Powyższy, może trochę przydługawy wstęp ma jednak swoje uzasadnienie. Te 12 km z Głogowa do Rzeszowa to dzisiaj „nie ma sprawy". Pociąg, taksówka, autobusy czerwone, niebieskie.
Nie tak dawno jeszcze był to jednak problem. LudziE w różnych sprawach chodzili i jeżdzili do Rzeszowa. Do starostwa, lekarza, na targ itd. Biedota chodziła „na nogach" i do togo
boso, bo buty to była droga rzecz. Ubodzy rzemieślnicy i „uchowaj Boże" rolnicy na kilku stajaniach, wychodzili koło północy, a nawet poprzedniego wieczora, by zająć na jarmarku
dogodniejsze miejsce. „Ciągnęli" ze sobą niekiedy żony i starsze dzieci. Co to była za udręka, trudno sobie wyobrazić. Rozpatrując różne problemy relacji Głogów - Rzeszów, nie
sposób to zrobić bez równoczesnego przedstawienia ówczesnych warunków komunikacji „technicznej". Podstawowvm środkiem komunikacyjnym tego czasu była zwyczajna furmanka. A o stanie
drogi lepiej nie mówić. Obciążona do granic wytrzymałości ludźmi i towarami wlokła się godzinami. W tym miejscu nie sposób pominąć kwestii mieszkańców Głogowa wyznania
mojżeszowego. Przeróżni faktorzy, pośrednicy, drobni kupcy, oni podróżowali najczęściej. Oni mieli „największy interes" do Rzeszowa. Rzadko kiedy jeden człowiek wynajmował
"extrafurmankę" Zazwyczaj była ona składkowa. Tylko wielcy kupcy, m.in „bekoniarze" jeździli w pojedynkę lub najwyżej w dwóch lub trzech. Oni mieli także własne zaprzęgi i pędzili
na jarmarki ile sił w koniach. Podstawowym środkiem, jak wspomniałem była furmanka. Zabierała zwykle do 15 podróżnych. „Furmanili" najczęściej Żydzi, rzadziej chłopi. Żyd -
furman, zwany powszechnie „bałagułą" oszczędzał na karmie, dlatego chude szkapy nie miały lekkiego żywota. Oczywiście, nie kierowano się żadnym rozkładem jazdy. Był komplet,
ruszano z głogowskiego rynku. W związku z tymi „podróżami" powstało wiele żartobliwych historyjek. Na przykład. Dzieci, załadowaną Żydami furmankę, zaczynały liczyć pasażerów,
którzy dostawali białej gorączki, bo jak pisze w Starym Testamencie „Rozmnożę was jak piasek na pustyni".
Jak wiadomo, sobota to był „szabes" i nic kompletnie nie wolno bvło Żydom robić, oczywiście podróżować także za jednymym wyjątkiem. Mógł jechać na wodzie. A jak musiał jechać
właśnie w sobotę za „wielkim interesem" ? Brał wówczas butelkę z wodą wkładał ją pod siedzenie i ruszał. No i było wszystko w porządku.
Jak przebiegała podróż, jak handlowano, załatwiano interesy i jak wracano z Rzeszowa, o tym przy innej okazji.
Jeszcze przed pierwszą wojną światową zaczęto planować budowę kolei żelaznej w kierunku Głogowa i Kolbuszowej. Wywłaszczono już część gruntów, powstały pierwsze nasypy i
przepusty. Do planów budowy powrócono po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Była wielka szansa. Budowano Centralny Ośrodek Przemysłowv. Staną nawet mały budynek stacyjny w
Zaczerniu. Wyburzono go dopien parę lat po II wojnie.
Nadeszły lata Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej W latach 50. ruszono pełną parą „Nie patyczkowano się" z opornymi jeżeli chodzi o wywłaszczenie. Wcześniej powstała linia kolejowa
typu „strategiczno - wewnętrznego“, która przed kompleksem leśnym „Bór" skręcała w prawo w kierunku lotniska vv Jasionce. W drugiej połowie lat 50. zaczeło się bardzo poważne
wrzenie na święcie. „Zimna wojna" coraz bardziej lodowaciała.! Chyba wówczas zrodziła się przepowiednia, że jak zaczynają budować kolej do Głogowa to pewnie będzie wojna. I dużo
nie brakło. Konflikt w zatoce świń mógł przynieść atomową zagładę.
Ale wróćmy jeszcze do okresu międzywojennego. Technika spalinowa zaczynała wchodzić do Europy milowymi krokami. Weszła także do Polski. Od roku 1921 czy 22 zaczął kursować
prywatny autobus z Głogowa do Rzeszowa a później także do Raniżowa. Włascicielem autobusu był Jan Ożóg (patrz artykuł "Legiony to żołnierska nuta"), który na podwoziu samochodu
Chewrolet kupionego prawdopodobnie od Tyszkiewiczów z Werynii, odbudował własnym sposobem ślusarsko - stolarskim, obszerną karoserię i przystosował całość do przewozu pasażerów.
Czy był jakiś rozkład jazdy, nie wiadomo.
|