Foto zmiany

Losowy album

Zostań współautorem !

Napisz do nas


Nasze Statystyki Odwiedzin
Hasło - sprawdzam
stat4u

Josef i Ryfka Kraut


Kraut Josef (ur. 1887) i Ryfka
Inną rodziną żydowską zapamiętaną przez Pana Stanisława Maziarza, który był ich sąsiadem, była rodzina Krautów. Krautowie mieszkali również w Nienadówce Górnej (niedaleko Klingerów) w domu o numerze 266. Kraut miał na imię Josef, w dziennikach szkolnych był zaznaczony jako kupiec. Imię jego żony to Ryfka, mieli oni pięciu synów.
  • Kraut Herman - ur. 22.06.1912 roku

Kiedy Herman miał około trzech lat wybuchła I wojna światowa, wielu mieszkaców dostało powołania i wielu z wojny juz nie wróciło. Ojciec Hermana, Jozef, również zmobilizowany, ruszył wraz z innymi na front rosyjski. Długo nie powojował, dostał się do niewoli rosyjskiej gdzieś pod koniec 1915 roku, został umieszczony na liscie strat wydanej 28 stycznia 1916 roku. W listach strat I wojny św. pod nr. 23 możemy przeczytać: Kraut Josef ur. Galizien, Kolbuszowa, Nienadówka, 1887; jeniec wojenny, Moskwa, Rosja. Z niewoli szybko się nie wracało, ojciec Hermana, musiał spędzić długie lata w Rosji nim na powrót zjawił się w rodzinnej wsi. Nigdzie nie ma daty powrotu, ale kolejny syn Jozefa pojawia się 11 lat po Hermanie, w 1923 roku. powiększ zdjęcie
  • Kraut Menasche - ur. 25.02.1923 roku

  • Kraut Rubin - ur. 03.12.1924 roku

  • Kraut Schoel - ur. 04.02.1927 roku

  • Kraut Mojżesz - brak daty urodzin


Josef wraz z rodziną zajmował się rolnictwem, uprawiali pole, ponadto trudnił się skupem cieląt i jego ubojem a mięsem handlował. Na jego posesji, nie wiem czy w domu czy w innym budynku, co sobotę miejscowi żydzi spotykali się na modlitwach, czy też w innych ważnych dla Nich sprawach. Sobota czyli żydowski, Szabat, szabas, sabat w języku hebrajskim znaczy odpoczynek i w ten dzień niczym innym się nie zajmowali sami, do prac domowych np. jak rozpalanie ognia w piecu czy innych najmowali, znajomego polaka, Ludwika Wilka

Krautowie mieszkali w Nienadówce do końca, czyli do czasu wywiezienia ich do getta w Rzeszowie lub Sokołowie. Z całej rodziny uratował się tylko trzeci w kolejności syn, Rubin. Nie wiadomo czy nie zabrano go razem z innymi ze wsi, czy może uciekł z getta. Dziś już się nie dowiemy gdzie się ukrywał i jak udało mu się przetrwać, Rubin Kraut tuż po wyzwoleniu pojawił się w Nienadówce, odwiedził sąsiadów, jednak nie pozostał tu długo i odszedł w nieznane. Okazało się, że wyemigrował do USA skąd po dwu miesiącach od wyjazdu z Polski przysłał list i zdjęcie, do swojego przedwojennego sąsiada z Nienadówki, tym sąsiadem był Bartłomiej Maziarz.

W USA, Rubin Kraut spotkał kogoś z rodziny Zaporów z Nienadówki i ostatecznie przeciął swoje więzy z Naszą wsią, sprzedając tej osobie pozostający tam majątek swojego ojca. Prawowitym właścicielem zagrody żydowskiej został Marcin Zapora.



Wiadomości powyżej zostały nam przekazane przez mieszkańców Nienadówki, jednak okazało się, że pamięć ludzka jest zawodna i nie o wszytkim mieszkańcy mogli też wiedzieć. Z całej wspominanej rodziny Jozefa i Ryfki Kraut przeżyło tylko dwóch ich synów, Herman i Menasche, który został pomylony z Rubinem, który podzielił los pozostałych zgładzonych. Menasche trafił do Oświęcimia, udało mu się go przeżyć, wyemigrował do Nowego Jorku, prawdą jest historia o jego spotkaniu z mieszkańcem Nienadówki i sprzedaży ojcowizny.
powiększ zdjęcie
powiększ zdjęcie

Drugi z synów Herman Kraut, służył w wojsku kiedy wybuchła II wojna światowa, jego zawiłe drogi zaprowadziły go poprzez niewolę sowiecką, armię Andersa, walki pod Monte Casino, Szkocję, aż do Kanady gdzie osiadł na stałe. Po latach jego syn i wnuk, choć tylko wirtualnie, powrócili do "Swojej Małej Ojczyzny - Nienadówki"



ocaleni potomkowie
Nazywam się Eyal Kraut, poprzez mojego kuzyna, trafiłem na Twoją imponującą stronę internetową. Jesteśmy rodziną Krautów,   opisaną przez Ciebie w artykule "Żydzi we wsi",  moim dziadkiem był Kraut Herman - ur. 22.06.1912 roku, a Josef i Ryfka Kraut byli moimi pradziadkami. Jestem pod ogromnym wrażeniem, widząc, co zebraliście z historii miejscowości, ponieważ musiało to być bardzo trudne.  Moja rodzina była bardzo zdumiona, kiedy odkryliśmy, że możemy się zapoznać na stronie internetowejz historią tej  małej miejscowości  i że nasza rodzina również została opisana. Byłem w Krakowie kilka lat temu,  bardzo podobał mi się Kazimierz i jego historia. Myślałem też o przyjeździe do Nienadowki, zdałem sobie jednak sprawę, że nie mam pojęcia, czego mógłbym tam szukać z kim porozmawiać.

Kiedy otrzymałem powyższą  wiadomość, byłem może trochę zaskoczony, ale już historia ocalałej dziewczynkiDina - Marysia pokazała, że kolejni bohaterowie opisani w Nienadowskich żydach mogą się odezwać i opowiedzieć swoją trudną historię.  Tak było i w tym przypadku. Eyal Kraut pisał i prostował wiadomości, które są na stronie, gdzie pisaliśmy: "Z całej rodziny uratował się tylko trzeci w kolejności syn, Rubin." Ta przekazana nam wiadomość okazała się mylna.

Rodzina Josefa i Ryfki Krautów z Nienadówki, pradziadków Eyala postanowiła pozostać w Polsce.

W kolejnym mejlu mogłem przeczytać:

Z przyjemnością informuję, że wojnę przeżyło dwóch synów z rodziny Josefa i Ryfki Krautów, drugim z braci mojego dziadka, który przeżył ten straszny czas, był Menashe. Sądzę, że to on był tym, którego spotkał sąsiad Marcin Zapora z Nienadówki i któremu sprzedał majątek swojego ojca. Nie mógł być to Rubin, bo żaden inny brat dziadka nie przeżył. Kraut Menasche - ur. 25.02.1923 roku, przeżył KL Auschwitz-Birkenau, a po uwolnieniu  wyemigrował do Nowego Jorku, pracował w fabryce odzieży. Miał dwoje dzieci, z których oboje mają dobrą pracę i własne rodziny. Menasze Kraut  zmarł w 2011 roku.

Nie znam za dużo  szczegółów tej odległej już historii, ale mój dziadek Herman Kraut kiedy wybuchła wojna w 1939 roku, służył  w polskiej armii. Po 17 września został schwytany przez sowietów i był jeńcem wojennym. Po sojuszu Sowietów z Brytyjczykami, i tworzeniu  polskich sił zbrojnych  wstąpił ponownie do wojska.  Wraz z armią został przetransportowany do Iranu. Walczył po stronie aliantów pod dowództwem generała Władysława Andersa, biorąc udział  w bitwie pod Monte Cassino  w maju 1944 roku. Tam był ranny odłamkiem w lewe przedramię i został przetransportowany do Glasgow w Szkocji na rekonwalescencję. Poznał tam swoją przyszłą żonę, a moją babcię „Mary”, urodziła się w Glasgow w Szkocji w rodzinie żydowskiej. Jej rodzice byli emigrantami z Rosji. Po wojnie wyemigrowali razem  do Kanady. Kanada nie była przypadkowym kierunkiem. Popłynęli tam  ponieważ część jego rodziny,  jego wujowie, ciotki i kuzyni z Nienadówki do Kanady wyemigrowali  już, w maju 1939 roku. Podobno była to ostatnia szansa do opuszczenia Polski przed wybuchem wojny. Była  to rodzina kupca Jakuba i Chai Kraut zamieszkała w Nienadówce pod ówczesnym nr. domu 563. Druga rodzina, która skorzystała z okazji do wyjazdu, to rodzina Berila i Toby. Na stronie napotykamy na  wymienionego mieszkańca opisanego jako Berek Kraut, z całą pewnością chodzi tu  o  Berila.


Fakty pozwalają na powiązanie tych obu osób, dat i wydarzeń. W materiale Kasy Stefczyka wspomniany jest Berek Kraml,  "w roku 1939 miejscowa "Kasa Stefczyka" zakupiła od niego plac wraz z domem mieszkalnym i budynkiem gospodarczym z piwnicą. Na tej parceli wkrótce wybudowano budynek kasy". Kraut, Kraml, jeżeli nazwisko pisane piórem czy długopisem, nie drukowanymi literami to po latach łatwo błędnie je odczytać, pamięć ludzka również jest zawodna. 

W prowadzonych rozmowach z Eyalem przekazałem mu historię rodziny Gielarowskiego Bartłomieja i Marciniec Karoliny z Trzebuski. Jest tam wspomniany m.in. Mojżesz Kraut i Mejlech z Nienadówki. Jego odpowiedź przyniosła kolejną wstrząsającą opowieść.

.... dziękujemy za zainteresowanie i przesłanie tego artykułu. To dość wstrząsająca historia i to naprawdę cud, że ktokolwiek przeżył. Właściwie nie mam pojęcia kim był Mojzesz Kraut, ale zakładam, że jesteśmy spokrewnieni. Mój dziadek (Herman Kraut) nie lubił rozmawiać o swoim życiu w Polsce, więc mamy bardzo mało informacji. Dla twojego zainteresowania informuję Cię, że wujek, ciotka i kuzyni mojego dziadka zostali uratowani przez "sprawiedliwych Polaków" w czasie wojny. Siostra Ryfki Kraut i jej rodzina (dwoje rodziców i troje dzieci) były przez ponad rok szczęśliwie chronieni we wsi Markowa. Jeden z ich synów opisał tę historię. Cała piątka szczęśliwie przeżyła i po wojnie również przybyła do Kanady, byli jedynymi Żydami w tej miejscowości, którzy przeżyli.

Rodzina z Markowej, o której pisze Eyal, to rodzina siostry Ryfki Kraut, nazwisko panieńskie Rubenfeld. Ryfka pochodziła stamtąd, a po ślubie z Jozefem zamieszkała w Nienadówce. Jej siostra o imieniu Eta, była żoną dobrze sytuowanego żyda Riesenbacha, mieszkali w Markowej, i to ich tragiczne losy opisał syn Joe w Historii przetrwania rodziny Riesenbach, zamieszczam te historię na stronie i polecam ze względu na niewyobrażalne poświęcenie rodziny Bar, która ich ukrywała i na nienawiść innych, która mną mocno wstrząsnęła.


Do naszych rozmów dołączył ojciec Eyala, Allen,

Nazywam się Allen Kraut. Jestem jedynym synem Hermana (Hershela) Krauta. Eyal to mój syn. Z zainteresowaniem przeczytałem Twoją korespondencję. Niestety mój ojciec niewiele mi opowiadał o swoim życiu w Polsce. Przesyłam Ci jedyne zdjęcie mojego ojca wykonane w Palestynie w 1942 roku, gdzie stacjonował wraz z Armią Andersa.


Herman Kraut (wskazany strzałką)

Pamiątka
pierwszego plutonu
kompania 4
batalion 8
brygada 3
Palestyna
12/9 1942


Wszystkie rodziny Kraut, które przeniosły się z Nienadówki do Kanady, zajmowały się tam hodowlą bydła. Następne pokolenia przeniosiło się do miast i głównie podejmowali pracę w przedsiębiorstwach, kształcąc się i zdobywając różne zawody. Jestem lekarzem specjalizującym się w chorobach wewnętrznych i medycynie pracy. Mam czworo dzieci. Eyal, mój syn, jest również lekarzem specjalizującym się w endokrynologii.

To moje podsumowanie tej historii. Niestety nie mamy żadnych zdjęć ani dokumentów z Nienadowki. Zauważyłem, że na stronie jest numer domu, w którym mieszkali Josef i Ryfka Kraut (266, Nienadowka Górna) - czy jest tam jeszcze nasz dom ? Co pozostało tam na tej ziemi sprzed 80 lat ? Wątpię, żeby cokolwiek przetrwało z związane z naszą rodziną, ale jeżeli, to bylibyśmy bardzo zainteresowany jakąkolwiek pamiątką z miejsca urodzenia naszego dziadka i ojca Kraut Hermana, który zmarł w 1980 roku.


Trudno odmówić takiej prośbie, ale jedyną, którą mogłem spełnić to przesłanie linka w google map z widokiem na ich dawny rodzinny plac, czy jest możliwym, by pozostało tam jakakolwiek rzecz, która należało do tej rodziny, a która mogła by ich uszczęśliwić ?

Jeszcze raz bardzo dziękuję za link do widoków ulic - to wszystko jest dla mnie bardzo interesujące, nawet jeśli informacje są tak ograniczone. Nie dziwię się, że dom się zmienił, ani że obecni właściciele nie znają naszej historii. Jeszcze raz dziękuję za zainteresowanie i pomoc, tak wielu innych tego nie robi. Mieszkam w innym mieście niż moi rodzice i może mają jakieś stare zdjęcia - będziemy szukać, ale co zrozumiałe, bardzo niewiele rzeczy dotarło z Polski do Kanady. Byłbym bardo szczęśliwy, gdybyś zaktualizował na stronie o te informacje, historię naszej rodziny.

Allen Kraut
Eyal Kraut

n/p. mejli zw/wym.
przygotował Bogusław Stępień






Markowa

Historia przetrwania rodziny Riesenbach


Joe Reisenbach
(Pod redakcją Ruth Riesenbach,
ilustracje i przypisy: Ron Riesenbach)


Urodziłem się 8 maja 1929 r. W małej wsi Markowa w Polsce. Wieś składała się głównie z ubogich rolników, w których mieszkało około 25 rodzin żydowskich, łącznie około 150 Żydów. Nasza rodzina składała się z sześciu osób: ojca, matki, babci, mnie i dwóch młodszych sióstr. Byliśmy dość zamożni, jak na ówczesne standardy. Moi rodzice byli zaangażowani w kilka małych firm. Mieliśmy małe gospodarstwo o powierzchni około 20 hektarów. Mieszkaliśmy w dużym domu, do którego przylegał magazyn. Mój ojciec w miesiącach zimowych zajmował się hodowlą, a wiosną i latem skupował owoce z sadów. Moja mama i babcia prowadziły sklep z artykułami spożywczymi, tkaninami i produktami chemicznymi.

Dzieci ze szkoły żydowskiej w Markowej ok. 1936 r.

 Dzieci zapamiętane przez Jennie Riesenbach (28 sierpnia 2004)

 3. Pesha Globenfeld
 4. Sora (or Layka) Zeilig
 9. Yossel (Joe) Riesenbach
10. Dovid Baum (lub Baumel)
11. Jenya (Jennie) Riesenbach
12. Mania Zeilig
14. Itka Globenfeld
17. Mania (Marion) Riesenbach

Od kiedy miałem osiem lat, zajmowałem się domem i gospodarstwem. Podczas gdy moi rodzice pracowali, miałem przygotowywać posiłki dla siebie i moich dwóch sióstr, karmić i sprzątać zwierzęta oraz ogólnie dbać o dom. Jeden pokój w domu przeznaczono na synagogę, a inne rodziny żydowskie przychodziły tam modlić się w szabat i święta. W tym pomieszczeniu znajdował się zwój Tory i święte pisma. Ja chodziłem do szkoły tylko przez cztery lata, bo kiedy Niemcy zajęli naszą wioskę, Żydom nie wolno było chodzić do szkoły.

Dom Riesenbachów w Markowej sfotografowany w latach 50 tych.


Moje wspomnienia ze szkoły nie należą do przyjemnych. Moi koledzy i niektórzy nauczyciele byli dyskryminowani na tle religijnym. Chociaż byłem dobrym uczniem, często byłem nękany przez nauczycieli i uczniów, ponieważ byłem Żydem, gdy wybuchła wojna 1 września 1939 r., Miałem dziesięć lat. Pamiętam niemieckie samoloty latające nad głowami i strzelające dookoła. Polscy żołnierze pieszo ukrywali się przed samolotami. Po zajęciu naszej wsi przez Niemców rozpoczął się prawdziwy antysemityzm. Jacyś odlegli sąsiedzi spalili nasz magazyn.

W latach 1939-1942 do naszego domu przybywał kilka różnych grup Niemców. Pierwsza grupa, która przyjechała, była w biurze, w której spędzili kilka tygodni i pozwolili nam pozostać w domu. Traktowali nas przyzwoicie, wychodząc na front rosyjski rozstali się ze łzami w oku, bo wiedzieli, co ich czeka na froncie rosyjskim; drugą grupą byli gestapowcy. Maltretowali nas i pozostali około czterech tygodni. Trzecia grupa to S.S. Byli bardzo szorstcy i zmuszali nas do pracy dla nich. Moja mama i siostry musiały gotować i sprzątać, a ja i mój ojciec musieliśmy czyścić ich sprzęt i buty.

W miesiącach zimowych mój ojciec, ja i inni mieszkańcy wioski byliśmy zmuszeni odgarniać śnieg z szos. Aby dostać się do szosy, musieliśmy przejść długą drogę, ponieważ nie zapewniono transportu ani jedzenia. Od momentu wkroczenia Niemców do naszej wioski byliśmy zmuszeni oddawać nasz dobytek, jak futra, koce i kosztowności. Późną wiosną lub wczesnym latem 1942 roku nasza wolność się skończyła. Pewnego popołudnia dwóch polskich policjantów, którzy przyjaźnili się z moim ojcem, przyszło nas ostrzec, abyśmy natychmiast wyjechali ze wsi, ponieważ otrzymali od Niemców rozkaz, aby schwytać wszystkich Żydów we wsi. Natychmiast opuściliśmy nasz dom i pobiegliśmy na pola, żeby się ukryć. Zostawiliśmy wszystko, co posiadaliśmy, mieliśmy tylko ubrania, które nosiliśmy. Jedyne, co zabraliśmy ze sobą, to zwój Tory. Przez dwa miesiące ukrywaliśmy się na polach i żyliśmy z pól. Jedliśmy wszystko, co mogliśmy tam znaleźć, na przykład marchewkę, ziemniaki i rzepę.

Lokalizacja Domu Riesenbacha w Markowej, wg wspomnień Joe Riesenbacha.


W ciągu dnia leżeliśmy po polach kukurydzy i ziemniaków. W nocy moja mama poszła szukać bezpiecznej kryjówki. Zwróciła się do kilku rodzin, które nas znały, ale żadna nie była skłonna nas przyjąć. W końcu znalazła chętnych zabrać nas na krótki czas. Nikt nie spodziewał się, że wojna potrwa dłużej niż kilka miesięcy.

Nazwisko rodziny, która nas chroniła, brzmiało „Bar”. Składała się z ojca, matki i 19-letniej córki. Obiecaliśmy dać im wszystko, co posiadaliśmy po zakończeniu wojny. Ich dom był typowym polskim gospodarstwem rolnym, ze słomianym dachem, jak widać na zdjęciu. Byli to ciężko pracujący ludzie, którzy ledwo utrzymywali się ze swojego małego gospodarstwa. Gospodyni była drobną kobietą, która była pobożną chrześcijanką. Nasze szczęście polegało na tym, że wierzyła w przeznaczenie - że cokolwiek się dzieje, jest wolą Boga. Ich życie było w takim samym stopniu jak nasze. Byliśmy u nich dwa lata i pięć dni. Podczas gdy my byliśmy w ukryciu, gospodarz Bar usłyszał o innych rodzinach, które ukrywały Żydów i zostały odkryte. Wszyscy zostali rozstrzelani przez Niemców, cała rodzina wraz z ukrywanymi żydami.

Gospodarz Bar bardzo martwił się o nasze bezpieczeństwo, a także bezpieczeństwo swojej rodziny. Zbudował bunkier w piwnicy ziemnej i przykrył go ziemniakami, abyśmy mogli się w nim schować, gdyby pojawiły się oznaki niebezpieczeństwa. Przechowaliśmy się na zimnym, nieogrzewanym strychu i bunkrze w ziemnej piwnicy, którą zbudował gospodarz Bar.

Podczas naszego ukrywania się mieliśmy dwie niebezpieczne chwile. Pewnego niedzielnego poranka gospodarze poszli jak zwykle do kościoła, ksiądz oznajmił z ambony, że dwie rodziny żydowskie muszą się gdzieś ukrywać. Wezwał wiernych do tworzenia grup i przeszukiwania każdego domu. Gospodarz Bar przybiegł do domu i szybko kazał nam się udać do bunkra w piwnicy, żeby się ukryć. W ciągu dwóch godzin usłyszeliśmy wściekłe szczekanie psów. Rozległo się pukanie do drzwi, gospodarz Bar otworzył je i głośno przywitał czterech gości. Słyszeliśmy tę rozmowę: „ukrywacie jakichś Żydów ?" Na co on odpowiedział: „wejdźcie zobaczyć na własne oczy”. Rozejrzeli się po izbach, a potem poprosili o pokazanie piwnicy. Bar otworzył zapadnię i zszedł pierwszy. Po jednej stronie piwnicy znajdował się stos ziemniaków, a po drugiej stos paszy. Przy schodach była półka, na której stały butelki domowej roboty bimbru. Schodząc po schodach, gospodarz celowo próbował ich rozproszyć i donośnym głosem opowiedał im o pędzeniu trunku według nowego przepisu. To zainteresowało przybyszów, nawiązali rozmowę, która trwała około dwóch minut, potem wyszli z piwnicy. Gdybu któreś z nas wydało jakiś dźwięk, kichnięcie lub kaszel, zostalibyśmy odkryci.

Drugie niebezpieczne zdarzenie ostrzeżenie miejsce 1 kwietnia 1944 r. Barowie pracowali w polu. Pozwalali nam schodzić ze strychu do izby, gdy byli poza domem, moglismy wtedy rozprostować nasze ciała. Nagle usłyszeliśmy szczekanie psów. Mój ojciec wyjrzał zza zasłony i zobaczył kilku mężczyzn zbliżających się do domu z karabinami. Nie mieliśmy czasu się schować, więc wszyscy położyliśmy się na podłodze przy ścianie, żeby nas nie było widać. Słyszeliśmy głosy za drzwiami, ale widząc, że nikogo nie ma w domu, odeszli.

Joe i Ruth odwiedzający grób Julii i Józefa Bar, wrzesień 2000.
Joe wypowiedział tylko jedno słowo… „Dziekuje”.


Wiosną 1944 r., wyzwoliły nas wojska rosyjskie. Wróciliśmy do domu, ale po kilku miesiącach ponownie wypędzili nas miejscowi Polacy. Opuściliśmy Markową i uciekliśmy do miasta o nazwie Rzeszów, które było odlgłe o około 35 km. W Rzeszowie działała organizacja żydowska, skupiająca Żydów opuszczających Polskę. W ciągu kilku dni miejscowa ludność zaczęła plotkować o przebywających w budynku Żydach. Wybuchły zamieszki, otoczyli budynek i zaczęli nam grozić. W sprawę zaangażowała się polska milicja, która otoczyła budynek, ale nie próbowała nas chronić. Wiadomość dotarła do rosyjskich żołnierzy, którzy byli w mieście, przyjechali ciężarówkami i rozproszyli tłum. Wkrótce potem wsadzili nas wszystkich do pociągu jadącego do kolejnego dużego miasta, Krakowa, gdzie czekałą na nas organizacja żydowska, która miała nam pomóc w przedostaniu się do Austrii.

Jadąc pociągiem pomiędzy Rzeszowem a Krakowem, mijaliśmy kolejne miasto, Tarnów, tam pociąg został zatrzymany przez dwóch policjantów. Kazali wszystkim wysiąść z pociągu i umieścili nas na ogrodzonym terenie. Na terenie tym stała chałupa. Wybrali młodą dziewczynę w wieku około 20 lat i zabrali ją tam. Słyszeliśmy krzyki dochodzące z wnętrza chaty. Po około dwudziestu minutach wyszła z płaczem i zdenerwowana. Można sobie wyobrazić, co się tam wydarzyło. Była bardzo histeryczna i polski policjant krzyknął na nią, żeby przestała płakać. Kiedy ta nie przestała - strzelił do niej. To wywołało panikę w naszej grupie, szybko wsadzili nas z powrotem do pociągu i pozwolili kontynuować podróż do Krakowa.

W Krakowie przebywaliśmy około tygodnia, aż przyszedł przewodnik z organizacji żydowskiej, który towarzyszył nam przez resztę drogi do Austrii. Naszym środkiem transportu były otwarte wagony towarowe do załadunku węgla, w których musieliśmy siedzieć, bez zadaszenia, wystawieni na działanie żywiołu.

Przejeżdżaliśmy przez Czechosłowację, gdzie zatrzymali nas strażnicy graniczni, wyciągnęli nas z pociągu i zdezynfekowali. Dalej były Węgry, gdzie musieliśmy czekać na dworcu kilka dni, aż w następnym pociągu będą wolne miejsca. Potem była Rumunia, tam umieszczono nas w pustym domu, bez mebli i okien. Spaliśmy na zimnej podłodze i pozostawaliśmy tam przez wiele tygodni. W międzyczasie straciliśmy przewodnika i musieliśmy iść dalej samodzielnie. Nim przekroczyliśmy granicę rumuńsko - austriacką, przekraczaliśmy rzeki, górskie lasy - wszystko pieszo, bez paszportów i dokumentów. Mijaliśmy wielu strażników granicznych, i w końcu dotarliśmy do Austrii na stację kolejową, z której rozwozili nas po kraju, przebywaliśmy w różnych obozach dla przesiedleńców (DP), aż do ostatecznego celu podróży, do miasta zwanego Lintz. Tam przebywaliśmy ponad dwa lata, w końcu znaleźliśmy w Kanadzie krewnego, który opłacił nam dalszą podróż.

Obóz DP w Bindermichel, Austria, około 1947 r


Przybyłem do Kanady 10 października 1948 r., statkiem do miasta Quebec. Pocałowałem ziemię, gdy dotarłem do Kanady. Wiedziałem, że w końcu znalazłem się w wolnym kraju. Początkowo pracowałem na różnych stanowiskach, ostatecznie zająłem się biznesem. Po kilku latach ożeniłem się, wychowałem trójkę dzieci i jestem szczęśliwy, odkąd przyjechałem do tego cudownego kraju. Mniej więcej rok temu obchodziłem 50. rocznicę mojego przyjazdu tutaj i świętowałem w moim domu, razem ze wszystkimi moimi przyjaciółmi i rodziną. Mam teraz pięcioro wnucząt, z których jestem bardzo dumny i nie mogę się doczekać następnych wielu lat spędzonych w tej złotej krainie. Z Bożą pomocą mam nadzieję, że nadal będąc wolontariuszem będę poświęcał swój czas na szczytne cele, takie jak ten.

Ale jedna rzecz niepokoi mnie od wielu lat. Zawsze zastanawiałem się, co stało się z innymi rodzinami żydowskimi z naszej wsi i okolic, w tym z oddalonym o 7 km Łańcucie, w którym znajdowała się spora społeczność żydowska. Niedawno znalazłem odpowiedź na to pytanie. Kilka miesięcy temu planowałem wyjazd do Polski z żoną i innymi członkami rodziny. Poprzez kontakt z biurem podróży otrzymałem kilka arkuszy informacji o Polsce, w tym jeden o Łańcucie. Arkusz informacyjny opisywał wydarzenia, które miały miejsce po zajęciu miasta przez Niemców 19 września 1939 r. Podpalono synagogę, a Żydów z Łańcuta wypędzono 22 września 1939 r. Większość z nich została wysłana na terytorium ZSRR, inni zaś zostali wysiedleni i rozproszeni na terytorium okupowanym przez Niemców. Tych, którzy pozostali, wyłapano razem z tymi z okolicznych wsi, w tym mojej Markowej. 1 sierpnia 1942 r., wywieziono ich do miejscowości Pełkinia, około 20 km od Markowej, gdzie znajdował się obóz przejściowy. Starców, chorych, dzieci rozstrzeliwano w obozie lub w oddalonym o około 5 km lesie. Pozostali zostali wywiezieni do getta w Sieniawie 17 września 1942 r. W maju 1943 r., getto w Sieniawie zostało zlikwidowane, a jego więźniowie, w tym resztki społeczności Łańcuta, zostali zamordowani na miejscowym cmentarzu. O ile wiem, ja i moja rodzina jesteśmy jedynymi, którzy przeżyli z całej okolicy.

przyg: Bogusław Stępień


About | Privacy Policy | Sitemap
Copyright © Bogusław Stępień - 08/05/2013