WIEŚCI LIPNICKIE nr 3 (36) wrzesień 2019
Rozmowa z proboszczem Marianem Nowakiem z Malic Kościelnych.
Z bogatym doświadczeniem
- Jak znalazł się ksiądz na drodze ku Bogu? Kiedy zapadały ostateczne postanowienia, decyzje?
Należałem do parafii Nienadówka na Podkarpaciu liczącej około 4 tys. mieszkańców. Pochodzę z rodziny religijnej, zwłaszcza moja babcia i ciocia
takie były, także mama i ojciec. W ogóle nie przypominam sobie osoby, która by nie uczęszczała regularnie na msze niedzielne. I stąd wzięło się moje powołanie, patrząc właśnie na
zachowanie moich najbliższych, uczestnicząc we mszy nie tylko w niedzielę, ale w nabo-żeństwach maryjnych w maju, październiku, w Gorzkich Żalach.
Zawsze byłem wierzący. Nie miałem kryzysu wiary. Zwyczajne życie, nauka w szkole i ciężka praca. Od 7-8 klasy i przez cztery lata liceum byłem u
dziadka na tak zwanej „służbie”, pomagałem mu w pracach polowych, gdyż był schorowany. On kierował, ja pracowałem. Dostawałem od niego wynagrodzenie. Mogłem realizować swoje
hobby, mieć piłkę nożną, rower sportowy.
Lata w liceum w Sokołowie Małopolskim, to szczególny czas. Ksiądz profesor Mieczysław Wajda uczył nas katechezy, dwie godziny tygodniowo, chociaż
obowiązywała tylko jedna. Zajęcia prowadził ciekawie, bardzo mi się podobały, dużo było elementów filozoficznych. Mieszkałem z trzema kolegami na stancji u naszej polonistki,
przygotowywałem się do egzaminu maturalnego, potrzebowałem pogłębienia wiary. Rano wstawałem, chodziłem na msze, często w tygodniu. Rozmawiałem z kolegami na różne tematy
religijne.
- Co z okresu liceum szczególnie utkwiło księdzu w pamięci?
W klasie drugiej liceum pojechałem na oazę młodzieżową. Dużo mi dały spotkania z Pismem Świętym oraz radosne przeżywanie swojego życia, kontakt z
ludźmi młodymi, rekolekcje, rozrywka, zwiedzanie miejscowości. Oazy spełniły swoją rolę w ugruntowaniu mojego powołania.
Potem zdałem maturę i egzaminy do seminarium w Przemyślu. Nie powiedziałem o tym rodzicom, dowiedzieli się od mojego kolegi. Trzech nas poszło do
seminarium. Wtedy w Przemyślu był słynny biskup Ignacy Tokarczuk, autorytet pod względem duszpasterskim i ludzkim, biskup patriota, który kochał Polskę, w pełnym tego słowa
znaczeniu.
- Jak rodzice, najbliżsi odnieśli się do wyboru księdza?
- Zorganizowaliśmy sobie we trzech transport do seminarium, byłem zabierany jako ostatni. Rodzice nie oponowali, ale łza pojawiła się ojcu na
policzku i westchnął: Z kim ja teraz będę pracował na roli.
- Jakich wybitnych nauczyli, profesorów spotkał ksiądz w seminarium, o których pamięta się do dzisiaj?
- Było ich sporo, wspomnę tylko jednego, księdza profesora Stanisława Potockiego, który wykładał o Starym Testamencie. Potem poszedłem do niego na
seminarium i dostałem piątkę. Praca, którą pisałem dotyczyła Księgi Przysłów. Biblistyka rozwinęła się dość późno. Wprowadzenie gatunków literackich do interpretacji Biblii
zaczęło się od encykliki papieża w 1947 r. To była trudna rzecz, wszystkie źródła w językach obcych, tłumaczyliśmy z kolegą sporo tekstów z angielskiego, francuskiego,
niemieckiego.
- Pierwsze parafie, pierwsza praca z wiernymi.
- Pierwszą placówką była Krzemienica pod Łańcutem. Miała bardzo dobrego proboszcza, zaangażowanego, budowniczego kościoła. Wyremontował dawną
stodołę i tam wystawialiśmy sztuki o treści religijnej. To była bardzo bogata miejscowość, trzy kilometry do Łańcuta, gdzie jeździłem na koncerty muzyki kameralnej. Potem na drugi
wikariat poszedłem do Leska. Dużo pracowałem z młodzieżą, tamtejszy proboszcz specjalizował się w oazach rodzinnych i kiedy mogłem, to go zastępowałem. Do oaz należeli nauczyciele
liceum, małżeństwo dyrektorskie. W szkole były klasy szachowe, dziewczynce z szóstej klasy finansowaliśmy wyjazdy na zawody mistrzostw świata, gdzie zajmowała od 6 do 10 miejsca.
Oprócz niej dobrym szachistą był Darek, który teraz jest księdzem w USA.
Potem poszedłem do Niska, gdzie było mnóstwo szkół, technika, zawodówki. Miałem więc szerokie pole do popisu, lubiłem uczyć katechezy. Z Niska
trafiłem do Domostawy, a następnie do Janowa Lubelskiego. Uczyłem w szkołach średnich. Było tam sanktuarium maryjne, proboszcz bardzo religijny, organizował co miesiąc czuwania,
przyjeżdżała ludność z okolicznych miejscowości.
Potem byłem proboszczem w Grzegorzowicach. Parafia szczególna, tam pracowałem 11 lat i 2 miesiące. Stamtąd pojechałem do Belgii, gdzie pracowałem 9
lat. Kolejną parafią były Kurozwęki, uczyłem tam w technikum 8 miesięcy.
- Jak trafił ksiądz do Malic Kościelnych?
Biskup wysłał mnie do Kurozwęk, miałem tam przejąć sukcesję po księdzu, który przechodził na emeryturę. W marcu 2015 roku wezwał mnie do siebie ks.
biskup i po rzuceniu monetą na moje życzenie, los padł na Malice.
- Bardzo bogata droga duszpasterska, w różnych środowiskach, z różnymi ludźmi, w różnych grupach zawodowych, w różnych językach. Jak przyciąga
ksiądz ludzi do wiary?
- Nie podoba mi się tutaj brak systematycznego, regularnego uczęszczania na msze święte. Nie jestem przyzwyczajony do takiego sposobu patrzenia na
świat. To dziwna postawa, dla mnie chrześcijaństwo bez niedzielnej mszy świętej mija się z celem, jeśli 17-20 procent uczęszcza na msze, to jest to kompromitacja. Obrażają się na
mnie jak im przypominam Boże przykazania. To jest niepoważne traktowanie Pana Boga. Wydaje mi się czasami, że im bliżej do bolszewików niż do chrześcijaństwa.
Pracuję nad tym, by schola parafialna regularnie się spotykała, podobnie ministranci. Gdy chodzi o udział w nabożeństwach majowych, różańcowych, mam
tutaj 14 przysiółków, wyznaczam tak, by wioska dwa razy na miesiąc przychodziła na te nabożeństwa. Namawiam, by prowadzili różaniec. Powstało już kilka kół różańca. Parafia
duszpastersko bardzo trudna.
(n)
|