okupacyjnych, w czerwcu 1942 roku w Sokołowie było likwidowane getto, żydzi byli przewożeni do Rzeszowa i Głogowa Młp. Jan założył "pukoski" na wóz i pojechał. Na wóz załadowali
mu sporo żydów, z tyłu za Janem usiadł pilnujący transportu Niemiec i kazał jechać "susa", czyli szybo. Jak zmęczone konie zwalniały, Niemiec bił kolbą karabinu Jana po plecach.
Kiedy dotarli wreszcie do Rzeszowa, konie były całe w pianie. Janowi na szczęście udało się powrócić nimi z powrotem do wsi.
Rok 1943 i pamiętny dzień pacyfikacji, który utkwił w pamięci wielu ludziom.
21 czerwca Jan Furman jak wszyscy mieszkańcy Nienadówki pod kolbami karabinów został wypędzony z domu. Niemcy wszystkich zapędzili na plac koło kościoła. Jan Furman opowiadał że
był tam i prawnik Józef Nowiński, którego Niemcy
znaleźli ukrywającego się w stajni u Wójcika. Nowiński zginął później w obozie śmierci w Pustkowie. Niemcy brali ich pojedynczo na przesłuchanie, sprawdzali im między innymi
dłonie w ten sposób poznając kto jest prawdziwym rolnikiem a kto nie. Tym razem Janowi udało się uniknąć losu jaki spotkał innych. Tych rozstrzelanych czy wywiezionych do obozów
pracy.
Więcej o tej tragedii możemy znaleźć w tekście Pacyfikacja. Poniżej kilka zdań.
(...) Podczas gdy jedni żołdacy mordowali w mieszkaniach i na obejściu, inni niemal z całej wsi spędzali mężczyzn ku jej środkowi, w stronę szosy. Prowadzili ich dziesiątkami.
Tutaj następowało legitymowanie. Kto tylko wzbudził jakiekolwiek podejrzenie, lub miał zbyt delikatne — jak na rolnika — ręce, tego odstawiali osobno. W ten sposób wysegregowano
czternastu. Po skończonym przeglądzie wszystkim spędzonym pozwolono wrócić do domu, zaś owych czternastu zabrano do Sokołowa.
Następnie przewieziono ich do więzienia w Rzeszowie na zamku i 29 czerwca 1943 r., w grupie 35 osób skierowano do obozu w Pustkowie. Stamtąd prawie po miesiącu, 28 lipca 1943 r.
przetransportowano ich do Oświęcimia, gdzie po całonocnym postoju na rampie, transport wyruszył dalej, aż do obozu - Sachsenhausen, k. Oranienburga. (...)
Z wywiezionych wtedy do obozów, po wojnie wróciło do Nienadówki tylko trzech, Stanisław Stopa i bracia Tomasz i Józef Wójcikowie
Historia kolejna wspominana przez Jana a opowiedziana przez żonę wydarzyła się pod koniec wojny. Z innych źródeł Wojna i okupacja wiemy, że z rozkazu kreishauptmana Ehausa, 1 czerwca 1944
roku z Nienadówki miało się stawić na dworcu w Rzeszowie 26 mieszkańców, mieli jechać budować umocnienia frontowe na linii Bugu i Sanu. Na stacje w Rzeszowie stawiło się jednak
tylko 23 "ochotników". Wskutek tego po południu w Nienadówce zjawiło się wojsko z Rzeszowa i za brakujących do stanu trzech "ochotników" złapano w zamian czternastu, zabierając
ich ze sobą.
Jan Furman, jadąc w pole napotkał Niemców, Ci zapytali go z jakiego jest rocznika, później kazali mu odstawić konie do domu i udać się z Nimi. Zaprowadzili go do stodoły na placu
zwanym "Kubówka" (od właściciela placu Jakuba Ożoga) Tam też przyprowadzili jeszcze 5 innych mężczyzn. Wszyscy siedzieli zamknięci w stodole, Niemcy brali ich pojedynczo na
przesłuchanie. Kiedy Jan Furman został w stodole sam, postanowił uciekać w kukurydze rosnącą za stodołą. Kiedy jednak zobaczył pilnującego stodoły Niemca zrezygnował z ucieczki.
Nie pomogły też żadne tłumaczenia czy spracowane dłonie, zabrano go razem z innymi. Zapamiętani to: Jan Motyl, Józef Ożóg, Zygmunt Guzenda (syn nauczyciela) i nie jaki pan,
którego imienia nie znam, ale i tak z pewnych względów nazwiemy go tylko panem "eM".
Ciężka praca często ponad siły przy budowie umocnień szybko wykańczała siły, w dodatku porcje jedzenia były bardzo skąpe. I tu niestety trzeba napisać o niezbyt chlubnej postawie,
pana "eM". Jedzenie rozdzielał wśród robotników właśnie On, a skromne porcje, które przysługiwały robotnikom, jeszcze pomniejszał. Zaoszczędzoną w ten sposób część prowiantu
chował do swojego kuferka zamykanego na kłódkę. Co dwa tygodnie przyjeżdżała do niego jego żona i zabierała zgromadzone masło, cukier i inne rzeczy do domu. Robotnicy się
denerwowali taką sytuacją i wysłali Jana by zrobił z tym porządek. Jan, rozwalił szpadlem kuferek, a znalezione tam jedzeniem podzielił między głodnych robotników.
Wieczorem po pracy wracając do obozu Jan Furman z dwoma kolegami postanowili uciekać. Obawa przed odwetem za "kuferek" i zbliżający się front (odgłosy w oddali) były skuteczną
mobilizacją. Ucieczka miała miejsce jeszcze tego samego wieczora. Kolegami którzy postanowili uciekać razem z Nim byli, Zygmunt Guzenda z Nienadówki i nie zapamiętany z nazwiska
kolega z miejscowości Zabajka. Posiadał on kompas, który miał im się przydać w ucieczce. Kiedy pilnujący ich strażnik odwrócił się, wykorzystali moment, przeskoczyli przez
ogrodzenie i uciekli w pole. Na szczęście rosło tam spore żyto, uciekali na czworakach słysząc z tyłu że strzelano za Nimi. Ucieczka powiodła się choć nie było łatwo, w obozowych
ciuchach zbyt daleko by nie uszli, zdając sobie z tego sprawę, postarali się o cywilne ubrania tz. zabrali je suszące się na sznurze. Gorzej było z butami tych nie zdobyli. Mieli
na nogach nie wygodne drewniaki, marsz w nich sprawiał, że bardzo bolały ich nogi.
Idąc na zachód unikali ludzkich osad, jednak głód doskwierał bardzo i czasem musieli zajrzeć do ludzkich siedzib. Jednego razu Jan Furman z kolegami podeszli do jakieś chałupy i
zobaczyli przez okno gospodynię piekącą chleb. Dwóch z Nich weszło do środka, jeden został na zewnątrz na warcie. Poprosili gospodynię o chleb, ale ten był jeszcze nie upieczony.
Litościwa a i pewno wystraszona gospodyni zrobiła z ciasta cienkie podpłomyki, upiekła, posypała cukrem, i dała im je na drogę. Nie chcąc wzbudzać podejrzeń, po drodze zaopatrzyli
się w sprzęt rolniczy widły, grabie. Udawali rolników, starali się również nie iść razem, tylko osobno. Tak dotarli w okolice Przemyśla, tam szczęście uśmiechnęło się do Nich,
natknęli się na stojący pociąg. Dalsza droga była już łatwiejsza, pociągiem dotarli w rodzinne strony. Przed Rzeszowem, kiedy pociąg zwolnił wyskoczyli z wagonu i rozeszli się w
rożnych kierunkach. Zygmunt Guzenda poszedł w stronę Krasnego, a później do Nienadówki. Kolega z Zabajki udał się w stronę rodzinnej wsi. Jan Furman obawiając się poszukiwań,
ruszył do Drabinianki. Wtedy była to wieś nie opodal Rzeszowa, dziś jego część. Mieszkał tam znajomy z Nienadówki Marcin Depka. Poprosił go o przechowanie, ten nie bez obaw przed
represjami pozwolił Janowi u siebie zamieszkać. Depka Marcin pojechał do Nienadówki odwiedzić swoją rodzinę, przy okazji Jan podał przez niego list do swoich rodziców, że żyje i
ma się dobrze. Po jakimś czasie sam powrócił do domu rodzinnego.
|
Write a comment