędzie bydła w Widełce koło Sokołowa i bydło to wróciło do chłopów. Partyzanci przejmowali zrzuty broni w Kłapówce i Porębach Kupieńskich. Część z tej broni przejściowo trafiała do Jana Wildhirta, przewożona furmankami od hr. Jerzego Marii Tyszkiewicza, bardzo zaangażowanego w działalność konspiracyjną (zmarł w radzieckich łagrach w Borowiczach w 1945 r.). (..)

źródło Saga rodziny Wildhirtów - Wypędzeni, żołnierze i partyzanci.


(koniec uwagi)



Spęd bydła w Nienadówce

Nienadówka to przodująca w rolnictwie wieś, nie tylko w sokołowszczyźnie, ale nawet w powiecie. Wieś o przeszło 600 gospodarstwach, leżąca na linii Rzeszów-Sandomierz, w poprzek tejże drogi. Od wschodu przytykała do drugiej, też wielkiej wsi Trzeboś, zaś od południa i zachodu przytykała do dużych lasów, obecnie państwowych Nadleśnictwa Głogów. Od miasteczka Sokołowa 4 km, od Rzeszowa 20 km.

Za okupacji hitlerowskiej Nienadówka i przyległe wsie, a także Sokołów Młp., należały do powiatu Rzeszów, czyli jak Niemcy nazywali zum Reishaf Kreis, gdzie urzędował pan dr Ehaus jako Kreishaupman. Niemcy na wyżywienie swych ludzi, a też i wojska, potrzebowali dużo dobrego jedzenia. Bardzo im smakowała wołowina z polskich krów. Dlatego kładli silny nacisk na „polskich" urzędników, sołtysów, urzędy gminne, aby rolnicy dostarczali jak najwięcej bydła na tak zwane spędy. Doszło w końcu do tego, że więcej nie można było wydusić ani sztuki ze wsi, tak Niemcy wybrali bydło. Sołtysi w końcu zabierali ostatnią krowę, zostawiając gospodarzowi małe cielę. Chłopi klęli na sołtysów na czym świat stoi. Sołtysi bali się gestapo czy SS. Było niestety wielu takich sołtysów, co nazbyt wiernie wysługiwali się Szwabom, nad takimi gorliwym: roztaczali znów inni opiekę i likwidowali takich na mocy wyroków Polski Walczącej. Tak zostali ukarani sołtysi np. w Zielonce, Raniżowie i innych miejscowościach.

W końcu zaczęli sami Niemcy urządzać spędy, na których selekcjonowali krowy i „niezdatne” przeznaczali na ubój. Na pierwszy rzut p. dr Ehaus upatrzył sobie Nienadówkę, najzamożniejszą wieś w naszych okolicach. Wówczas „targownikiem” w Sokołowie był niejaki P. P. Z przykrością podkreślić trzeba że z zawodu był nauczycielem i zgodził się na taki haniebny urząd. Dokładnie dnia nie pamiętam, ale był na świecie miesiąc maj roku 1943. Otóż P. P. został powiadomiony o spędzie, aby był przygotowany z odpowiednimi papierami a również powiadomiono urząd gminy zbiorowej w Sokołowie-wsi, aby urząd gminy zawiadomił mieszkańców i sołtysa o spędzie bydła.

Dowiedzieli się również o zamierzonym spędzie i akowcy. Do dowództwa placówki w Górnie przyjechał goniec od dowódcy plutonu stacjonującego w Nienadówce z zawiadomieniem i zapytaniem. Dla zabezpieczenia „urzędującego” zespołu klasyfikacyjnego, dr Ehaus sprowadził z Luftwaffe Górno kilkunastu żołnierzy, którzy obsadzili drogę asfaltową Rzeszów - Sandomierz, dwóch czy trzech asystowało przy stole, który stał na pastwisku rozległym, ciągnącym się na parę km wzdłuż całej wsi. W określonym dniu chłopi-rolnicy spędzili na błonie w tzw. Dolnej Nienadówce setki sztuk bydła. Za stołem rozsiadł się pan dr. Kreishaupman, który przybył na tę imprezę z Rzeszowa wraz z miejscowymi urzędnikami. Zaczęła się klasyfikacja. Jako targownik P.P. z Sokołowa typował sztuki na mięso „fleisch”.

Naszło się luda co niemiara, rolnicy patrzyli ponuro z zaciętością na ustach. Kobiety lamentowały, płakały. Wzywały pomocy Bożej. Wiele klęło niewybrednymi słowami. Gdy wtem, w pobliże stołu, zaczęli się przepychać jacyś ludzie nietutejsi. Na ich twarzach widać było wyraz zaciętości. Są coraz bliżej bliżej stołu. Dają się słyszeć jakieś głosy. To tu, to tam, że jacyś partyzanci się pojawili, że jest ich coś około sześciuset. Że cały spęd jest przez nich obstawiony. Naród zaczyna falować. Niektórzy bojaźliwsi zaczynają się wycofywać, „bo nie wiadomo, co może nastąpić”. Wtem wskoczył młody mężczyzna na stół, w ręku jego tkwił czarny pistolet. Na twarzy wystąpiły ceglaste wypieki, które ustąpiły na skutek bladości - nie dziwota. Za stołem siedział Szwab w mundurze wysokiego rangą oficera niemieckiego, w najbliższej odległości byli żołnierze dobrze uzbrojeni.

Żołnierz ten - wówczas 20-letni „Jeleń” Dec Władysław - podjął się nie lada zadania. „W imieniu Polski Rzeczpospolitej walczącej o wolność” - krzyknął - „precz! Precz ze spędami. Padnij !” (padła komenda jak grom, dotycząca Niemca i jego pomagierów). Tuż obok stołu zajęła miejsca bezpośrednia obstawa kolegi stojącego na stole; byli to AK-owcy: wspomniany Władysław Dec, Prugar Stanisław, Szwaja Jan, Zieliński Julian, Marian, Józef. No i Jocker jako dowódca, poza tym miejscowi żołnierze. Tych sześciu dosłownie było jak w klatce krwiożerczych zwierząt. Byli przygotowani na najgorsze.

Gdy Niemcy padli na ziemię, obstawa zaraz ich przygniotła do ziemi. Wówczas Dec Władysław odezwał się do ludzi i rozkazującym tonem w imieniu Polski kazał udać się do domów. Zrobiło się ogromne zamieszanie, skądś doszły krzyki, że partyzantów są setki, że cały plac jest otoczony, to znowu jakiś głos woła „To ruscy partyzanci”. Wspomnieć należy, że między sobą AK-owcy porozumiewali się po rosyjsku. W końcu ukoronowaniem tej akcji była komiczna scena, ale dla patrzących, nie dla AK-owców biorących udział. Po wygłoszeniu paru słów do ludzi skoczył ze stołu Dec na plecy pana „Kreishaumpmana i ujął ogon krowy stojącej najbliżej stołu, zwrócił się do Euhausa, aby pocałował polską krowę pod ogon. Szwab się ociągał, ale zaproszony wymownym gestem ręki uzbrojonej, polecenie wykonał. Następnie uczynili to kolejno wszyscy jego pomagierzy. Po tej operacji kazano mu się wynosić precz, z tym, aby takie spędy bydła nie miały miejsca nigdzie. Spocony ze strachu i wstydu Euhaus, wsiadłszy do samochodu, pognał jak zwariowany ku Rzeszowowi. Żołnierze z Luftwaffe z Górna wcale z początku nie wiedzieli, co się dzieje w najbliższym sąsiedztwie. Ci, co byli obok, widząc, że ludność na łeb na szyję ucieka, byli też zdezorientowani. Nikt im nie kazał strzelać ani nikogo nie widzieli, aż tu naraz taki niesamowity popłoch.

Gdy wszyscy uciekali, to i oni też, bo nie było kogo pilnować. Wykonawcy tego „wyroku” całowania krów pod ogon uszli razem z ludźmi miejscowymi, przez nikogo nie zaczepiani spokojnie wrócili do swych domów. W rezultacie nigdzie już nie było spędów bydła. Szerokim echem rozeszła się wieść o tym wypadku. Ludziska nie mogli się nachwalić tych ludzi, co odważyli się rozpędzić spęd bydła w obecności tylu niemieckich żołnierzy. Ale, jak to mówi przysłowie, „Strach ma wielkie oczy”. Druga ważna rzecz, widać było, że bali się panicznie rosyjskich partyzantów. Drudzy podziwiali odwagę i zdecydowanie żołnierzy, ich zimną krew. Pomimo niedostatecznego uzbrojenia, ówcześni młodzi ludzie pracowali z poświęceniem, wykazywali wprost zdumiewającą odwagę, zdecydowanie i pewien tupet oraz znajomość języka rosyjskiego nieraz chroniły miejscową ludność od represji niemieckiej. W tym wypadku tak było i w Nienadówce. Pomimo tak doznanej zniewagi przez oficera niemieckiego i jego sromotnej ucieczki, to w stosunku do miejscowej ludności Niemcy nie zastosowali żadnych represji, widać, że Niemcy też to przypisali Rosjanom. Tylko ci Polacy dopiero się wstydzili, że poszli do służby, wysługując się niemieckim najeźdźcom. I to byli nauczyciele! Co powinni służyć przykładem. A wielu ich takich było.

tekst: (Z pamiętników Władysława Prugara)"


(moja uwaga)
Akcja rozbicia spędu przeprowadzona z "brawurą" i opisana powyżej, może się podobać. Jest jednak kilka innych faktów niezbyt pochlebnych dla przeprowadzonej akcji przez ludzi z Górna.
Jak zapamiętano przygotowania do tej akcji w Nienadówce, ano tak, że niewiele brakło a zamiast akcji rozbicia spędu i "brawurowego" przedstawienia z krową i dr. Echausem w roli głównej, mogło się skończyć kolejną tragedią.

Kiedy wiedziano już o dacie spędu w Nienadówce Górnej, miejscowi AK-owcy nie mogący przeprowadzić akcji by się nie ujawnić, otrzymali pomoc z placówki Sosna I, byli to ludzie z Górna. Razem planowali akcję i przygotowywali się do niej. Dzień przed akcją bojowcy stwierdzili, że mają za mało broni. Zdecydowano udać się późnym wieczorem na Poręby do Stanisława Kozła, pod jego pieczą był jeden z magazynów broni na terenie Nienadówki. Z wydaną bronią AK-owcy ruszyli do wsi. Brak wyszkolenia, nieostrożność czy może właśnie "brawura" mogła zakończyć akcję tego wieczora. Jeden z AK-owców niechcący pociągnął za spust. W cichą spokojną noc, serię strzałów było słychać w całej okolicy. Usłyszała je również i "warta" Straż nocna, która patrolowała nocą wieś. Jeden z nienadowskich AK-owców postanowił ratować sytuację. Rozebrał się szybko do bielizny i pobiegł do budynku (poczta) gdzie swoje pomieszczenie miała "warta" i skąd mogła zawiadomić Niemców o nocnych strzałach. Warta miała taki zamiar, przybyłemu w ostatniej chwili udało się przekonać "wartę", że strzały musiały pochodzić od samych Niemców z Jasionki gdzie kwaterowali.

W tym przekazie zastanawia mnie tylko to, że u Stanisława Kozła lokowany jest magazyn broni, a nie bojówka z Górna. W swoich wspomnieniach Władysław Prugar pomylił chyba Nienadówkę Górną z Dolną. Oddział sprowadzony przez Józefa Bełza ukrywał się na Porębach, trochę to za daleko od Nienadówki Dolnej, po akcji oddział dla zmylenia udał się w kierunku lasu Cisowiec, to również przemawia za Nienadówką Górną. Również podana data, maj 1943 roku jest mało prawdopodobna, jeżeli jednak jest to prawda ? Niemcy w 1943 roku czuli się pewnie na tych terenach, we wszystkich publikacjach, pisze się, że Nienadówkę spacyfikowano bez powodu, a przypomnę, że Nienadówkę spacyfikowano 21 czerwca 1943 roku. W tym okresie odbywały się również podobne akcje terroru w całej okolicy. Czy warto było kazać całować Niemcowi krowę pod ogon ?

Biorąc pod uwagę, że Armia Czerwona do Nienadówki wkroczyła 26 lipca 1944 roku, to prawdziwa data sędu w Nienadówce jest podana W Roczniku Kolbuszowskim

(..)Dzień 20 lipca 1944 r. był również bogaty w wydarzenia. W Nienadówce akowcy rozpędzili spęd bydła, zaś w Widelce w czasie dokonywania spędu T. Rożek „Sawa" zastrzelił dwóch targowników, mleczarza Waleriana Dębowskiego i Wincentego Kaniastego.(..)

(koniec uwagi)

strzałka do góry



cd. tekstu E. Winiarskiego


W miarę zbliżania się frontu sowiecko-niemieckiego latem 1944 r., oddziały AK" zgodnie z opracowanym na taką ewentualność planem "Burza”, poczęły ujawniać się jako regularne oddziały wojska polskiego wiernego rządowi RP tymczasowo przebywającemu w Londynie i wystąpiły zbrojnie przeciw Niemcom.

Data włączenia się organizacji nienadowskiej do działań w ramach akcji "Burza" pozostaje trudna do ustalenia. Ks. M. Bednarski w cytowanej już wielokrotnie "Kronice” pisze: 28 lipca (...) Tego dnia wieczorem oddział Armii Krajowej z Nienadówki wymaszerował w kierunku Huciska. Z kolei J. B. Ożóg w pracy "Z przeszłości Nienadówki" stwierdza: 21 lipca tegoż roku (1944- przyp. Red) ruszyły w lasy pod Kolbuszowę dwie drużyny AK z Nienadówki wespół z jedną drużyną z Sokołowa, pod dowództwem por. "Agawy" - Józefa Cieślika "Zaś w opracowaniu "Z lat wojny i niewoli" pod datą 28 lipca zanotował: "Tego samego dnia wieczorem wymaszerowała z rejonu "Sosna (Sokołów i Nienadówka) i w uciążliwym marszu nocnym osiągnęła m. Kłapówka.

Grupa porucznika "Agawy" w sile jednego plutonu, nie miała już właściwie żadnej roboty na terenie Sokołowszczyzny, opanowanym całkowicie przez Sowietów. W kilka dni później miała jednak jeszcze pokazać, co potrafi. Zarówno J. Bełz jak i A. Buczak stoją na stanowisku, że wymarsz ów miał miejsce ok. 15 lipca. W tym kontekście zauważyć wypada, że rozkaz do realizacji zadań akcji "Burza" w Podokręgu rzeszowskim AK wydano 26 VII 44, tj., w dniu, w którym pierwsze sowieckie patrole dotarły do Nienadówki. Historycy i znawcy zagadnienia wszak przyznają, że: "faktycznie jednak w kilku obwodach otwarte walki z Niemcami trwały niemal od początku lipca"

"Od rana trwało czyszczenie broni - wspomina uczestnik owego wymarszu Jan Nowak ps. "Bluszcz" wyjście na akcję nastąpiło wieczorem. Pluton uzbrojony w sile 30 osób wyruszył w kierunku lasu Hucisko. Na jego skraju ubezpieczenie oddziału natknęło się na kilku Niemców. Po krótkiej wymianie ognia patrol wroga zlikwidowano i dalej bez przeszkód cały oddział dotarł na wyznaczona miejsce do Przewrotnego, gdzie zameldował się u por. Henryka Nogi "Żbika". Noc spędzono w lesie. Rano przybywać poczęły oddziały z innych miejscowości. Niemieckie lotnictwo prowadziło obserwacją z powietrza. Rejony zaobserwowanego ruchu oddziałów ostrzeliwano ogniem artylerii. Trzeba było nieustannie dokonywać przegrupowania.

Z plutonu nienadowskiego wyznaczono 3-osobowy patrol do rozpoznania skraju lasu między Kupnem i Widełką. Byli to: Władysław Biernat, Jan Ożóg i Jan Nowak. W odległości ok. 100 m., od zabudowań dostrzeżono 2 niemieckie czołgi. Jednak złożony niezwłocznie meldunek tej treści, dowództwo zgrupowania przyjęło z głębokim niedowierzaniem. Wyznaczono jeszcze 3 żołnierzy, w tym A. Buczaka "Refosza" i Władysława Nazimka "Dżokera" i pod dowództwem tego ostatniego wzmocniony patrol ponownie udał się w tym kierunku. Zamaskowane w gałęziach pojazdy wroga (A. Buczak twierdzi, że to nie były czołgi, lecz samochody pancerne, albo nawet opancerzone) dowódca patrolu ocenił je jako porzucone przez Niemców. Wskutek tego śmiało i bez zachowania środków ostrożności cała szóstka poczęła się ku nim zbliżać. W pewnym momencie padła stamtąd seria z karabinu maszynowego, raniąc 3 osoby: Jana Ożoga ps. "Tank" (przestrzelona ręka), Władysława Biernata (ucięte palce, zniszczona broń), dowódcę Nazimka "Dżokera" (przestrzelone ramię. J.B. Ożóg sądzi, że zdarzenie to miało miejsce 30 lipca. Zdemaskowane niemieckie pojazdy wycofały się w stronę lasów głogowskich. Rannych odesłano do punktu opatrunkowego zlokalizowanego na terenie szkoły w Porębach Kupieńskich.

Zgrupowanie "Agawy", którego trzon stanowiły drużyny z Nienadówki odegrało decydującą rolę w bitwie rozegranej 1 VIII 44 r., obok leśniczówki w Porębach Kupieńskich z przeważającymi siłami wroga, szukającego wyjścia z okrążającego ich pierścienia. Bezpośredni uczestnik tych walk J. B. Ożóg "Sól" tak opisuje ich przebieg: " 1 sierpnia rano (*..; pozostały na bazie na leśniczówce w Porębach Kupieńskich tylko 3 grupy bojowe: “Sulimy”, "Gryfa” i "Agawy”. (...) Akurat w południe odezwały się od drogi pierwsze strzały. Niemcy podeszli pod sam skraj leśniczówki od południowej strony. Pluton dywersyjny "Sulimy" zajął stanowisko (...) bokiem do nadciągających taborów niemieckich. Drużyny plutonu "Agawy" obsadzały wylot drogi pod leśniczówką i ustawiły się frontem do lasu na linii zachód - wschód (...) w przydrożnym rowie. Całością dowodził osobiście "Boryna". 0bok niego uwijali się porucznicy "Agawa” i "Pszczoła" (J. Guzenda) (...). Nagle zarechotały na stanowiskach erkaemy "Sulimy" (...) kiedy na sekundę ucichły, od strony nieprzyjacielskiej odezwały się pojedyncze karabiny, świst pocisków przeszył powietrze. Wtedy zagrał pluton "Agawy". Zdawało się, że się piekło otwarło na ziemi,(...). Powietrze rozdarły głuche okrzyki i wycie mordowanych Niemców. Wołali pardonu, ale nikt nie słuchał. Aż brakło amunicji w magazynkach".

Powstrzymawszy napór wroga, oddziały AK-owskie w bojowym szyku wycofały się ze stanowisk, które rychło zajęli Rosjanie. W walce tej zginęło kilkudziesięciu Niemców, straty własne wynosiły kilku zabitych i rannych. Następnie pluton "Agawy" - żegnany "przez komendanta Obwodu "Kefir" Kordyszewskiego - Rządzkiego "Boryny" - przemieścił się w okolice Widełki, transportując z sobą rannych.

(moja uwaga)
Polecam uwadze wspomnienia kpt. Józefa Rządzkiego "Konar", "Boryna", który jako komendant Obwodu AK Kolbuszowa "Kefir", od czerwca 1942 roku praktycznie go organizował i znał najdokładniej. Często opowieści "Naszych akowców" różnie się mają do tego co on zapisał.
(koniec uwagi)



cd. tekstu E. Winiarskiego

Niestety, nie takiego finału zbrojnego wysiłku oczekiwali żołnierze AK, jaki stał się ich udziałem. Albowiem - wg świadectwa Jana Nowaka "Bluszcza" - w pobliżu Przewrotnego oddział po uprzednim ostrzelaniu został otoczony przez radziecki zwiad konny. Pod konwojem zaprowadzono żołnierzy do Przewrotnego na plac obok plebanii, tam wszystkich rozbrojono i od razu nastąpiła segregacja. Dowódcy zostali zatrzymani, zaś szeregowych zwolniono do domu. Niektórym jednak udało się uniknąć tego losu. Józef Bełz, który wspólnie z A. Buczakiem obsługiwał w bitwie pod leśniczówką w Porębach Kupieńskich karabin maszynowy "Brem", wymknął się sowieckiej obławie, przeczekał najniebezpieczniejszy moment w leśnej gęstwinie i z bronią w ręku powrócił do domu. Zaczynał się drugi etap konspiracji.....

W trakcie realizacji zadań akcji "Burza" miało miejsce bardzo ponure zdarzenie. Nazajutrz potem, jak jeden pluton z Nienadówki wyruszył w rejon koncentracji do lasów Kupieniskich, miał być włączony do działań pluton drugi. Jego członkowie w pogotowiu oczekiwali na stosowny rozkaz. W ogrodzie przed domem Jana Belza zebrani byli: Ożóg Jan, Miazga Antoni, Nowak Józef. W pewnym momencie przybył d-ca plutonu Szczepan Pietryga z meldunkiem, który należało natychmiast doręczyć do por. Nogi "Żbika" w przysiółku Raniżowa, Wilki. "Żbik" pełnił wówczas funkcję komendanta placówki "Rabuś" - Raniżów. Na ochotnika zgłosił się do wykonania tego zadania Miazga Antoni ps "Mak". Niestety, było to ostatnie zadanie w życiu tego młodego, bo ledwie 30 lat liczącego, chłopca. Meldunek do miejsca przeznaczenia nigdy nie dotarł, a o "Maku" wszelki słuch zaginął. Dopiero po upływie ok. 7 tygodni przypadkowo odkryto w lesie huciańskim zwłoki mężczyzny, znajdujące się już w stanie poważnego rozkładu. Spoczywały w strumieniu, zwanym potocznie Mikowcem, w błocie. Po resztkach koszuli i aluminiowym grzebyku z monogramem, jaki zachował się w strzępach odzieży zidentyfikowano je właśnie jako zaginionego Antoniego Miazgę.

W konsekwencji wdrożonego przez organizację dochodzenia ustalono mieszkankę Huciska, która była świadkiem zatrzymania jadącego rowerem A. Miazgi przez dwóch mężczyzn. Byli to Stanisław Pomykała z Przewrotnego i prawdopodobnie Dembowski ze Stobiernej. Wynikało z tego, że "Mak" stał się ofiarą mordu politycznego. Prokomunistyczne grupki przystępowały do rozprawy z ideologicznymi przeciwnikami. Stanowiło to jednak ledwie zapowiedź tego co nadejść miało już wkrótce....

Rozpadające się już na fragmenty ciało zebrano, zawiązano w prześcieradło i złożono w trumnie, wykonanej przez J. Ożoga. Przygotowaniem pogrzebu w całości zajęła się organizacja w osobach Jana Buczaka i Jana Bełza. Przyszli Księża, związani z organizacją ks. Stanisław Bąk z Mazur i ks. Józef Pelc z Sokołowa. Miejscowy proboszcz ks. Bednarski odmówił uczestniczenia we wyprowadzeniu zwłok, nie wziął też udziału w obrzędach pogrzebowych. Odebrano to jako wyraźną demonstrację niechęci wobec miejscowej organizacji AK. Co jeszcze spotęgowało istniejący już uprzednio stan napięcia.

Uroczystości pogrzebowe zgromadziły ogromne rzesze wiernych. Tak wielu podążających za trumną zamordowanego okrutnie żołnierza dawało wyraz swemu uznaniu dla ofiar i czynu zbrojnego AK. Na cmentarzu, nad trumną "Maka" płomienne przepełnione patriotycznymi akcentami kazanie wygłosił ks. St. Bąk. Wzruszeni uczestnicy smutnej uroczystości płakali gromadnie. Koledzy z AK, z bojówki sokołowskiej, oddali nad grobem salwę honorową. Natychmiast rozpraszając się wśród uczestników pogrzebu, wszak już poczęło być niebezpiecznie ...

Jak już wspominano, 26 VI1 44 pojawiły się w Nienadówce pierwsze patrole sowieckiej Armii Czerwonej. W przywoływanej tylekroć "Kronice ks. Bednarskiego czytamy: "Zaraz zabierali konie. Ks. proboszczowi zabrali parę koni". Podobnie stwierdza Walenty Nowaki “już pierwsze oddziały sowieckie maszerujące nocą przez naszą wieś, kradły ze stajni konie. Mnie i moim sąsiadom skradziono w tę noc 5 koni. Sprzedano je potem za wódkę w innych wsiach. Za frontowymi oddziałami posuwało się zaopatrzenie armii, czyli intendentura, Ci zabierali chłopom co popadło i odsyłali chłopskimi wozami na front. W trzecim rzucie przybyły różne służby zaplecza, w tym komisarze NKWD. Zadaniem tych było przygotować grunt do objęcia władzy przez ekipę swoich popleczników, neutralizując niepodległościową konspirację, nie przebierając w środkach działania.

Gdy 1 sierpnia 1944 wybuchło w Warszawie powstanie, wkrótce potem Komendant Główny AK wydał rozkaz nakazujący oddziałom AK spieszyć stolicy z odsieczą. Z Nienadówki na pomoc Warszawie wyruszyło dwóch ochotników: Edward Chorzępa, syn kpt. Wojciecha Chorzępy i Ludwik Śliż. W broń i amunicję zostaliśmy wyposażeni na polecenie nauczyciela p. Guzendy - wspomina - E. Chorzępa - który też powiadomił nas, że mamy czekać pod kościołem w Nienadówce o oznaczonym dniu i godzinie na furmanki, które zawiozą nas w rejon koncentracji oddziału. Dowódca placówki "Sosna II" wiedział już jaki los spotyka oddziały AK, spieszące na pomoc powstaniu. Że są rozbrajane przez wojska sowieckie i internowane natychmiast. Na początku więc wyraził wątpliwość, czy uda im się do Warszawy dotrzeć.

Obydwu ochotników zabrała ok. 8 godziny umówionego dnia spod nienadowskiego kościoła jedna z furmanek jadących od strony Rzeszowa. - "Było nas około dwudziestu - mówi dalej Chorzępa - jechaliśmy z bronią gotową do strzału na wypadek zaatakowania przez UB. Na skrzyżowaniu drogi do Sokołowa i wsi Trzebuska, w rowie przydrożnym siedział mój znajomy z Sokołowa - Darocha i jako znak rozpoznawczy trzymał w ręku dwa kwiaty ~ czerwony i biały. On to skierował nas do Trzebuski, którą minęliśmy i ostatecznie zatrzymali się w lesie"

Na miejscu rozlokowane były już grupy żołnierzy przybyłe poprzedniego dnia. Podniosły i bojowy nastrój zakłóciła nieco wieść o tym, że żołnierze którzy rano oddalili się od obozowiska w głąb lasu, natrafili na dwóch czerwonoarmistów. Ci na widok uzbrojonych partyzantów, rzucili się do ucieczki.w powszechnej opinii nie wróżyło to nic dobrego. Bo i co też robić mogą sowieci w pobliżu zgrupowania ? Walenty Nowak z ramienia organizacji owego dnia dostarczył furmanką śniadanie na obozowisko. Uwagę jego zwróciło bagatelizowanie zasad konspiracji przez dowództwo owego zgrupowania, które dysponując parokonnym zaprzęgiem i osobowym samochodem, ulokowało się przy leśnej, z dala widocznej, drodze. (...) "miałem ochotę zwrócić im na tę lekkomyślną postawę swoją uwagę, ale ich lekceważący stosunek do mnie, odwiódł mnie od tego zamiaru"

Żołnierze czyścili broń, leżąc w zagajniku i czekając na sygnał da wymarszu i dalsze rozkazy. Ja byłem uzbrojony w niemieckie MP, a Ludwik w zrzutowego angielskiego "Stena" - kontynuuje Chorzępa - miałem również "prywatną" broń w postaci belgijskiego pistoletu FN. (...) Późnym popołudniem usłyszeliśmy z tyłu strzały, a z frontu i z boków ujrzeliśmy tyralierę żołnierzy radzieckich. Byliśmy okrążeni ze wszystkich stron. Żołnierze sowieccy krzyczeli z daleka: "nie strielajtie, my waszy druzja, partyzany, broście arużje, wy akrużeni. Nastała pełna napięcia cisza. Obie strony gotowały się do walki. Palba karabinowa za naszymi plecami wyraźnie nasilała się." Dowódca zgrupowania wydał jednak rozkaz przerwania ognia, gdyż "nie prowadzimy wojny ze Związkiem Radzieckim. Szkoda naszej krwi, składać broń. Żołnierze z żalem rozstawali się z tak świetnym uzbrojeniem, o którym nie jeden z nich marzył przez długie okupacyjne lata. Edward Chorzępa swoją "belgijkę" postanowił schować pod kępą mchu. Wszystkich pozbawionych już uzbrojenia zaprowadzono. pod konwojem do jednej z zagród. Z domu wyniesiono na podwórze stół oraz parę krzeseł. Następnie sowiecki oficer wygłosił do zebranych krótkie przemówienie, obiecując, że po spisaniu personaliów żołnierze zostaną zwolnieni, a ci, co zechcą, będą mogli wstąpić do armii polskiej, aby wspólnie z niezwyciężoną armią radziecką dobić "hitlerowskiego zwierza"

Ochotnicy z Nienadówki nie dali się jednak wywieść w pole, nie wierzyli żadnemu słowu sowietów. Postanowili uciekać. Siedząc pod płotem, bacznie obserwowali strzegących ich wartowników. Ci chwilowo nie zwracali nań uwagi przeto, uciekinierzy zrobili dziurę w płocie i poczęli czołgać się w kierunku rosnących niedaleko od zagrody kępy drzew. Wysokie łopiany i pokrzywy skrywały ich przed wzrokiem straży. Sowieci dostrzegli ich dopiero, gdy nie mając już żadnej osłony, poderwali się do biegu. Schyleni nisko biegli zygzakami do zbawczych drzew. Ruszyła pogoń, gęsto posypały się strzały. Zbiegowie dopadli już jednak zarośli i po przebyciu kilkuset metrów byli już bezpieczni. Nikt ich "już nie ścigał.

Polami dotarli do Nienadówki, gdzie złożyli meldunek o nieudanej koncentracji. Edwardowi Chorzępie żal zrobiło się ukrytego pod mchem pistoletu. Postanowił nazajutrz udać się na jego poszukiwanie. Jednak miejsce, gdzie wczoraj "FN-kę" zachował, było puste, a cały teren dokładnie spenetrowany. Krążąc po okolicy, ujrzał z daleka ogrodzony drutem teren. Były to sławne "Trzebuskie ziemianki". Co się stało z resztą żołnierzy zgrupowania, do dziś dnia nie wiadomo. Czyżby stali się oni więźniami owych "ziemianek" ?

(moja uwaga)
Wymienieni powyżej, Edward Chorzępa i Walenty Nowak w swoich wspomnieniach, które polecam przeczytać w całości ukazują jak marnie i beztrosko była przygotowana "pomoc Warszawie", a już sama koncentracja pod nosem "radzieckich" zakrawa na kpinę, dowództwa AK z młodych ludzi, którzy zawierzyli im swoje życie.
(koniec uwagi)



cd. tekstu E. Winiarskiego

30 VIII 1944 r. PKWN ogłosił rozporządzenie o przeprowadzeniu poboru do "wojska ludowego" obowiązkowi stawiennictwa podlegały roczniki młodzieży 1921-1924, rezerwiści 1911 - 1920, oraz oficerowie i podoficerowie zawodowi. Termin jego przeprowadzenia wyznaczono na l lX. AK, lojalna wobec rządu polskiego na emigracji nie uznawała - rzecz jasna - żadnej innej władzy na wyzwolonym terytorium RP, stąd przeciwna była mobilizacji zarządzonej przez lubelskich "uzurpatorów". Sprzeciw ów postanowiono wyrazić w formie bojkotu zarządzenia. W wyznaczonym dniu 1 września z Nienadówki do poboru nie zgłosił się nikt. Niewiele lepsze rezultaty odnotowano też w innych miejscowościach powiatu. Wspomniany na początku Kazimierz Osetek, pełniący już wówczas funkcję starosty powiatowego w Kolbuszowej, przyznał, że fiasko akcji werbunkowej świadczy o sile konspiracji na tym terenie, gdyż w całym powiecie do poboru stawiło się jedynie kilkunastu ochotników, oraz osoby chore i niezdolne do służby wojskowej. Nikt nie miał wątpliwości, że po takiej "klapie" nastąpi kontrakcja ludowej władzy. Postanowiono temu przeszkodzie m.in. poprzez ukrycie źródeł ewidencji ludności. Wówczas jedynymi tego rodzaju godnymi zaufania materiałami były księgi parafialne. Na tym tle znowu doszło do zatargu organizacji nienadowskiej konspiracji z miejscowym proboszczem. Ks. Bednarski był przeciwny wydaniu owych ksiąg. W "Kronice": znajdujemy notatkę zatytułowaną "Zrabowanie ksiąg metrykalnych" Czytamy "6 IX - wieczorem około 745 minut trzech młodych mężczyzn przybyło do ks. proboszcza, znajdującego się na podwórzu. Poprosili do kancelarii. Ks. proboszcz z dwoma wyszedł na ganek, a jeden pozostał na zewnątrz. Ci dwaj zażądali wydania metryk urodzonych, by - jak się wyrazili - nie korzystał z nich rząd komunistyczny. Kiedy oświadczyłam, że metryk wydać nie mogę, wtedy zawezwali ci dwaj, trzeciego, stojącego na podwórzu. Kazali mu mnie pilnować, sami weszli do kancelarii i zabrali księgi urodzonych z Nienadówki od 1880 do 1937 roku. Odchodząc, napisali karteczką z wykazem zabranych ksiąg i oświadczyli, że gdy przyjdzie "rząd polski" z Londynu, wtedy księgi zwrócą. Według świadectwa uczestników konspiracji, zdarzenie to miało nieco inny przebieg. W sprawie metryk chodzili oni do ks. Bednarskiego dwukrotnie, ten zaś konsekwentnie odmawiał ich wydania, nie przyjmując do wiadomości żadnych argumentów. Zmienił zdanie dopiero pod groźbą użycia broni.

Wobec całkowitego fiaska akcji poborowej z 1 IX 44, w dniu 14 X tego roku sokołowska milicja urządziła w Nienadówce łapankę na poborowych. Miała ona bardzo brutalny przebieg. Do uciekających w pole młodzieńców strzelano, w takich właśnie okolicznościach złapano m.in. członka organizacji AK Stanisława Kołodzieja. W czasie około 7 godzin jej trwania ujęto 9 mężczyzn organizacja postanowiła zbrojnie odbić pojmanych przez milicję. Do wykonania tego zadania wydzielono oddział w składzie: Buczak Jan, Bełz Jan, Bieńkowski Franciszek, Noworól Jakub, Prucnal Stanisław, Pyrzyk Władysław. Z zapadnięciem zmroku Bełz Jan udał się na zwiady w pobliże remizy, gdzie gromadzono pochwyconych młodzieńców i szykowano furmanki do wyjazdu, natomiast pozostała piątka wyruszyła do lasku za Trzebuską, zwanym Zwierzyniec, urządzić tam zasadzkę. Gdy około godziny 21 konwój trzech furmanek znalazł się na szosie wiodącej do Sokołowa, Bełz wybiegł na pola nienadowskie w miejscu najwyższego ich wzniesienia i dał oczekującym w Zwierzyńcu umówiony znak latarką. Tamci odtąd spokojnie oczekiwali zdążających ku nim zaprzęgów. Milicjanci jechali na pierwszej i ostatniej furmance, zaś schwytani poborowi w środku. Gdy wozy zrównały się ze stanowiskami oczekujących w zasadzce bojowców, padły strzały do milicjantów. Zaskoczenie było kompletne, schwytani wykorzystując to, rozbiegli się we wszystkie strony i polami wrócili do Nienadówki.

W czasie strzelaniny zginął milicjant Władysław Marciniec z Górna, trafiony ze "stena" Pyrzyka. Spłoszone strzałami konie popędziły szosą w stronę Sokołowa, za nimi pobiegli milicjanci. Żołnierze AK zaś wycofali się bez strat własnych. Władze w ogóle nie zareagowały na ten incydent, zaś wszystkie późniejsze opracowania na temat "utrwalanie władzy ludowej" epizod ów — dziwnym trafem - pomijały milczeniem. Miało tego okoliczności śmierci milicjanta Marcińca prezentowano w zupełnie innej wersji. Kazimierz Osetek w swoich materiałach wspomnieniowych twierdzi, że jego krajan, Władysław Marciniec, zamordowany został przez reakcyjne podziemie w swojej rodzinnej wsi. Za to "że odważył się odwiedzić ojca w milicyjnym mundurze". Tezę tą - bezkrytycznie powiela J. Klich w książce pt. "Bohaterskie wsie"

(moja uwaga)
Autor powyżej wymienił 5 uczestników akcji odbicia "poborowych", jednak całą akcję musiało ubezpieczać więcej AK-owców. Z aktów oskarżenia w procesie Jana Ożoga ps. "TANK" możemy wyczytać: "w nocy z dnia 14 na 15 października 1944 r. na szosie pomiędzy Nienadówką a Sokołowem w powiecie kolbuszowskim woj. rzeszowskiego, w lesie (Trzebuska), sam nieuzbrojony, wraz z innymi uzbrojonymi [..] brał udział w zasadzce, mającej na celu odbicie konwojowanych przez funkcjonariuszy M.O. rekrutów z Nienadówki, w czasie której doszło do wymiany strzałów, w wyniku czego poniósł śmierć funkc. M.O. Marciniec Władysław"
Wszystko było by jasne, ale kiedy wspomnienia Jana Nowaka ps. Bluszcz, trafiły do J. B. Ożoga ten zweryfikował je własnoręcznie w sposób, który pozwolę sobie przytoczyć w oryginale poniżej:


I pisz tu historię, dokumenty swoje, świadkowie swoje.
(koniec uwagi)



cd. tekstu E. Winiarskiego

Dokładnie w przeddzień akcji odbicia poborowych 13 X 1944 r. miało miejsce w Nienadówce zdarzenie, które zaważyło - w społecznym odczuciu - na ocenie całokształtu poczynań miejscowej konspiracji. Rzucając wyraźny cień na zapisaną dotąd bojowymi czynami, kartą. Chodzi o “wizytę" złożoną ks. Bednarskiemu przez nienadowską bojówkę. Mimo upływu półwiecza w sprawie tej występuje nadal sporo znaków zapytania. Uczestnicy konspiracji twierdzą, że celem jej było jedynie upomnienie ks. proboszcza, znanego dotąd z nieprzychylności do organizacji, czego dowód dawał w przypadkach tylekroć wcześniej wymienionych. Zaś przebieg miał - ponoć - mieć ten sam charakter, co rozmowy ostrzegawcze z niektórymi mieszkańcami wioski, odbywane za czasów okupacji, stosowaniu fizycznej przemocy wobec duchownego, biciu, rabowaniu mienia - rzecz jasna - mowy być nie mogło.

Niestety, relacja ks. Bednarskiego w tym względzie, obszernie zaprezentowana w "Kronice" jest diametralnie odrębna, zgodna jednak z opinią o tym zdarzeniu znacznej czyści nienadowskiej społeczności wielostronicowym rozdziale, zatytułowanym - jakże wymownie - "Napad bandytów i mordowanie ks. M. Bednarskiego, proboszcza w Nienadówce" , padają słowa zdecydowane, a oskarżenia ciężkie. Oto niektóre, symptomatyczne fragmenty. "Trzynastego października 1944 roku, około 8 30 wieczorem, weszło do kuchni trzech mężczyzn, zamaskowanych, z rewolwerami. Zgasili światło w kuchni, a służbę spędzili do pokoju, w którym mieszkał ks. proboszcz. Ks. proboszcz był już w łóżku. Na wiadomość o bandytach zdołał zaświecić lampę i ubrać spodnie. Jeden z bandytów stanął przed proboszczem, spytał się czy to ksiądz, kazał zgasić światło i kłaść się wszystkim na podłogę. Nie wolno było podnieść głowy ani nic mówić. Odpowiadać tylko na ich pytania. Teraz rozpoczął się rabunek i mordowanie ks. proboszcza. Bili mnie przeważnie po głowie i skroniach, otrzymałem również kilka razy, silnych uderzeń, po ramionach i rękach. Krew płynęła mi z ust, nosa i uszu. Co chwila trzaskali zamkami broni (...)
Pod takim terrorem trzymali nas przeszło godzinę. Kilka uderzeń otrzymała również służba. Księdza proboszcza zrabowali zupełnie. Zostałem tylko w nocnej koszuli. Zabrali sutanny, czamary, spodnie, płaszcze, buty, bieliznę osobistą i pościelową, koce, kołdry, zegarki, budziki, cukier, skórę na buty, nawet łyżki, widelce, noże, łyżeczki itd.
W dalszym ciągu "Kroniki" ks. Bednarski odróżnia sprawców faktycznych (organizatorów) owego napadu od jego wykonawców. Wymienia ich - w obydwu wyróżnionych grupach - po nazwisku. Jednak żadna z osób, które ks. Bednarski tam podaje, w chwili obecnej już nie żyje, a jeżeli nawet któryś z wykonawców jeszcze żyje, to mieszka daleko poza Nienadówką. Na kartach "Kroniki" nie znajduje żadnego potwierdzenia teza, że incydent ów miał być - choćby w początkowych zamiarach - akcją polityczną na wzór tych z lat okupacji, gdy przywoływano do porządku osoby, szkodzące działalności niepodległościowej, oraz, że zrodziła go inspiracja kierownictwa organizacji AK. Ks. Bednarski sugeruje, że nienadowska bojówka z własnej woli wmieszała się w trwający od końca czerwca 1944 r. spór proboszcza z grupą parafian. Jednym z powodów tego miałyby być rodzinne powiązania niektórych członków bojówki z osobami wrogo nastawionymi do ks. proboszcza. Zarówno tło zatargu, jak okoliczności jego powstania, oraz osoby głównych uczestników zostały w wymienionym źródle niemal drobiazgowo scharakteryzowane. Znaczny upływ czasu, jak też brak możliwości całościowego skonfrontowania treści tam zawartych z opinią przedstawicieli drugiej strony, sprawiają, że szereg kwestii pozostaje nadal zagadką, lub prezentuje się bardzo wieloznacznie.

Nie wnikając jednak głębiej w podłoże i przyczyny wydarzeń z dnia 13 X 1944 r. na plebanii w Nienadówce, fakt brutalnego pobicia księdza proboszcza i dokonanie rabunku jego mienia, co do którego przekonana jest zdecydowana część starszej generacji społeczności nienadowskiej, obciąża bardzo tych, co wówczas - z racji nie do końca jasnych - zdecydowali się tam przybyć. Znacząc się wyraźnym piętnem na całej historii miejscowej konspiracji. Wskutek czego przestała ona mieć tylko jedno imię. Skorzystali z tego bardzo skwapliwie wszyscy ci, co programowo zwalczali wszelkie ugrupowania niepodległościowe. Dowodząc (szczególnie na pokazowych procesach), że konspiracja to właśnie "bandyci".

Organizacja AK w konspiracji pozostawała przez cały czas trwania okupacji do momentu zainicjowania akcji "Burza". Z chwilą podjęcia działań, wynikających z tego planu, rozdano broń uczestnikom dotychczasowej konspiracji i większość jej stanu osobowego ujawniła się przybierając charakter, oznaczenia i nazewnictwo regularnych jednostek Wojska Polskiego. Po chwilowym taktycznym współdziałaniu z frontowymi oddziałami Armii Czerwonej, którego finał przedstawiał się bardzo różnie, od składania przez sowietów wyrazów uznania i odznaczania medalami za męstwo, po przypadek, opisany przez Nowaka "Bluszcza". Z chwilą przesunięcia się frontu na zachód, nastąpiła radykalna odmiana sytuacji. Przybyłe w ramach służb zaplecza formacje sowieckich organów bezpieczeństwa (osławione NKWD) przystąpiły od razu do infiltrowania wszelkich organizacji związanych z emigracyjnym rządem w Londynie, zwłaszcza AK. Wkrótce potem nastąpiły aresztowania dowódców, zaczęto organizować obławy dla wyszukiwania co bardziej znaczących i aktywnych osób. Zapełniały się więzienia świeżo powołanego rodzimego UB.

W Nienadówce podczas przygotowań do "Burzy", które przybierało czasami charakter "pospolitego ruszenia" pojawił się wśród oczekujących na sygnał do wymarszu, żołnierzy, Edward Misiak, obywatel miejscowy, ale pochodzący ze wschodu. Według uczestników tamtych wydarzeń, Misiak nie był zaprzysiężony w AK, sprawiał jednak wrażenie jej sympatyka. Toteż w podniosłej bardzo atmosferze ujawniania struktur konspiracji, nie wystrzegano się go. Co sprowadziło tragiczne w skutkach następstwa. Albowiem w świetle świadectwa przywołanych wyżej osób, Misiak już wówczas pozostawał na usługach NKWD i swoją bytność wśród żołnierzy AK wykorzystał dla rozpracowania jej stanu osobowego. On też - ponoć - sporządził i przekazał swoim mocodawcom listę nazwisk uczestników nienadowskiej konspiracji. Rzekomo - w konsekwencji tego wkrótce nastąpiły tu aresztowania. W więzieniu znaleźli się Józef Guzenda, Szczepan Pietryga, Wojciech Pikor, Jan Gżóg.
Na początku października 1944 r. UB aresztowało kpt. Wojciecha Chorzępę, jego synowi, Edwardowi, który po doświadczeniach z nieudanej koncentracji oddziału na pomoc Warszawie, stał się niesłychanie ostrożny, udało się wyskoczyć przez okno i zbiec.
W dzień Święta Niepodległości 11 listopada tego roku aresztowano 36 osób, członków AK z Nienadówki. Zaś pod koniec miesiąca, 23 XI rozegrała się tragedia rodziny Buczaków. Wydarzenie to niesłychanie mocno wryło się w pamięć mieszkańców wioski. Według relacji "Refosza", miało ono przebieg następujący: ”23 listopada 1944 r. wieczorem do Nienadówki Górnej przyjechało dwa samochody wojska NKWD i zatrzymało się na pastwisku blisko naszego domu. Czterech z nich w stopniu wyższej rangi i kilku żołnierzy weszło na nasze podwórze, bacznie wszystko obserwując, a ci komandziory weszli do mieszkania, w domu byłem tylko ja ze starszych. Padło pytanie "kak familia ?" Zorientowałem się, że chodzi im o nazwisko, więc je powiedziałem, "a kuda Jan ?" - Nie wiem - odpowiedziałem. Jeszcze padały różne pytania, ale ja udawałem, że nic nie rozumiem. Wyszli z domu, obserwując całe nasze obejście i zaglądając do wszystkich pomieszczeń. Samochody odjechały na Trzebuskę, w kierunku Turzy, ale nie na długo. Gdy tylko nieproszeni goście opuścili zabudowania, Antoni "Refosz" wsiadł na rower i czym prędzej pojechał zawiadomić brata, co się wydarzyło. Jan "Kloc" młócił wówczas zboże u gospodarzy, posiadając własny motor spalinowy i pożyczaną młocarnię. Nie przejął się w ogóle tą straszną wiadomością i nie posłuchał rady, by na noc nie przychodził do domu, lecz przenocował gdzieś u obcych. "Refoszt" miał melinę urządzoną w stodole i jeszcze po kolacji namawiał "Kloca", by poszedł spać do niego. Bezskutecznie. Po wyjściu od brata jeszcze skontrolowałem czy nam coś nie zagraża, nic nie zauważyłem i poszedłem do meliny spać. Usnąłem, przebudziły mnie długie serie z automatu i jęki postrzelonego mojego brata na ogrodzie sąsiada Nowaka. Zauważyłem przez szpary w stodole dużo żołnierzy ruskich, co ich rozpoznałem po mowie. Rannego brata zabrali do jego domu i w takim ciężkim stanie leżał do rana. Rano przywiozła księdza z Panem Bogiem, sąsiadka, służąca Stanisława Sondej, bo ruchy wszystkich domowników były ograniczone. W drodze do szpitala brat Janek zmarł. Pogrzeb miał być w niedzielę, a w sobotę, w nocy, znów przyjechało NKWD i zabrało zwłoki z trumną przez okno, włożyli na samochód ciężarowy i pojechali w kierunku Trzebuski i Turzy.

Ciała dowódcy nienadowsklej bojówki nigdy nie odnaleziono. Poruszenie ludzi, którzy nazajutrz, w niedzielą, zeszli się na pogrzeb, było wielkie. Zapewne pod jego wpływem J.B. Ożóg (notabene szwagier "Kloca") napisał w 1945 r. wstrząsający wiersz:

NKWD - nie zapomnę
tego także nie zapomną.
(...)
wyskoczył przez okno w ramiona jabłoni,
lecz seria z pepeszy przeszyła mu
piersi jak piła.
(...)
w pełni nocy
jeszcze raz się pojawiła ciężarówka.
Wyskoczyło czterech w zielonych mundurach
i wieko z trzaskiem opadło na trupa.
Trumną wytaskali na przyczepą.
Pogrzebu nie było,
pusty dół cmentarny grabarz
o świcie zasypał.
Ślad po "Klocu" został w pamięci
bezbronnych obłoków

powiększ zdjęcie (moja uwaga)
Po lewej przedstawiam tekst tego wiersza w całości. Znajduje się on w tomiku poezji, wydanego, staraniem "Społecznego Komitetu Obchodów 400 lecia Wsi Nienadówka" Polecam cały zbiór wierszy nienadowskich twórców pt. Wioska rodzinna
(koniec uwagi)



cd. tekstu E. Winiarskiego

Po śmiertelnym zranieniu najstarszego z Buczaków, NKWD-ziści bynajmniej nie odjechali. Powyciągali ze stodoły wiązki słomy i rozłożywszy się nań, na całym obejściu, oczekiwali świtu. Nie odstąpili też rannego Jana. W asyście zbrojnej sowieckiej eskorty ks. Bednarski zaopatrywał go na śmierć...

Rano ci na obejściu rozpoczęli przeszukiwanie stodoły sąsiada Nowaka. Wszystko co było w stodole, wynieśli na zewnątrz, nawet zboże jeszcze nie wymłócone. Potem przyszła kolej na stodołą Buczaków, tą, gdzie "Refosz" miał kryjówką. W trakcie owej penetracji próbował się niepostrzeżenie wymknąć, ale mu się to nie powiodło. NKWD-ziści pochwycili go, zabrali do domu Nowaka i bijąc, pytali gdzie broń, gdzie magazyn broni ? Dostał się również w ich łapy trzeci brat - Józef "Rokosz". Jedynie młodszy, Stanisław, który podczas obławy spał w końskiej stajni, zdążył uciec na strych i tam zagrzebał się w stertą plew po omłotach. Przeszukujący strych żołnierz skaleczył go widłami, ale ten szczęśliwie nie krzyknął i to go ocaliło przed aresztowaniem.

"Po tej szczegółowej rewizji - opowiada "Refosz" - zrabowano nam wszystkie narzędzia ślusarskie, stolarskie, motor spalinowy, wszystkie narzędzia kowalskie, nawet i kowadło. Na początku listopada była zabita świnia, matka całe lato zbierała i suszyła sery na zimę, pozabierali skóry, powyprawiane na buty i dosłownie wszystko, co stanowiło jakąś wartość, wrzucili to wszystko na ciężarowy samochód, mnie i brata ze związanymi rękami na te wszystkie klamoty i zawieźli na NKWD do Sokołowa." (•••) w trącono mnie i brata do piwnic. Brata do jednej, a mnie do drugiej piwnicy, w której była woda po kostki, a w kącie duży kamień na którym mogłem jedynie usiąść ze związanymi rękami. Przy wejściu do tej piwnicy siedział ruski z pepeszą, a na stołku świecił się kaganek przez całą noc i pilnowano nas".

Po wielogodzinnych przesłuchaniach jaszcze tego dnia nazajutrz rano przewieziono obydwu Buczaków do Rzeszowa. Tam przeżyli piekło dwutygodniowego śledztwa w katowni NKWD. Następnie Rosjanie przekazali ich polskiemu UB. W niczym jednak nie odmieniło to ich losu. Rodzimi oprawcy nie ustępowali obcym. Śledztwo jeszcze przybrało na sile. Pytania identyczne, jak u poprzedników: kto należał do AK, kto dowodził, gdzie ukryto broń ?
Prześladowcy zmieniali się, a ich ofiary padały z wyczerpania. "Refosza" uratował oficer wywiadu AK, nazwiskiem Rogowski, którego spotkał w celi. Znał on dobrze Nienadówkę, był w niej nawet osobiście i zapoznawszy się z sytuacją młodego żołnierza, doradził mu: "życie przed tobą, pod żadnym pozorem nie wolno ci się do niczego przyznać, bo jak się przyznasz, dopiero wtenczas czekają cię tortury i zginiesz .Trzymaj się twardo, udaj nawet głupka. Słowa doświadczonego oficera zapadły głęboko w pamięć "Refosza". Mimo głodu, zimna, bicia, nie załamał się. Prześladowcy niczego wydobyć zeń nie zdołali.

12 grudnia 1944 r. przeprowadzono Buczaka - w grupie kilkudziesięciu osób na Zamek. Tam, znowu po przesłuchaniach i trzymaniu w zamkowych ciemnicach, wyselekcjonowano grupę więźniów, którzy - rzekomo - mieli być wcieleni do wojska, a faktycznie - deportowani w głąb Rosji. Znalazł się w niej Józef "Rokosz”, zaś Antoni "Refosz" był do tego stopnia wyczerpany, że po wyprowadzeniu go z piwnicy, padł na korytarzu i stracił przytomność. Strażnik zaciągnął go więc do innej celi, gdzie przeżył jedynie dzięki trosce współwięźniów, którzy opiekowali się nim, dzieląc się każdym kęskiem chleba.

Józef "Rokosz” trafił z grupą wyselekcjonowanych najpierw do obozu przejściowego w Bakończycach k. Przemyśla, a potem daleko na Wschód. Tak opisuje dziś swoją podróż w nieznane: "3 I 1945 r. ładowano nas po 80 ludzi do wagonów towarowych nieogrzewanych, bez żadnych ławek. I tak "pociąg widmo", jak go nazwaliśmy, wyruszył w kierunku wschodnim. Po 14 dniach jazdy o straszliwym głodzie i chłodzie, dojechaliśmy do stacji Stalinogorsk. Rozlokowano nas w łagrze Uzłoje. Po 10 miesiącach katorżniczej pracy w kopalni węgla, w miesiącu październiku 1945 r. wróciłem szczęśliwie do domu"
Podczas gdy jeden brat znalazł się w sowieckim łagrze, drugi w kraju postawiony został przed wojskowym sądem. Na początku marca 1945 r. zasądzono go na 6 lat więzienia.Przesiedział jeden rok. Pierwsza amnestia dla członków podziemia otwarła przed nim bramy więzienia. Wyszedł na wolność. Nie na długo jednak.

Tymczasem na terenie Nienadówki nadal trwały aresztowania osób zaangażowanych w konspirację. Często niefrasobliwość ludzi zagrożonych gotowała im - w konsekwencji - tragiczny los. Nieżyjący już Franciszek Ożóg, uczestnik AK-owskiej konspiracji, opowiadał np. że jeden z kwaterujących w jego domu oficerów z obsługi frontowej radiostacji, w przeddzień fali aresztowań przekazał mu proskrypcyjną listę członków nienadowskiej AK, sporządzoną w sztabie radzieckim. Ożóg pośpieszył ostrzec kolegów, ale nie wszyscy w to uwierzyli. Jednak sporo osób, zwłaszcza młodych, ratowało się na własną rękę, wstępując na ochotnika do wojska Berlinga, uczynili tak poborowi, odbici z rąk milicji 14 X 44 w lesie pod Trzebuską. Stanisław Kołodziej , Jan Nowak, a poza tym wspomniany Franciszek Ożog, Józef Wisz, Edward Chorzępa, Zygmunt Robak. Z kolei inni, jak np. Walenty Nowak, szukali ratunku, podejmując zatrudnienie w zakładach pracy Rzeszowa, szczególnie w PZL.

(moja uwaga)
Wspomniany powyżej Franciszek Ożóg prowadził podczas okupacji m.in. kursy strzeleckie. Wspomniany oficer radziecki nie tylko ostrzegł go, że na przekazanej liście figuruje na pierwszym miejscu, ale i doradził co robić, polecił mu szybko uciekać ze wsi, co nie było wcale łatwe. Dlatego też radziecki i oficer poprowadził Franciszka do Rzeszowa i nakazał mu żeby się gdzieś ukrył, a najlepiej wstąpić do wojska. Dał mu też jakieś ubranie, bo Franciszek nic ze sobą nie wziął. Franciszek Ożóg znalazł na jakiś czas schronienie u swojego wuja w Wiśnicy n/Wisłokiem, za Rzeszowem w kierunku Jasła. O ukrywaniu się w górach brata, w swoich listach pisał Antoni Ożóg - żołnierz trzech kampanii. Później Franciszek Ożóg wstąpił do wojska, brał udział w forsowaniu Odry i Nysy Łużyckiej. Nie wiem jaki miał stopień wojskowy ale był dowódcą jakiegoś oddziału. Cało i zdrowo powrócił do wsi po zakończeniu wojny.
(koniec uwagi)



cd. tekstu E. Winiarskiego

W miarę upływu czasu rolę sowieckich służb bezpieczeństwa przejmować poczęły rodzime ich odpowiedniki. A ci nowicjusze w taj sztuce okazali się jeszcze bardziej bezwzględni. W pamięci mieszkańców wioski szczególnie ponurą sławą zapisał się funkcjonariusz kolbuszowskiego UB Wincenty Łukowicz. Upodobał sobie szczególnie rodzinę Buczaków. Wszedłszy w stosunki towarzyskie z wdową po Janie “Klocu”,, pastwił się niemiłosiernie nad resztą rodziny. Straszył wywiezieniem dzieci na Sybir, liczącemu wówczas 9 lat Władysławowi wybił zęba, za karę, że nie chciał nic mówić. Z gospodarstwa zaś w jednym roku zabrano 2 krowy na kontyngent. Podobnym represjom poddawane były i rodziny innych konspiratorów.


W tym to mniej więcej okresie dotarła do Nienadówki wiadomość, że ciężkie chwile przeżywa ks. Stanisław Bąk na Mazurach. Nowa władza w postaci sekretarza partii i mianowanego przezeń sołtysa (rzeczywisty sołtys zamordowany został w tajemniczych okolicznościach) sprowadza na plebanię ekipy dokonujące rekwizycji i dopuszcza się pospolitego zaboru mienia. Poza tym ks. Bąk jest poddawany nieustannym szykanom za swą działalność w Armii Krajowej ze strony owych osobników. Wskutek tego z Nienadówki udała się grupa w składzie: Jan Bełz, Jan Ożóg Jakub Nóworól, by niepoprawnych uzurpatorów "nowego ładu" przywołać do porządku, winni dręczenia ks. Bąka otrzymali karę chłosty.


(moja uwaga)
Akcja na Mazurach o, której powyżej nie była przypadkowa. Kiedy po rozwiązaniu struktur AK, w styczniu lub jak podają inni 2 września 1945 r., powstało z zrzeszenie „Wolność i Niezawisłość" Jej kierownikiem w powiecie kolbuszowskim został ks. Stanisław Bąk ps. "Wicek" z Mazur. Wiosną tego roku ks. Stanisław Bąk uczynił Jana Ożoga dowódcą grupy "Straż" z Mazur. Jan Ożóg ps. "TANK" rodem z Nienadówki...
(koniec uwagi)



cd. tekstu E. Winiarskiego

Zapadła też decyzja (trudna dziś ustalić na jakim szczeblu dowodzenia), by zlikwidować groźnego konfidenta, za jakiego uchodził w opinii konspiratorów Edward Misiak. Kilkakrotne próby wykonania na nim wyroku, nie powiodły się. Dopiero 21 lutego 1945 r. Władysław Pyrzyk serią ze “Stena”, oddaną przez okno, zastrzelił Misiaka w jego domu. Śmierć poniosła również żona skazanego, która całkiem przypadkowo znalazła się na linii strzału.

Bardzo kontrowersyjnie przedstawia się udział członków nienadowskiej konspiracji w rozbiciu festynu w Hucisku 1 maja 1945 r. Zorganizowanego przez tamtejsze koło ZMW, po powrocie członków tej organizacji z pochodu w Głogowie. W trakcie owej akcji kilkoro osób zastało pobitych, a jedna (Maria Kobylarz) zastrzelona. Jednak Wojciech Grochala z Huciska, opisujący ów epizod w paru - różnych - miejscach, stwierdza: "akcja bandy trwała krótko, ale ludzie zdołali rozpoznać niektórych jej członków. Byli to żołnierze NSZ z Nienadówki (...) "szkopuł w tym, że w Nienadówce organizacja o nazwie NSZ nigdy nie istniała. Źródła zbliżone do uczestników konspiracji twierdzą zaś, że festyn zorganizowany dla uczczenia komunistycznego święta rozbiła bojówka z Sokołowa, a śmiertelna ofiara była jedynie dziełem przypadku.


(moja uwaga)
W sprawie kolejnych akcji:(op. powyżej) Jan Ożóg ps. "TANK" bardzo głęboko przeżył zastrzelenie przez komunistów Jana Buczaka. Śmierć przyjaciela wzbudziła w nim furię i pragnienie zemsty. Aby wymierzyć sprawiedliwość, Jan Ożóg zorganizował atak na Edwarda Misiaka, funkcjonariusza Milicji Obywatelskiej w Sokołowie. Zamach ten zorganizowano 21 lutego 1945 roku, wykonano wyrok śmierci na Edwardzie Misiaku, był on podejrzany o przekazanie NKWD listy proskrypcyjnej nienadowskiej AK. Misiaka zastrzelił serią ze "Stena" Władysław Pyrzyk. Zginęła również żona Misiaka, która znalazła się przypadkiem na linii strzału, ocalała tylko córka Misiaków. Zginęli wówczas Edward Misiak i jego żona Katarzyna.

W książce "W imieniu Rzeczypospolitej" autor Piotr Szopa, podaje inną datę powyższej akcji. Miała ona mieć miejsce 29 II 1945 roku i była to akcja samowolna bez decyzji z góry.

Akcja rozbicia festynu w Hucisku i twierdzeniu, że zrobiła to grupa NSZ z Nienadówki. Faktycznie nikt nie słyszał, żeby w Nienadówce działała ta formacja, ale to nie znaczy że nie działała w okolicy. Powyżej jest wspomniana bojówka sokołowska NSZ. Również o działalności NSZ wspomina Franciszek Chorzępa w swoich wspomnieniach.

Z polecenia organizacji WiN założył komórkę PPR w Nienadówce, grał na dwie strony co długo się udawała. Ze wspomnień wynika, że to nie UB go zdemaskowało, ale organizacja NZS chciała na nim wykonać wyrok śmierci. ... Nadszedł dzień referendum i ja zostałem wyznaczony do przeprowadzenia wyborów z Ciskiem Michałem. Przy głosowaniu zauważyłem, że są na sali nie znani mi osobnicy i często na mnie zwracają uwagę. Nie spodziewałem się nic takiego, żeby się mnie to tyczyło. Po skończonym głosowaniu, zaczęliśmy zliczać głosy i przybliżył się do mnie mój znajomy z mej organizacji WiN i powiedział. Aresztowali Goclona jak jechał do Rzeszowa. Aby nie dałeś mu jakichś listów ? Ja rzeczywiście dałem mu listy, odpowiedziałem mu, a on mi na to - Oni Cię zabiją jak nie uciekniesz - a po jakimś małym wahaniu przykryłem czapką głosy które zliczyłem i powiedziałem do Ciska - Wychodzę za swoją potrzebą i proszę nic nie ruszać zaraz wracam.
Wyszedłem i już nie wróciłem, a po małej chwili wpada do lokalu
banda NSZ i pyta się gdzie jest ten as komunistów ?
(koniec uwagi)



cd. tekstu E. Winiarskiego

Uwolniony na mocy ustawy amnestyjnej Buczak "Refosz", po paru tygodniach został znowu aresztowany i tym razem właśnie przez Łukowicza z UB w Kolbuszowej. Przy okazji urządzono rewizję, rekwirując różne przedmioty, "Refosza" osadzono zaś w areszcie Kolbuszowskiej bezpieki. Prócz spraw dawnych doszły nowe, gdyż nie wszyscy aresztowani w chwilach przełomowych zachowywali się godnie, licząc, że nadmierną gadatliwością i oskarżaniem kolegów w kupią się w łaski oprawców. Jednak zatrzymany, pamiętając dobrze rady oficera Rogowskiego ze wspólnej celi, wiedział już jak się ma bronić, toteż, mimo, że po miesiącu przejęło go UB w Rzeszowie, śledztwo żadnych rezultatów nie przyniosło i więźnia (na razie) zwolniono.
Trzeci raz aresztował Antoniego znowu Wincenty Łukowicz, wyrywając go ze snu i katując na oczach matki. Znowu dokonano rewizji, zabierając radioodbiornik lampowy i elektryczną wiertarkę, przywiezioną z zachodu. Tym razem sprawa była o tyle poważna, że wsypał go przed U8, oficer broni AK por. Kuryś z Wólki Sokołowskiej, który podczas okupacji wielokroć bywał u Buczaków. Zaraz po przybyciu ruskich, Kuryś wstąpił do wojska Berlinga, dosłużył się nawet stopnia majora, ale śledztwo wykryło jego powiązania z AK i wkrótce znalazł się w ubeckim więzieniu w Rzeszowie. Tam też nastąpiła konfrontacja z "Refoszem", w obecności kilku ubeków, Kuryś na samo przywitanie odezwał się tymi słowy: “Antek, to ty mi pomagałeś przy ładowaniu na furmankę i odwiezieniu broni, przecież się znamy bardzo dobrze i nie ma sensu już ukrywanie broni, tylko ją trzeba oddać" "Refosz" po usłyszeniu takiego "wprowadzenia”, przyjął taktykę obrony polegającą na niepoznawaniu człowieka, który zwracał się doń po imieniu. I choć tamten opowiadał, że przyjeżdżał do "Kloca", przynosił broń do naprawy w warsztacie Antek ją reperował, a nawet częstował gościa przynoszonym od matki posiłkiem (co było absolutną prawdą}, to nagabywany uparcie twierdził, że stojącego przed nim mężczyzną po raz pierwszy w życiu widzi. Dokładnie to samo powtórzył, gdy Kuryś zapewniał ubeków, że właśnie Antek najlepiej zna lasy, w które wywieziono, po akcji "Burza”, partyzancką broń.
W końcu wyprowadzony z równowagi oficer broni począł - widać - tracić głowę, zwracając się do "Refosza" raz Antek, raz Wojtek. Obserwującym uważnie cały przebieg rozmowy oficerowi UB rzecz ta nie uszła uwagi. Coraz bardziej poczęli oni powątpiewać w twierdzenia Kurysia. Za to niezmienne od początku zeznania "Refosza" stawały się dla nich coraz bardziej przekonywujące, w konsekwencji po 2 miesiącach wypuszczono go, w stanie bliskim załamania. Mimo to zdecydował się interweniować u prokuratora w sprawie zwrotu rzeczy zabranych przez grupę Łukowicza. Interwencja okazała się skuteczna. Brat Stanisław odebrał z kolbuszowskiego U8 wiertarkę i radio. o drugie całkowicie zdewastowane. W IV kwartale 1944 r. rozeszły się pogłoski, że więzionych w Trzebuskich "ziemiankach” żołnierzy AK, NKWD morduje potajemnie nocami w lesie na pograniczu Trzebuski i Turza. Miejscowa organizacja konspiracji w osobach Jana Ożoga s. Antoniego oraz kilku uczestników z Sokołowa dokonała rozpoznania miejsc skrytego pochówku ofiar, odkrywając" liczne świeże mogiły. Dla udokumentowania owego makabrycznego odkrycia zrobiono wówczas parę zdjąć oczyszczonych z ziemi zwłok. Podczas aresztowania Jana Ożoga zdjęcia te dostały się w ręce UB. Poirytowany bardzo Łukowicz zagroził - podobno - Ożogowi, że jeśli piśnie cokolwiek o tym "wydarzeniu" to czeka go ten sam los, co uwidocznionych na zdjęciach. Fotografii owych nie udało się już nigdy odzyskać, przepadły bez śladu.

Jesienią 1943 w r., gdy Józef Buczak wrócił z Rosji, a Antoni - po amnestii - na krótko opuścił - więzienie, postanowili szukać mogiły Jan "Kloca". Dobrawszy sobie wspomnianego już Jana Ożoga i Jana Bełza, przez klika dni z rzędu, tuż nad ranem, odkopywali groby w lesie za Trzebuską. Odkryli jedną zbiorową mogiłę o wymiarach 2 x 6 m., zamaskowaną borowiną i młodymi krzaczkami, oraz kilka grobów pojedynczych. Ciała pomordowanych, znajdujące się w stanie daleko posuniętego rozkładu, były tylko w bieliźnie, ręce ofiar skrępowane z tyłu kablem. Trzy z nich miały poderżnięte gardła, a jedną zamordowano strzałem w tył głowy. Żadnej niezidentyfikowanej jako Jana Buczaka "Kloca". O rezultatach poszukiwań zakomunikowano ks. Józefowi Pelcowi z Sokołowa.

Dopiero po wielu latach na jaw wyszło, że las Turski nie był jedynym miejscem śmierci więźniów obozu NKWD w Trzebusce. Franciszek Bełz mieszkający na samym początku Nienadówki stwierdza, że późnym latem i jesienią 1944 r., auta sowieckie parokrotnie woziły o zmierzchu więźniów w asyście uzbrojonej eskorty do lasu za Nienadówką. Wkrótce potem auta te wracały. Mieszkający przy drodze w las wiodącej sąsiedzi Bełza domyślali się celu tych wyjazdów, wymieniali nawet w zaufanym gronie uwagi na ów temat, ale nikt nie odważył się nazajutrz podążyć siadem zauważonych wieczorem pojazdów. Nie słyszano też żadnych strzałów. Wspomniany Franciszek twierdzi, że groby wywożonych w las więźniów znajdują się najprawdopodobniej w jego części, zwanego "cyplem". Sprawa czeka na dogłębne wyjaśnienie.

Mimo, że czas zakończenia wojny stawał się coraz bardziej odległy, a rany nią zadane, poczęły się stopniowo zabliźniać, polowanie na żołnierzy AK nadal trwało. Choć najbardziej aktywna czołówka nienadowskiej konspiracji została już albo uwięziona, albo deportowana do ZSRR, to organa bezpieczeństwa z premedytacją wyszukiwały tych, których trop pojawił się na drodze prowadzonego śledztwa. W sierpniu 1947 r., od pracy w polu UB zabrało Józefa Bełza. W dwa lata potem, 29 IX 1949 pochwycono jego brata , Jana ps. "Sroka" Znowu zaczęły się długotrwałe i brutalne przesłuchania, najpierw w kolbuszowskim UB, gdzie szczególnym okrucieństwem wyróżnił się wspomniany już Łukowicz. Znany był z kopania przesłuchiwanych, bicia pałką po czole i obojczykach, oraz z wskakiwania na klatkę piersiową powalonego na podłogę aresztanta. Szczególnie znęcał się nad Janem Ożogiem. Niewiele ustępowali mu inni śledczy: Józef Łuski z Nowej Dęby i Miazga, były kłusownik z Przewrotnego. Dopiero po takiej "obróbce" przekazywano zatrzymanych do Rzeszowa.

Finał nienadowskiej konspiracji AK miał miejsce 10 I 1950 r. Wówczas to przed Sądem wojskowym w Rzeszowie odbył się proces jej czołowych przedstawicieli. Ks. Bednarskiego wezwano na świadka. Wcześniej w toczącym się postępowaniu przygotowawczym i śledztwie ks. proboszcza wielokrotnie wzywało UB dla wyświetlenia głośnego incydentu z 13 X 1944 r. Na rozprawie jednak - w złożonych zeznaniach - ks. Bednarski nikogo nie obciążył. Choć - podobno - dowody ku temu były nader dostateczne.

Na proces ten znowu ściągnięto Antoniego Buczaka* "Refosz" bowiem wyszedłszy z aresztu UB po pomyślnym dlań przebiegu konfrontacji z Kurysiem, postanowił opuścić ten teren ostatecznie. Po wyroku skazującym i dwóch kolejnych aresztowaniach znalazł się w wielkiej psychicznej depresji. Do tego stopnia, że nachodziły go myśli o popełnieniu samobójstwa. Wpłynęła na to zarówno sama atmosfera przesłuchań, jak też fakt, że podczas odbywania wyroku przyszło mu parę razy dziennie przechodzić obok celi śmierci, znajdującej się obok ubikacji w piwnicach rzeszowskiego zamku. Buczak pracował jako stolarz w mieszczących się w zamkowych suterenach, warsztatach. Pracujący tam korzystali z ustępu w piwnicy. Któregoś dnia, schodząc tam, dokonali w jego sąsiedztwie wstrząsającego odkrycia. Cela śmierci o wymiarach 3,5 X 6 m., posiadała jedynie prowizoryczne zamknięcie, posadzkę miała z betonu z wyżłobionym kanałem ściekowym, na jednej ścianie parkan z desek, za nim piasek. Pod tym to parkanem rozstrzeliwano ludzi. Dokonywali tego podobno - na ochotnika strażnicy więzienni. Znani byli dwaj tacy: Mróz ze Staroniwy i o nazwisku Niedziela. Pewnego razu znajomy "Refosza" (Stanisław Kida z Łowiska) dyskretnie sprowadził go do piwnicy. Zajrzeli obydwaj do celi śmierci. Na posadzce leżały pokrwawione ciała czterech osób, powykręcane, zwalone jedno na drugim, o strasznym wyrazie twarzy. Widok ten wstrząsnął nim do głębi. Tak, że gdy tylko znowu znalazł się na wolności, wyjechał do Siemianowic Śląskich i tam podjął pracę. Po roku jej wykonywania przeniesiono go służbowo do Warszawy. I tam na początku 1950 r. odnalazł go Wincenty Łukowicz z Kolbuszowej. W prowadzonym bowiem śledztwie wyszła na jaw sprawa odbicia poborowych w lasku pod Trzebuską. Niektórzy z przesłuchiwanych wyliczyli bowiem i Buczaka jako tego co brał tam udział. Jednak na samym procesie, w jego obecności, nie byli już tak tego pewni, poza jednym z kolegów, który konsekwentnie obstawał przy swoim. Rzeszowski Sąd Wojskowy uniewinnił go od tego zarzutu i dopiero to oznaczało dla "Refosza" koniec śledztwa, przesłuchań i sądzenia.

Pozostali podsądni otrzymali surowe wyroki. Dla Jana Ożoga s. Antoniego ps. "Tank" oskarżyciel publiczny zażądał kary śmierci. Sąd wymierzył mu karą 15 lat pozbawienia wolności. Odsiedział z tego 10 lat ciężkiego więzienia we Wronkach pod Poznaniem, w tym trzy lata w celi pojedynczej o wymiarach 2 X 2 m, bez prawa korespondencji, dostępu do radia i czasopism. Z odbywania pozostałych 5-ciu lat uzyskał warunkowe zwolnienie.
Pyrzyk Władysław - 13 lat więzienia za wykonanie wyroku na Misiaku i udział w innych akcjach, dalsze losy nieznane.
Bieńkowski Franciszek - 10 lat wiezienia, dalszy los nieznany.
Bełz Józef - 7 lat, zmarł na Warszawskich Bielanach (10 03 1953 r.)
Bełz Jan - 7 lat za udział w akcji obrony ks. Bąka na Mazurach. Więziony w Rawiczu, Goleniowie, Nowogardzie, Szczecinie i na Bielanach. Warunkowo zwolniony po 4 latach odbywania kary.
Noworól Jakub - 6 lat pozbawienia wolności, zmarł w więzieniu na zamku w Rzeszowie.
Prucnal Stanisław (brat Józefa) - 5 lat, wyrok odsiadywał w Strzelcach Opolskich.
Nowak Józef - 2,5 roku więzienia, pod odbyciu kary wyjechał do USA.
Razem z uczestnikami konspiracji sądzony był - pod różnymi zarzutami - jeszcze jeden mieszkaniec Nienadówki.

Szczepan Kołodziej otrzymał 3 lata pozbawienia wolności.

W głąb Związku Radzieckiego wywieziono, prócz wspomnianego już Józefa Buczaka, Jana Ożoga s. Stanisława, Władysława Biernata, Józefa Guzendę, kpt. Wojciecha Chorzępę, Szczepana Pietrygę, Wojciecha Pikora.
Kierowano ich do osławionego łagru Borowicze, ewentualnie Stalinogorska. Wracali stamtąd - w ramach repatriacji - po kilku latach. Dla wielu z nich był to początek nowego życia. Kpt. Wojciech Chorzępa i Józef Guzenda układali swoje dalsze losy już poza Nienadówką. Pierwszy, wróciwszy w 1947 r. z ZSRR, zatrzymał się u rodziny w Warszawie, gdzie zadomowić zdążył się syn Edward zdemobilizowany z armii Berlinga. Wkrótce po zakończeniu wojny dołączyły doń matka z siostrami, przybywające do kraju z dalekiego Kazachstanu. Następnie podjął pracę jako księgowy w jednej z warszawskich instytucji, potem w administracji domów mieszkalnych. Zmarł w 1968 r., spoczywa na cmentarzu Warszawa/Zalesie. Józef Guzenda wrócił ze zsyłki w listopadzie 1947 r. do Pabianic k. Łodzi, gdzie się urodził i ukończył Gimnazjum. W tym to rodzinnym miasteczku zmarł 27 I 1968 r.

Inni zatrzymali się na Ziemiach Odzyskanych, lub przybyli do Nienadówki, szukając z trudem miejsca w nowej rzeczywistości.

Niektórzy z konspiracji AK-owskiej, których UB nie wykryła, po formalnym rozwiązaniu Armii Krajowej przez "Niedźwiadka” Okulickiego 19 I 1943 r. wstępowali do nowej organizacji "Wolność i Niezawisłość" (WIN). Z terenu Nienadówki do struktur WiN-u wciągnięto Jana Bolesława Ożoga i Franciszka Chorzępę. Ożóg pod pseudonimem pisał teksty do prasy winowskiej ("Wolność"), zaś Franciszek Chorzępa otrzymał polecenie założenia na terenie komórki PPR, by organizacja pozyskała możliwość rozpracowywania "ludowej władzy" od środka. Poprzez rozpoznawanie jsj zamiarów i ostrzegania tych co znaleźii się w zasięgu zagrożenia. W paru przypadkach metoda ta znakomicie się sprawdziła. Wkrótce jednak UB posługując sią wyrafinowanymi prowokacjami, wpadła na trop i tej organizacji. Ożóg ratował sią ucieczką do Radomia, zaś Chorzępa wyjechał na Zachód, gdzie pod przybranym imieniem, nie dopełniając obowiązku meldunkowego pracował przy budowie tuneli pod Jelenią Gorą. Dopiero amnestia z 1947 roku umożliwiła mu powrót do normalnego życia.

(moja uwaga)
W sprawie op. powyżej)
Amnestia z 1947 roku nie do końca umożliwiła powrót Franciszkowi Chorzępie do normalnego życia. Po powrocie do Nienadówki nie czuł się w niej bezpiecznie. UB już wiedziało o jego podwójnej roli.
....Przy ujawnianiu się dostałem zaświadczenie, ale szef UB Marciniak powiedział mi - Broni Cię amnestia, a ja mówię Ci prywatnie, że przede mną nic Cię nie obroni i to Cię czeka, przy tym pokazał na pistolet. ....
Polecam uwadze te wstrząsające "Wspomnienia"
(koniec uwagi)



cd. tekstu E. Winiarskiego

Konspiracja wykruszała się pod coraz celniejszymi uderzeniami organów bezpieczeństwa, a także z racji ogólnych warunków, w tym coraz mniejszego poczucia celowości jej kontynuowania. Wszak "nowy porządek” rósł w siłę...



PRZYPISY
1. Kazimierz Osetek , luźne materiały wspomnieniowe w posiadaniu Liceum Ogólnokształcącego w Sokołowie Małopolskim.
2. Antoni Buczak "Wspomnienia i fakty” mps w posiadaniu SK0 400-lecia wsi Nienadówka.
3. Jan Bolesław Ożóg "Konspiracja i partyzantka” "Nowiny-Widnokrąg” z 13 VIII 1967 r.
4. Franciszek Chorzępa "Wspomnienia" mps
5. Jan Łopuski "Losy AK na Rzeszowszczyźnie" Warszawa 1990, str. 30.
6. Zbigniew K. Wójcik, Andrzej Zagórski "Na katorżniczym szlaku” , Warszawa 1994, str. 18.
7. Jan Bolesław Ożóg "Akcja burza w Puszczy Sandomierskiej” mps.
8. Walenty Nowak "wyzwolenie, jego blaski i cienie", "Wieś Rzeszowska z 3 listopada 1981 r.
9. Edward Winiarski "Rozbrojenie pod Sokołowem", "Nowiny” nr 157 z 16 sierp nia 1994 r,
10. Ks. Piotr Bartnik. Jerzy Koziarz "Diecezja Przemyska u latach 1939 -1945, Przemyśl 1992, str. 18G.
11. tamże, str* 148
12. tamże, str. 178
13.Janusz Klich "w łańcuchu okrążenia" "Bohaterskie wsie", Rzeszów 1984 str* 92«
14. Józef Buczak "Wspomnienia" mps w posiadaniu SKO 400-lecia wsi Nienadówka
15. Edward Winiarski "Nienadowskie ślady", "Nowiny" z 29 WIII 1994 r.
16. Zbigniew K. Wójcik, Andrzej Zagórski "Na katorżniczym szlaku" , Warszawa 1994, str.117.

strzałka do góry



kpt. Józef Rządzki „Konar”, „Boryna” - Wspomnienia



W czerwcu 1942 przybył do mnie do W-wy mój konspiracyjny przełożony płk ps.”Jagra”, inspektor rejonu AK Tarnobrzeg i oświadczył mi, że zostałem mianowany komendantem Obwodu AK Kolbuszowa "Kefir". W W-wie przebywałem zgodnie z poleceniem płk.”Jagry" do odwołania, ze względu na bardzo nasilone poszukiwanie mnie przez gestapo po aresztowaniach kilku AK-ców na terenie powiatu mieleckiego. Obowiązywało mnie natychmiastowe udanie się do Kolbuszowy, miasta nieznanego mi bliżej, w którym przedtem nigdy nie byłem, mimo że Kolbuszowa sąsiaduje z Mielcem, miejscem poprzedniej mojej pracy konspiracyjnej. Obwód ten należał a raczej był w trakcie przekazywania z inspektoratu Tarnobrzeg do inspektoratu AK Rzeszów.

Płk "Jagra" nic nie taił przede mną i szczerze, naprawdę po żołniersku powiedział mi całą prawdę o obwodzie "Kefir", który miałem objąć. Na wstępie poinformował mnie, że obwód jest zdezorganizowany, brak oficerów i podoficerów, żołnierze nie wyszkoleni, wielki brak broni i działania. Wszystko, radził mi, należy zacząć od początku. Praca "powiedział" będzie ciężka, bo ludzie są sterroryzowani po ostatnich dużych aresztowaniach w szeregach N0W. Żaden ze znajomych mu oficerów nie chciał się zgodzić na objęcie obwodu, tym bardziej, że postrachem i tym, który paraliżuje każdą robotę konspiracyjną na terenie całego powiatu kolbuszowskiego był Włodzimierz Halicki. Halicki był komendantem kryminalnej policji w Kolbuszowie, znał dobrze swój powiat, ponieważ przed wojną tam pracował również w krypo. W czasie okupacji. był prawą ręką gestapo, a nawet w wielu wypadkach przewyższał je. Nawet Niemcy obawiali się jego. Sprytny, węszący wszędzie, bystry i zdecydowany wróg wszystkiego co polskie. Zawsze ostrożny, chodził ubezpieczony z żandarmami i granatową policją, zawsze z bronią, a później z psem wilczurem. Młodszy jego brat służył w Schutzpolizei na Śląsku. Osobiście widziałem go w mundurze policji niemieckiej i nawet rozmawiałem z nim, gdy był w Kolbuszowej u swego brata. Chełpił się sukcesami Niemców na frontach. Później wstąpił do SS.

Po takim przygotowaniu mnie przez płk. "Jagrę", jako zdyscyplinowany żołnierz opuściłem W-wę i zaopatrzony w lewe dowody, jako specjalista od melioracji, pod przybranym nazwiskiem Kordyszewski zjawiłem się w Kolbuszowie nad Nilem. Niewiele miałem czasu na rozmyślanie, musiałem energicznie i niezwłocznie zabrać się do zreorganizowania obwodu, d-ców, funkcji itp. Alibi miałem dobre, bo zatrudniony zostałem jako specjalista "Bei polnische Nil Flussregulierung". Musiałem być czujny, bo już po tygodniu pracy poznałem Halickiego poprzez komendanta komisariatu policji granatowej Rychla naszego oddanego człowieka, konspiracyjnego komendanta WSOP w "Kefirze". Dokumenty miałem dobre. Przy przekazywaniu obwodu "Jagra" nadmienił mi, że na Halickiego został wydany wyrok śmierci przez WSS /Wojskowy Sąd Specjalny/. Na moje pytanie dlaczego nie wykonano wyroku dotychczas, otrzymałem odpowiedź, że nie ma kto, brak wyszkolonych ludzi, brak dywersji w obwodzie. Czy wina Halickiego była aż tak wielka, czy też tylko poszlaki i domysły. Wg zebranych dochodzeń i dowodów Halicki spowodował aresztowanie i osadzenie w Oświęcimiu 16 obywateli polskich z pow. kolbuszowskiego, a mianowicie: dwóch braci Dobrowolskich Zbigniewa i Aleksandra Ottona, Jedynacki Stanisław, Dec Stefan, Piórek Franciszek i Piórek Julian /ten wrócił i żyje/ Pilch Aleksander /AK/ wrócił i żyje/, Ksiądz Wojciech Słonina /żyje/ doktor Anderman, Czachor Józef, Wilk Józef, Kaczor Bolesław, Nocoń, Leśniewicz Józef, Wojtowicz Stanisław i inni.

Co pisze w swych wspomnieniach "Góral" /W.Wąsowicz/ późniejszy Komendant Korpusu Bezpieczeństwa w "Kefirze":

..."Po raporcie tym w końcu maja 1941 r. zgłosiłem się w Kolbuszo­wej na posterunku pol. kryminalnej u komendanta Halickiego Włodzimierza, nacjonalisty ukraińskiego. Kolbuszowa jako powiat mały, został wysiedlony w 3/5 cz. Na terenach wysiedlonych, Niemcy potworzyli poligony: Zachodnią część zajęło SS, północną Wehrmacht i północno - wschodnią Luftwaffe. Na czele starostwa stał Twardoń landrat, rzekomo b. urzędnik polski z Katowic, znający dobrze język polski. Załoga posterunku kryminalnego składała się: Halicki komendant, Surma, Mazur, Borejko, Ukrainiec i ja. W niedługim czasie ob. Mazur i Borejko przeniesieni zostali do Lwowa, zaś kolega Surma zmarł na gruźlicę. Na miejsce u byłych, przydzielono ob. Szpyrkę i Batko. Ten ostatni rzekomo Ukrainiec-nacjonalista. Halicki jako wywiadowca policji państwowej, pracował do wojny 7 lat w komórce śledczej przy komendzie powiatowej w Kolbuszowej. Dzięki znajomości stosunków osobowych i miejscowych na terenie powiatu kolbuszowskiego, Halicki zaawansowany w współpracy 100% z okupantem, miał ułatwioną pracę w likwidacji patriotów polskich, zbiorowo i pojedynczo /na miejscu rozstrzeliwanych i likwidowa­nych w obozach/. Halicki bezpośrednio łączył się z gestapo w Rzeszowie za pomocą swych łączników. Toteż ludność miejscowa była zdezorientowana i przygnębiona, nie orientowała się co się dzieje, że tyle najlepszych Polaków ginie na terenie powiatu kolbuszowskiego. Na krótko przed moim przybyciem do Kolbuszowej zostało rozstrzelanych około 60 mężczyzn młodych w Przewrotnem k/ Raniżowa za to, że przed wojną byli Wiciowcami. Nie było dnia, żeby nie zostały dokonane aresztowania przez gestapo. Ludność powiatu była tak sterroryzowana, że nikt formalnie nie wychodził poza dom. Ja osobiście wpadłem lekko w tym czasie, na skutek doniesienia do gestapo w Rzeszowie, że uprzedziłem Wójtowicza z Kolbuszowej przed aresztowaniem. Wójtowicz zlekceważył sobie moje uprzedzenie, został aresztowany i zginął w obozie. Żona Wójtowicza wypowiedziała się nieopatrznie, o uprzedzeniu przeze mnie jej męża, o czym dowiedział się Halicki i doniósł o mnie. Zostałem w tej sprawie wezwany do gestapo w Rzeszowie i po przesłuchaniu zatrzymano mnie. Nie wiem co miało mnie spotkać za to, lecz dzięki Vollertowi,/Niemiec/, któremu podlegaliśmy służbowo, jako kierownikowi komisariatu kryminalnego, zostałem uwolniony. Na osobności Vollert powiedział mi, "to jest ostatnia próba".

Halicki nie miał do mnie zaufania, ukrywał przede mną wszystkie ważniejsze sprawy. Szczerze mu oddanym był Batko, którego używał do spraw nawet politycznych. Batko prowokował chłopów w okolicznych wsiach, ubierając furażerkę z orzełkiem polskim, wchodząc wieczorami do domów chłopskich - podając się za partyzanta polskiego. Tym sposobem udało im się zlikwidować kilku chłopów Bogu ducha winnych. Pamiętam jeden wypadek. Halicki wysłał Batkę w okolicę Sokołowa i tym sposobem zatrzymał chłopa, który posiadał rewolwer bębenkowy, stary, zardzewiały i w ogóle nie nadający się do użytku. Podejrzanego wraz z tą bronią, przekazał na posterunek pol. granatowej w Sokołowie - w celu dostarczenia go do Kolbuszowej. Nazajutrz podejrzany został dostarczony, ale oprócz tego przyjechał komendant żandarmerii leutnant /nazwiska nie wiem/, który prosił Halickiego, by ten nie robił o tej sprawie doniesienia gdyż nie należy broni tej uważać za broń, a tylko szmelc i jako karę zastosować podejrzanemu chłostę z 10 pałek, by na przyszłość był mądrzejszy. Halicki przyrzekł Niemcowi, że sprawę tę załatwi po jego myśli, lecz Niemiec jeszcze dobrze nie wyszedł z posterunku, a Halicki już powiadomił telefonicznie gestapo w Rzeszowie. Po upływie około godziny, na posterunek wpadło 2-ch "oprawców" gestapo i jeden z nich zapytał Halickiego o zatrzymanego. Gestapowiec wyciągnął z pokrowca "parabellum" i stojącego pod ścianą podejrzanego uderzył w głowę tak silnie, że mózg wypłynął. W agonii wywieźli podejrzanego do lasu. Za parę dni Batko wybrał się powtórnie w okolice Sokołowa w podobnej sprawie, lecz powrócił drugiego dnia, ale już w trumnie i nieszkodliwy. Ciężko ubolewał nad Batką Halicki, lecz cóż nie mógł go wskrzesić. Na miejsce Batki został przydzielony do posterunku nowo przyjęty Twardosz Tadeusz, ten chociaż młody był nieszkodliwy.

W zamkniętym getcie, był głód. Młodsi Żydzi przekradali się nocą do wsi za pożywieniem. Pewnego razu dwóch Żydków prowadziło kupioną jałówkę nocą przez wieś Kupno i zostali napadnięci przez 7 chuliganów, którzy jałówkę tą zabrali im. Ponadto pod pretekstem zwolnienia jałówki wyłudzili od poszkodowanych 300 złotych gotówką. Jałówkę tę osobnicy ci w osobach 2-ch braci Węgrzynów, Jeża, Dudka i innych zabili, dzieląc się mięsem a za gotówkę kupili wódki urządzając sobie libację. Pokrzywdzeni, bez względu na własne bezpieczeństwo, zgłosili o tym na posterunku. Sprawę tę Halicki przydzielił mnie. Z miejsca zatrzymałem wszystkich podejrzanych. Dochodzenie miałem już na ukończeniu, gdy dowiedziałem się, że Halicki przyobiecał rodzinom podejrzanych zwolnić, po otrzymaniu pewnej łapówki. Gdy upewniłem się, że Halicki przyjął gotówkę tytułem zwolnienia podejrzanych 2„400 złotych i 2 świnie, nie ulegało wątpliwości, że podejrzani zostaną zwolnieni. Wówczas w czasie nieobecności Halickiego sprowadzałem po jednym podejrzanym z aresztu na posterunek i sprawiłem im takie manto, że przypomniała im się prababka, a ja dotąd nie wiedziałem, że posiadam takie zdolności sportowe i energię. Wieczorem tego dnia Halicki podejrzanych zwolnił. Widocznie podejrzani postanowili zemścić się na mnie i w roku 1949 oskarżyli mnie w b. Urzędzie Bezpieczeństwa w Kolbuszowie o zadanie ciężkiego uszkodzenia ciała, jednemu z braci Węgrzynów. Na skutek tego zostałem nawet zatrzymany, ale po przesłuchaniu zwolniono mnie. Natomiast 18 Żydków, za przekradanie się nocą z getta, zginęło na miejscu w getcie i oprócz tego "Kahał" musiał złożyć okup w złocie. Zwłoki rozstrzelanych wywieziono natychmiast na cmentarz, z pośród których było 2 c. rannych. Zabrano ich z powrotem do getta lecz nie na długo, bo już drugiego dnia gestapo wiedziało o tym i ranni musieli sami o własnych siłach iść na cmentarz oddalony około 2 km i tam zostali rozstrzelani.

Inny wypadek. Na terenie Majdanu, wsi nie pamiętam, został oskarżony ob. Sobol Franciszek przez swą kochankę /nazwiska nie pamiętam/ mąż jej był w armii niemieckiej, o posiadanie krótkiej broni palnej, którą to bronią oskarżony miał usiłować dokonania zabójstwa owej niewiasty. Oskarżony przebywał w więzieniu w Tarnobrzegu do naszej dyspozycji, gdyż terytorialnie tu należał. Sprawę tą otrzymałem do przeprowadzenia dochodzenia i w tej sprawie udałem się na teren Majdanu. Ustaliłem w dochodzeniu na podstawie wiarygodnych świadków, że oskarżenie to jest fałszywe. Poszkodowana w tym celu skomponowała oskarżenie, by oskarżonego pozbyć się, jako niewygodnego dotychczasowego kochanka, ponieważ wówczas poznała nowego amatora miłości. O wyniku dochodzenia powiadomiłem Halickiego telefonicznie, który polecił mi przy tym udać się do Dęby i przejąć oskarżonego, gdyż będzie on tam dostarczony przez Tarnobrzeg. Przy odbieraniu oskarżonego na posterunku w Dębie zostałem wezwany do telefonu. Dzwonił Halicki do mnie z poleceniem: "W drodze do Kolbuszowej, jadąc przez las, zlikwidować oskarżonego Sobola". Na polecenie to odpowiedziałem mu,że ja tego nie wykonam, gdyż jest od tego sąd. Polecił mi wówczas dostarczyć po drodze oskarżonego do posterunku w Majdanie w celu likwidacji. Na posterunku w Majdanie komendant Tyboń odmówił przyjęcia oskarżonego. Halicki polecił dostarczyć wówczas Sobola do Kolbuszowej. Po przybyciu na miejsce i zreferowaniu Halickiemu ustnie wyniku dochodzenia, chciałem go przekonać o niewinności oskarżonego. Halicki po wysłuchaniu mnie odpowiedział, że jest mu wiadome o tym, że podejrzany posiadał broń jeszcze przed wojną. Nie miałem słów oburzenia na to. Oskarżony Sobol drugiego dnia został r6zstrzelany. /tyle podaje "Góral"/

...ciąg dalszy meldunku "Górala"

Pasowali bardzo 'do siebie, Halicki - Twardoń, Zielke, gestapowcy z Rzeszowa, Flaschkee, Pottenbaum i trzeci gestapowiec, /nazwiska nie znam/ oraz żandarm Tannenbaum z Kolbuszowy. Byli to ludzie sadyści, którym przyjemność sprawiało maczać ręce w krwi polskiej. Halicki miał młodszego brata w armii SS. Sam Halicki otrzymał za swą gorliwą pracę dla Niemców, stopień oficerski. Starał się Halicki ile sił dogodzić Niemcom. Pewnego razu nocą, zostali wypuszczeni więźniowie. Na skutek tego przyjechało gestapo, ale nie mieli się kogo czepić. Halicki znalazł wyjście. Zaproponował gestapowcom, ażeby cały posterunek żandarmerii i część policji polskiej przebrali się po cywilnemu i zgłosili się na tut. posterunek kryminalny. W niedługim czasie Halicki miał do swej dyspozycji 12 żandarmów i policję granatową po cywilnemu. Z ludzi tych potworzył dwójki i każdej dwójce na kartce podał nazwisko i imię, oraz miejsce zamieszkania osoby, która miała być zatrzymana. Ja dostałem żandarma i 3 nazwiska do zatrzymania, Chodkiewiczównę, Wiśniewską i Turka. Na szczęście z wymienionych osób nie zastaliśmy nikogo w domu. Jako zakładnika żandarm zabrał za Wiśniewską, jej małoletnią siostrę, lat około 13. Matka zatrzymanej, dostarczyła zaświadczenie z Arbeitzamtu, że córka jej starsza pracuje, więc po długich staraniach, zwolniono jej dziecko. Akcja ta nie udała się, przeważnie nikogo "z podejrzanych" nie zastano w domu. Zastosowano więc system łapankowy w ten sposób, że nie wychodząc z posterunku udało im się zatrzymać parę przypadkowych osób. Między innymi w taki sposób została zatrzymana Bielawka Zofia, córka wysiedlonego profesora, lat około 18, która idąc do mleczarni po odtłuszczone mleko dla chorej matki, więcej do niej nie wróciła, zginęła w Tarnowie. /?/ Po pewnym czasie Halicki w towarzystwie żandarmów doprowadził nad ranem dwóch Żydów zatrzymanych we wsi Przedbórz i jak oświadczył, ci mężczyźni usiłowali podczas zatrzymania zabić go posiadanym rzekomo bagnetem. Żydków tych zlikwidowano na kolejowisku w Kolbuszowej.
Dowiedziałem się później, że Żydków tych wskazał Halickiemu ob. Rak z Przedborza, który w niedługim czasie wyjechał dobrowolnie do Niemiec na roboty" Tak podaje "Góral".
BORYNA

/Batkę zlikwidowała już moja dywersja na podst. wyroku WSS./-

Czas mijał, a Halicki działał. Była co prawda próba zlikwidowania go zaraz po moim przybyciu do Kolbuszowy i przekazaniu, a raczej po przyłączeniu mojego obwodu do inspektoratu rzeszowskiego "Rzemiosło". Nowy mój przełożony Łukasz Ciepliński "Pług" gdy mu zreferowałem stan obwodu oświadczył mi, że postara się Halickiego zlikwidować przy pomocy swoich ludzi. Chciał tylko wiedzieć kiedy Halicki będzie jechał do Rzeszowa i jakim środkiem lokomocji. Jesienią 1942 r. zawiadomiłem Komendanta "Pługa", podając dokładną datę wyjazdu Halickiego do Rzeszowa. Wysłana bojówka nie wykonała zadania i wprost przeciwnie nastąpiła katastrofa. Gdy bojówkarze zbliżali się do pojazdu Halickiego na szosie w lesie, Halicki, błyskawicznie strzelił do najbliższego, kładąc go trupem, a do drugiego, którego ciężko zranił, a następnie, widząc że trzeci wycofuje się, dobił rannego. Zginęli w ten sposób wartościowi i nawet doświadczeni bojówkarze, oficer i podoficer AK. Halicki zaś wrócił do Kolbuszowy, siejąc postrach. Jadąc do Rzeszowa cały czas trzyma broń gotową do strzału. Upłynęło kilka miesięcy, praca konspiracyjna posunęła się naprzód. Wówczas "Orlik" zameldował mi, że jeden z jego ludzi z kolportażu prasy sam zlikwiduje Halickiego. Nie zgodziłem się, gdy przedstawił mi plan. Wówczas ten młody, zapalony żołnierz mimo zakazu przystąpił do akcji. Miał pistolet ukryty w obandażowanej ręce, którą trzymał na temblaku, siedząc na ganku u lekarza Własnowskiego /lekarz obwodu AK"Kefir"/. Tak miał wyczekiwać na Halickiego, który mieszkał w pobliżu lekarza. Lekarz o niczym nie wiedział. W tym czasie przechodziło dwóch granatowych policjantów i widząc siedzącego zatrzymali go. Byłem wtedy przy pracy na moście, kierując robotą przy regulacji rzeki w samym mieście. Widząc prowadzonego chłopca /20 lat/ uświadomiłem sobie, że to prawdopodobnie ów ochotnik dywersyjny. Wskoczyłem na rower któregoś robotnika i wyprzedzając prowadzonego udałem się na komisariat. Tam szybko opowiedziałem komendantowi Sypkowi /nasz człowiek/ o moim spostrzeżeniu i poleciłem mu, aby natychmiast zabrał chłopca do siebie i z drugim policjantem /naszym człowiekiem/ odwinął bandaż, zabrał o ile będzie pistolet, a następnie chłopca wypuścił jako rzeczywiście chorego. Tak też Sypek. uczynił i za 1/2 godziny wręczył mi pistolet. Ten niepoważny krok chłopca nie podobał mi się. Amatorowi udzieliłem nagany.

Halicki naprawdę czuł nienawiść do tego co polskie i do Polaków. Wszędzie węszył i w każdym widział przestępcę nie tylko w stosunku do komunistów, lecz do każdego kto w Niemcach widział okupanta i wroga. Pewnego dnia Halicki wyszedł ze swojego mieszkania i spotkał przed domem 2-ch osobników. Jednym z nich był mieszkaniec wsi Zarębki, Andrzej Jadach znany ludowiec z przed wojny. Drugim był obcy działacz BCh ps."Kocioł" z Trzebosi. Nie spodobali się obaj Halickiemu. Zatrzymał ich i chciał legitymować Kocioła, Jadacha znał osobiście. Kocioł rzucił się do ucieczki w kierunku pobliskiego lasku Werynia. Wtedy Halicki kazał wyprząść jadącemu woźnicy konia, żona w międzyczasie wyniosła mu pistolet, tak rozpoczęła się pogoń. Halicki dopędził uciekającego i zaaresztował. Jadach zaś poszedł do domu. Na wieść o tym przygotowałem bojówkę do odbicia nieznanego mi człowieka, lecz Polaka. Po przybyciu bojówki dowiedzieliśmy się, że już został wywieziony samochodem do Tarnowa. Poprzez swoich ludzi ostrzegłem Jadacha aby opuścił dom. Z lekceważył ostrzeżenie. Nad ranem został aresztowany i później tak jak i "Kocioł" rozstrzelany. Pod tym samym zarzutem nielegalnej pracy aresztowano wtedy również w Zarąbkach, Władysława Jadacha. Ten wrócił i żyje. O tym, że "Kocioł" był z BCh dowiedziałem się już później przy przejmowaniu plutonów BCh i włączeniu do AK.

Kiedy wreszcie miałem już zorganizowaną i trochę przeszkoloną dywersję przystąpiłem do akcji. Opracowałem plan przy udziale d-cy dywersji i "Górala". Likwidacja nastąpi w ratuszu t.j. w miejscu pracy Halickiego o godz.8 rano. Do akcji wytypowaliśmy 4 ludzi: "Dyzma","Cyran",,Yoker" i "Pasek". Dwóch ludzi było wewnątrz w holu, a dwóch na zewnątrz. Wszyscy uzbrojeni w pistolety. Ubezpieczenie i środki lokomocji przygotowane. Znak o przyjściu Halickiego daje "Góral". Faktycznie o godz. 8 punktualnie przyszedł Halicki do ratusza. Jego eskorta odeszła. Gdy wszedł do holu wówczas "Cyran" chce oddać strzał,lecz pech - "niewypał", wtedy "Yoker" próbuje lecz znów niewypał. Tymczasem Halicki wybiega na zewnątrz i ucieka. Pozostali przed ratuszem dwaj zamachowcy strzelają lecz już niecelnie. Nie spodziewali się takiego obrotu sprawy. Halicki wpada do pobliskiej restauracji Filipkowej gdzie było dwóch SS-manów. Ci słysząc strzały i widząc wpadającego człowieka sądzili, że to zamachowiec i jeden z nich strzelił do Halickiego, lecz również nie trafił. Halicki po prostu rozum stracił. Oczywiście bojówka sprawnie odpłynęła, a w 1/2 godz. później poszedł pościg i wrócił z niczym. Wszystko było przygotowane, obmyślane, opracowane, lecz amunicja zawiodła. Halicki po tym wypadku przestraszył się. Z mieszkania uczynił fortecę, przy której trzymali straż żandarmi i policja granatowa, wziął urlop i nigdzie się nie pokazywał. Niemcy chcieli go przenieść do Przemyśla, lecz odmówił twierdząc, że tam w nieznanym mu miejscu mogą go wykończyć. Zdawało się nam, że jest on nietykalny. On sam załamał się psychicznie i wyjechał z Kolbuszowy na 2 m-ce. Po powrocie przeniósł swój posterunek do budynku starostwa, gdzie mieściła się skoszarowana żandarmeria niemiecka i komisariat pol. granatowej. Teraz postanowiłem przystąpić do decydującej akcji. Ten wampir nie może chodzić bezkarnie. Zatwierdzam nowy plan, skład bojówki, uzbrojenie, ubezpieczenia, odskok, a przede wszystkim miejsce. Do akcji idą "Mazepa", "Sawa", "Yoker" i "Piotr". Uzbrojenie pistolety, pistolety maszynowe, granaty, akcja przy wejściu na rynek w czasie jego powrotu z pracy, wprowadza "Kłusownik". Skontrolowałem całość "wszystko gra". Dużo pomagał "Góral". O godz.16.00 15 marca 1943 r. idzle Halicki w towarzystwie "Górala" /naszego/ i 2 innych, na rynku zatrzymała się jakaś jednostka Wehrmachtu i dwa patrole żandarmów. Zbliżył się do rynku, "Góral" zatrzymał się jakby w chęci zapalenia papierosa, a z nim inni. Wówczas "Sawa" wychodząc z restauracji Volksdeutscha Szymkowiaka oddaje jedną i zaraz drugą serię ze stena. Halicki ugodzony pada, pies ze skowytem ucieka, a "Mazepa" dochodzi do martwego Halickiego zabiera mu pistolet i cenny notatnik z listą podejrzanych. To wszystko trwa sekundy "Góral" pędzi w stronę poczty, jakby w pogoni za kimś, inni z eskorty za nim. Żandarmi zabarykadowali się w restauracji Żacha. Po jakiejś chwili oficer Wehrmachtu strzelając w górę zbliżył się do Halickiego, wtedy i żandarmeria wyszła z kryjówki, a nawet jeden z nich oddał serię ze schmeisera do niewidocznego już przeciwnika. Cała bojówka zwinnie, ustaloną drogą odwrotu znalazła się w bezpiecznym miejscu. Opuściłem i ja miejsce akcji. Pościg nic nie dał. Wieczorem mój lekarz obwodu, który dokonywał sekcji zwłok powiadomił mnie, że strzały były skuteczne wszystkie t.j. 14 sztuk wydobył z ciała zlikwidowanego nareszcie.

Na akcję odwetową, której spodziewaliśmy się i byliśmy przygotowani nikt z Rzeszowa nie przybył. Niemcy urządzili Halickiemu pogrzeb. Nad mogiłą przemawiał Kreishauptman z Rzeszowa, który między innymi powiedział: "Zmarły tragicznie był jednym z wzorowych, i najbardziej oddanych z całego korpusu policji w Generalnej gubernii".

Ziemia kolbuszowska odetchnęła jak oświadczyła jedna z matek. Nie wiem kto to uczynił - mówiła - lecz wiemy, że to prawdziwy Polak, obrońca nas nieszczęśliwych.

14.01.64r. /Boryna/


Halicki został pochowany na miejscowym cmentarzu. Po kilku dniach ufundowano mu grobowiec. Trzeciej nocy po odsłonięciu tego grobowca nastąpił tam wybuch i grobowiec ten rozleciał się w kawałki

To mój dopisek BORYNA


Wróć do Menu



Basia idzie z Jankiem wykonać wyrok na Halickim...



Różne wersje krążą o tych samych wydarzeniach i co raz mniej szans na ich ujednolicenie. Poniższa informacja do dotyczy w sumie Nienadówki, ale jest zapisem historii o których mowa powyżej tj. nieudanych prób, zamachów na Halickiego.

Halicki i tragedia

(..) Kilkadziesiąt kilometrów do Sędziszowa, w Kolbuszowej, jak wszędzie trwa terror. Szczególnym okrucieństwem wyróżnia się Włodzimierz Halicki. Za zbrodnie na narodzie polskim tajny Wojskowy Sąd Specjalny podziemnych struktur Rzeczpospolitej Polskiej wydaje w końcu wyrok śmierci na tego kata, komendanta policji kryminalnej i nacjonalisty ukraińskiego.

Wyrok mają wykonać żołnierze AK, ale następuje seria niespodziewanych zdarzeń. Zadanie likwidacji Halickiego otrzymują Józef Cisło, ps. „Pantera” i Antoni Wołowiec, ps. „Cezar”. Zasadzają się na komendanta w pod kolbuszowskiej Widełce. W decydującym momencie zawodzi ich broń. Amunicja nie odpala i pistolety zamachowców stają się bezużyteczne. Włodzimierz Halicki odbezpiecza broń i oddaje w stronę akowców serię z karabinu maszynowego. Obaj giną na miejscu.


Amunicja po raz drugi

Drugą nieudaną próbę wykonania wyroku na Halickim przeprowadza czwórka dywersantów z kolbuszowskiego obwodu AK. Oni również mają problemy z amunicją. Na szczęście akowcom udaje się bezpiecznie uciec z miejsca zasadzki. Halicki nadal żyje, a Janek Zawisza tym boleśniej przeżywa śmierć swojego najbliższego przyjaciela, „Pantery”. Chce zemsty.

Tymczasem komendant Halicki nadal może wydawać kolejnych Polaków, mordować ich i prześladować. Janek bezsilnie miota się w swojej złości i bólu po stracie przyjaciela. Postanawia działać na własną rękę. Basia Kasechube idzie za nim do Kolbuszowej. Oboje postanawiają dochodzić sprawiedliwości.


Nieudana akcja, dwie relacje

To, co dzieje się, kiedy przybywają do Kolbuszowej, znamy z dwóch relacji, sędziszowskiego środowiska akowców i z relacji kolbuszowskiej. Choć one się nie wykluczają, to przedstawiają nieco inny przebieg akcji, która zakończy się tragedią.

Według relacji znanej sędziszowskim żołnierzom AK, 22 października 1943 roku Barbara Kasechube, ps. „Chomik” i Jan Zawisza, ps. „Lis” udają się do Kolbuszowej i czekają przy drodze do Nowej Wsi na pojawienie się Halickiego. Zamiast niego napotykają patrol żandarmerii niemieckiej. Ten wobec późnej pory, żąda wylegitymowania się. Basia i Janek nie mają dokumentów, dlatego używają swoich pistoletów. Żandarmi padają martwi.


Rzuca się na granat

Para uzbrojona w pistolety i cztery granaty „filipinki” (z wytwórni AK) chowa się w pobliskim budynku, należącym do pani Stanisławy Gródeckiej. Z piwnicy ostrzeliwują niemieckich żołnierzy, którzy przybywają zwabieni odgłosami strzałów. Amunicja szybko się wyczerpuje, dlatego Basia i Janek bronią się granatami wroga, które odrzucają na faszystów.

W końcu w beznadziejnej sytuacji „Lis” postanawia się sam zabić, kładzie się na granat i detonuje go. Silny organizm przetrzymuję ciężkie postrzały, mimo rozerwanych wnętrzności „Lis” nadal żyje. Hitlerowcy wywlekają dogorywającego Janka z piwnicy i dobijają go. Basia, również ranna ostaje się żywa. Niemcy postanawiają ją oszczędzić, nie chcą tracić źródła informacji.


Druga relacja, inne miejsce

Kolbuszowska relacja, zamieszczona w „Roczniku Kolbuszowskim” Nr 2/1987 autorstwa Haliny Dudzińskiej i zatytułowana „Kolbuszowianie w niemieckich obozach śmierci” różni się w wielu miejscach od tej znanej w Sędziszowie. Zgodnie z nią, 20 października Jan Zawisza i Barbara Kasechube przybywają do Kolbuszowej, do domu Gródeckich.

Janek zna domostwo, bo mieszkał tam przed wojną na stancji, a później czasem tam zaglądał. Następnego dnia przed godziną 15:00 wspólnie z Basią udaje się na ulicę 3-Maja, gdzie mieści się starostwo, a w nim pracuje Halicki. Są jednak w głębi ulicy, daleko od urzędu i nadziewają się na Niemców.

Są zmuszeni strzelać do wroga. Para następnie ucieka przez pola do domu Gródeckich (w okolicach dzisiejszego stadionu). Nie zastają domowników, mimo to wchodzą do wnętrza budynku. Myją się. Nieopatrznie pozostawiają na widoku zakrwawione rzeczy. Następnie ukrywają się na stryszku komórki stojącej na podwórzu.


Pościg

Żandarmi niemieccy zaalarmowani strzałami przyjeżdżają na miejsce, gdzie doszło do strzelaniny. Rozpoczynają pogoń. Pytają Polaków pracujących na polach i dzięki ich wskazówkom docierają do domu Gródeckich. Widzą porzucone rzeczy i odkrywają miejsce ukrycia Basi i Janka.

Zasypują je granatami i kulami. Janek Zawisza znajduje się bliżej drzwiczek strychu. Ogień Niemców masakruje jego ciało. Kiedy ze stryszku nie dochodzą już odgłosy życia, żandarmi otwierają drzwi i ściągają na dół Janka. Widzą, że jeszcze żyje, więc go dobijają strzałem z broni palnej. Barbara jest lekko ranna, hitlerowcy transportują ją do Rzeszowa.

Niemcy szybko ustalają nazwisko zabitego chłopca i zawiadamiają Gestapo w Rzeszowie. Do domu Zawiszów do Przedborza rusza oddział gestapowców. Matka i siostra Janka uciekają. Kule ich nie dosięgają. Ojciec, Andrzej Zawisza ginie zastrzelony opodal domu.


Egzekucja Halickiego

W kilka miesięcy po tragicznej akcji z udziałem Janka Zawiszy i Basi Kasechube, w dniu 15 marca 1944 roku żołnierze AK wreszcie likwidują komendanta Włodzimierza Halickiego. Wyrok wykonuje kolbuszowski oddział dywersyjny „Huragan” pod dowództwem Władysława Micieka ps. „Mazepa”. Giną też współpracownicy Halickiego. Jego najbliższy kompan, Ukrainiec Batko na mocy wyroku WSS zostaje zabity 30 lipca 1943 roku w Łętowni. Z kolei egzekucji gestapowców Pottenbauma i Flaschke dokonuje 25 maja 1944 roku w Rzeszowie patrol dywersyjny AK. (..)
Powyżej to tylko część artykułu Jana Flisaka, z całością można się zapoznać na stronie:

https://reportergazeta.pl


Wróć do Menu



„Pomoc pułkownika - 25 lat temu”

Relacja Jana Bolesława Ożoga z Nienadówki, znanego poety.
Ukazała sie ona w 1969 r., na łamach tygodnika społeczno-kulturalnego: Widnokrąg.

Było to, pamiętam, 1 sierpnia 1944 r. W ten dzień akowskie plutony „Boryny” (Rządzkiego) znalazły się w lasach pod Porębami Kupieńskimi (na wschód od Kolbuszowej) i stoczyły tu w południe jedną z największych bitew. Od rana ze strony Bratkowic przedzierały się przez lasy oddziały piechoty hitlerowskiej kierując się ku Widełce, którą opanowały już wojska radzieckie. W tę stronę biła bez przerwy z zachodu, zza Kolbuszowej, artyleria niemiecka, stąd szły także od nocy niemieckie czołgi. Oddziały „Boryny”, biwakujące koło leśniczówki, otrzymywały co chwilę meldunki od tajnych gońców o posuwaniu się Niemców. O leśniczówkę otarło się także dwóch konnych zwiadowców radzieckich w brązowych mundurach, z partyzanckich, jak się okazało, oddziałów, z których jeden dostał już postrzał w nogę, Niemcy strzelali ustawicznie przed siebie sunąc ciężko po leśnych drogach. „Boryna” przegrupował oddziały odsyłając niektóre z nich, np. towarzyszącą im drużynę BCh, do tyłu i przygotował zasadzkę.

Pluton por. „Sulimy” odmaszerował za leśniczówkę i otrzymał zadanie zaatakowania zbliżającego się nieprzyjaciela z lewej strony, a sam „Boryna” udał się z plutonem por. „Agawy” (Cieślika) za las, w kierunku wschodnim na grunt zarosły częściowo młodniakiem i pocięty na łące rowami melioracyjnymi, które odegrały znakomicie rolę okopów. Wykorzystując naturalną ochronę przyczaił się tu ze zdobytym (przed kilkoma dniami) działkiem i trzema karabinami maszynowymi u wylotu leśnej drogi.

Chłopcy z drużyn „Agawy” (z Sokołowa i Nienadówki) zostali poprzedniego dnia ostrzelani na polach Porąb Kupieńskich przez niemiecki czołg, na skutek czego trzech rannych (Nazimka, Ożoga i Śliża odesłać musiano do polowego szpitala w Kolbuszowej, toteż teraz, rządni odwetu, palili się do walki. Okazja się zbliżała, napięcie rosło, pot spływał po czołach, raz, że słońce prażyć zaczęło dotkliwie, po wtóre – ze zniecierpliwienia. Nareszcie pierwsze szeregi niemieckie przeszły koło leśniczówki. Pluton „Sulimy” rozpoczął atak z flanki. Wkrótce pokazała się też u wylotu drogi niemiecka kolumna na koniach. „Boryna” rzucił plutonowi „Agawy” hasło do rozpoczęcia ognia. Zagrały z trzech pozycji karabiny maszynowe – przy jednym z nich leżał znakomity strzelec „Kloc” (Buczak z Nienadówki), a „Agawa” zajął sam osobiście miejsce przy działku bijąc raz po raz ogniem na wprost.

Nie trwało to dłużej niż pięć minut, pamiętam dobrze, ponieważ brałem czynny udział w utarczce przy boku „Boryny” (jako tzw. oficer oświatowy). Na rozkaz „Boryny” odskoczyliśmy potem na wschód kryjąc głowy przed kulami w leśnych i łąkowych rowach, i tak pluton „Agawy” osiągnął pierwsze domy Porąb Kupieńskich. Pluton „Sulimy” odmaszerował, o ile pamiętam, lasami w stronę Zembrzy. Niemcy wycofali się w lasy, w kierunku Bratkowic.

Jaki był wynik walki ? Jak wynika z meldunków, które nadeszły na drugi dzień spod leśniczówki, Niemców padło 72. Byli także ranni, ale ci uszli. Były zabite konie i roztrzaskane jakieś wozy. Z naszej strony obeszło się bez większych ofiar. Został zabity tylko jeden żołnierz („Żbik” – Jan Skowroński z Kolbuszowej Dolnej), a dwu (z plutonu „Sulimy”) otrzymało ciężkie rany (Kubala i Kopeć). Jednego z rannych – Michała Kopcia – znam. Pochodzi z Majdanu Królewskiego. Wśród ognia artylerii niemieckiej, która ostrzeliwała szosę wiodącą z Kolbuszowej i Widełki, konwojowałem rannego zaraz bo bitwie przez pola Widełki do najbliższego punktu sanitarnego, a ten posiadały wojska radzieckie, z którymi „Boryna” nawiązał już pewne kontakty.

Gdzie znajdowali się Sowieci ? Trzeba było ich dopiero poszukać w terenie zupełnie mi nieznanym. Zadanie, które powierzył mi „Boryna”, nie należało do łatwych. Niełatwo mi było zwerbować nawet furmankę w Porębach Kupieńskich. Chłopi bali się. Zmuszony byłem postraszyć gospodarza amerykańskim Smithem, który wyciągnąłem zza pasa i wreszcie zdecydował się zaprząc konia do wozu, koniec końców chodziło przecież o życie człowieka. Wóz był prosty, z gnojnicami po bokach. Narzucono tylko trochę słomy na dno i położyliśmy na niej rannego butami do dyszla. Miał strzaskaną od kul kość lewego ramienia, prowizoryczny polowy opatrunek sanitariusza nie mógł przeszkodzić upływowi krwi, trzeba się było śpieszyć, więc furman idący ze mną z boku podcinał mocno konia batem, gdy ciągnął pod górę.

W pierwszych domach Widełki poinformowali mnie chłopi, że sztab radziecki ulokował się prawdopodobnie na plebanii. Postanowiłem się tam skierować. Choć do centrum wsi i kościoła było jeszcze bardzo daleko, a koń nie chciał iść pod czołgi radzieckie, które gnały pełnym gazem z naprzeciwka ku Kolbuszowej, to jednak dotarliśmy szczęśliwie do celu. Wokół kościoła rozstawione były działa sowieckie o – miałem szczę-ście – tu, ma wzgórzu na obejściu plebanii, odnalazłem uroczą sanitariuszkę, która po zmianie opatrunku i posileniu rannego winem, i ciastkami odesłała go natychmiast na rozkaz pułkownika – nazywał się Czerniszewski, pamiętam go doskonale – samochodem do szpitala wojskowego w zdobytym już, pobliskim Głogowie.

Wysłałem wkrótce list do rodziny Kopcia, ale czy doszedł, nie wiem. Upłynęło sporo jeszcze czasu, nim ukonstytuowały się władze polskie i polska poczta. Po latach dowiedziałem się będąc osobiście w Majdanie na wieczorze autorskim, że Michał Kopeć „wylizał się” z odniesionych ran i pracował w zakładach metalowych w Dębie. Pomoc żołnierzy radzieckich nie zawiodła. Uratowała życie polskiemu partyzantowi.


Wróć do Menu

Write a comment

Comments: 0

About | Privacy Policy | Sitemap
Copyright © Bogusław Stępień - 08/05/2013