"Każdy kto się zjawiał chciał mieć przed oczyma jakiś dowód, tymczasem, mimo próśb, wyzwań, mimo ofiarowanej płacy, nic nie widział. Jeden ofiarował 5 zł r. żeby się
diabeł pokazał, jeden zażyczył sobie, by diabeł wszedł w niego, inny znowu zaglądał popod ławę, do pieca, pod łóżko, na piec, na strych, a skoro nic nie widział, przekonany, że
wszystko jest podejrzane, trąci oszustwem, bałamuceniem ludności, wyjeżdżał czym prędzej, z Nienadówki"
Gdy tylko cała sprawa wyszła na jaw, dziewczynę wielokrotnie indagowano wypytując ją o jej zajęcia, zdarzenia z przeszłości, próbowano ją usypiać. Dr. Ciepielewski, lekarz
powiatowy z Kolbuszowej,zaopatrzony w jakąś "elektryczną maszynkę" czynił nawet próby ujawniania diabła przez wywołanie. Wszystko bez skutku. Każdy z niczem
wyjeżdżał - konstatuje ks. Smoczeński.
Wkrótce jednak sytuacja uległa korzystnej zmianie o tyle, że "w czasie okresu rzucania rzepą, każdy kto się tylko pokazał i zatrzymał do nocy, musiał dostać rzepą, jeżeli
tylko wyraził życzenie, że chce dostać. Dostawali w nos, w zęby, w oczy, w skroń, w głowę, w piersi, w plecy, a jednak mimo troskliwych badań nikogo nie złapano kto bił
!"
Według zapisków ks. wikarego, sytuacja rozwijała się następująco:
"Do dnia 27-11-1897 roku byłem w domu Chorzępów 5 razy, ale nic nie zauważyłem. Raz jeden w tym czasie spostrzegłem w dwóch miejscach, w sieni, sporo uryny, świeżo nalanej. Z
domowników nikt nie mógł tego uczynić, bo podczas święcenia domu wszyscy byli obecni. Jeździłem zawsze w biały dzień by dom poświęcić, bo jak mówiono, po każdym święceniu w
psotach przez 3-5 dni dni następowała folga.
Dnia 21.11.1897 r. wstąpił do mnie ks. Gieraza Wojciech, ówczesny administrator w Sokołowie, potem proboszcz w Rzepienniku, zachęcając mnie bym pisał do Konsystorza, że w
Nienadówce jest na pewno diabeł. Opowiadał, że przyjechał do domu Chorzępy z tem przekonaniem, że w domu nic nie ma. W domu Chorzępy usiadł przy ścianie na ławie, zakrył się z
jednej strony futrem, z drugiej organistą, szczelnie głowę przyłożył do ściany, a ustawił się tak obronnie, że żaden z domowników żadną miarą nie mógł go uderzyć. Po zgaszeniu
światła mówi: bij ! W tej chwili dostaje od strony ściany rzepą w skroń tak silnie, że stracił przytomność, zbladł, zabiera rzepę, przychodzi do mnie wstępuje do
proboszcza, wraca do Sokołowa i opowiada wszystkim, że w domu Chorzępy jest rzeczywiście diabeł. Ks. Giereza jest księdzem od 9 lat, człowiekiem zasługującym na wiarę.
Wiele do tego czasu nasłuchałem się opowiadań o strachu u Chorzępy, ale ja jeszcze niczego nie doświadczyłem. Postanowiłem tedy wybrać się wieczorem zatrzymać się dłużej w
domu Chorzępy, żeby koniecznie coś widzieć.
Rzeczywiście dnia 27-11-1897 r. przyjeżdża po mnie brat Jędrzeja Chorzępy Biorę krzyż, kropidło, zapałki, świecę, agendę, organistę i jadę. W domu zastaję, prócz Jędrzeja,
matki Hanusi, służącej jeszcze jednego gospodarzaSebastiana Ożoga. Do zwykłych modlitw, zawartych w książce dołożyłem 1/3 części różańca i litanię do NMP, którą zmówiliśmy
wszyscy, klęcząc na ziemi. Po modlitwie jedni po usiadali, drudzy jak organista, Józef Chorzępa, Sebastian Ożóg, stanęli na środku izby. Światło kazałem zagasić. W tej chwili
słyszeliśmy dwukrotne silne uderzenie w ścianę, ale tak wysoko, ze żaden z obecnych nie mógł tam sięgnąć. Po tym uderzeniu usłyszeliśmy uderzenie silnie rzepą Sebastiana Ożoga,
który z bólu krzyknął: o psia ! Naraz słyszymy wszyscy jak sypie się rzepa na wszystkie strony, każdy dostaje rzepą. Józef Chorzępa dostaje w plecy wrzecionem. Świecimy -
pełno rzepy na izbie, nikogo nie widzimy. Najwięcej razów dostała Hanusia
Dziewczyna siada przy mnie. Sebastian Ożóg staje niedaleko mnie, ja trzymam w jednej ręce krzyż a w drugiej kropidło, organiście daję do ręki świecę i zapałki. Światło gasimy.
Następuje grad rzepy na ściany, po izbie, po obecnych, w drzwi, jedną rzepą dostaje w nos Sebastian Ożóg. Rzepa się odbija i uderza w kolano Hanusi. Świecimy. Hanusi daję do ręki
krzyż i stułę zarzucam na szyję. Gasimy światło. Rzepą nie rzucał, ale nastąpiło drapanie, takie po ławie, jakby pazurami i zaczęło trząść ławą, na której siedzieliśmy -
dziewczyna ja i organista. To miejsce gdzie czuliśmy drapanie, kropiłem silnie wodą święconą, odczuwając w tej chwili silne uderzanie, raz po raz rzepą w kropidło. Każdy człowiek
trafiając w kropidło 2 razy, musiałby we mnie trafić 5 razy, bo byłem odległy od tego miejsca zagrożonego o 150 cm.
Zmieszany, ale nigdy rzepą nie uderzony, mówię po łacinie" per Deum verun, per Sanctum, per Deum omnipotentem adiuro te, dic mihi quis es (Przez Boga prawdziwego Świętego,
Boga W@szechmogącego, poprzysięgam cię , powiedz kto jesteś ?) W tej chwili ustaje rzucanie rzepą, drapanie po ścianie, nastaje chwilowa cisza. Czułem i ja, i obecni że coś musi
się stać nadzwyczajnego. Powtarzam : adiuro te, dic mihi quis es, w tej chwili uczułem na mojej twarzy czapkę, przytrzymano mi ją, i ja spod czapki wołam do obecnych:
coś mam na twarzy, zdaje się że czapkę Mówię: świecić. Świecimy, jedną czapkę widzimy u nóg moich, a druga leży po drugiej stronie, naprzeciw mnie. Skąd się wzięły ? Obie
czapki leżały obok siebie, kilka cm od dziewczyny, dziewczyna miała w jednej ręce krzyż, a w drugiej stułę, gdyby chciała ją podnieść i na mnie rzucić, musiałbym to czuć, gdyż tuż
przy mnie siedziała na ławce. Żaden z obecnych tego nie mógł uczynić, bo usłyszelibyśmy szelest jego sukni i jakbym czuł zamach tym bardziej, że miałem w ręku kropidło, które
obracałem na wszystkie strony.
Ani dziewczyna, ani żaden z obecnych, ani nawet organista słów łacińskich nie rozumiał, wszyscy zbiegli się do mnie ze swoich miejsc i każdy był przekonany, że ma do czynienia z
istotą duchową. Wprawdzie byłem niemało zmieszany, ale postanowiłem jeszcze raz zrobić doświadczenie. Gdy czapki położyli gospodarze na innym miejscu i każdy stanął czy usiadł na
swoim stanowisku, mówię do organisty: niech pan zgasi ! Jeszcze nie zgasił a już miałem drugą czapkę na twarzy.
Ks. Paweł Smoczeński przejął się bardzo tym co tego dnia doświadczył. Że był pod mocnym wrażeniem owych niezwykłych doznań, świadczą następne, pełne dylematów, zapiski.
"Dnia 27-11-1897 r. była sobota, następowała niedziela z kazaniem i ze sumą" byłem dość zmieszany - musiałem zaniechać prób i wszelkich doświadczeń. Przekonany i własnym
doświadczeniem i tym, co mi inni opowiadali, nabrałem pewności, że mam do czynienia z istotą rozumną i złośliwą. Sądziłem, że mam moc do wyrzucania czarta bez delegacji biskupa, a
ja jak myślałem, myśleli i inni kapłani. Do dziś dnia nie mogę tego odżałować żem ustąpił !
Dla wyjaśnienia bliższego dodam, że do ławy szczelnie przytykało łóżko, pod którym znajdowała się rzepa. Czemu rzepę trzymali w domu, kiedy rzepą bił diabeł ? Gospodarze mówili,
że gdy nie było rzepy , diabeł brał się do przedmiotów twardszych, ciskał kamieniem, nożem. Przy rzucaniu rzepą wszyscy zauważyli jakby ktoś mieszał rzepę i szukał którą ma rzucić
na ludzi. Może kto ukryty robił to wszystko? Gdybym ja nie miał rozumu i oczu i uszu, to może choć jeden z obecnych miał na tyle rozumu i zdrowe uszy i oczy. Ubrany i gotowy do
wyjazdu, ujrzałem rzepę toczącą się po ławie od zagrożonego kąta. W kącie rzepy nie było i każdy z obecnych to widział.
Dnia 28-11-19897 r., z rana napisałem bilet do ks. Gierezy o wypadku moim z soboty, by raczył przyjechać i przekonać się, czy jest co na tym, czy może przygoda się powtórzy, a
wtedy ks. Giereza będzie wiedział co powiedzieć. Na moje utrapienie ks. Giereza rozpowiedział o moim wypadku w domu Chorzępy wszystkim kogo spotkał. Bojąc się, by mu się co złego
nie stało, poprosił i mnie, żebym i ja w niedzielę przejechał się do domu Chorzępy.
Jadę po południu w niedzielę - zastaję już kilku zgromadzonych gospodarzy. Po chwili nadjeżdża ks. Giereza, dr. Bukowski z ojcem. Mówimy pacierze, święcę dom, pan Bukowski ubrany
w lekki surdut, trzymając w jednej ręce zapałki, w drugiej świecę, powiada do wszystkich: kto dostanie, niech mówi, gdzie cios otrzymał. Zaledwie zgaszono, w tej chwili
słyszymy rzut rzepy, p. Bukowski mówi: otrzymałem w rękę tak silny cios, że ręka mi zdrętwiała. Bukowski stał obrócony plecami do ściany, niedaleko zagrożonego kąta. Po zapaleniu
światła wszyscy z p. Bukowskim na czele stwierdzają, że żaden z ludzi nie mógł uderzyć i w to miejsce trafić. Gaszą światło, Bukowski mówi: bij, dostaje rzepą ogromnych rozmiarów
w łopatkę, potem inną w plecy, w głowę, a nareszcie zaczyna się rzucanie rzepą na wszystkich obecnych w domu. Cała izba pełna była ludzi, każdy dostał z tego com widział i słyszał
mogę wnioskować jak inni obecni, że żaden nie mógł pod żadnym warunkiem bić rzepą tak celnie i tak na zawołanie: bij ! "
Według wikarego owego dnia biło rzepą każdego, kto tylko wyraził takie życzenie, ledwo wypowiedział: bij, już występował rzut. Obecni - ponoć - zabawiali się w przepowiadanie: ty
teraz dostaniesz, boś jeszcze nie dostał ! W tej chwili ów "dostawał w czoło, w usta, w plecy, w nos, w oczy. Światło gaszono i zapalano, rzepę zamiatano na dawne miejsce, przy
świetle rzepa sama wychodziła spod łóżka, na środek izby" że kogo złapią na rzucaniu rzepą tego skutego poprowadzą do aresztu. Po zgaszeniu światła już nie rzucało rzepą, ale za
to dziewczyna dostała jakby dłonią w twarz. Panowie się zmieniali co moment, otoczyli ją zewsząd rękami, trzymali jej ręce, od czasu do czasu słyszano uderzenie, a jednak nikt nie
mógł zauważyć od kogo cios pochodził. Zauważyliśmy jak z okna przeniosło się lusterko na głowę dziewczyny. Gdy weszło wiele żydostwa do izby rzucanie rzepą ustało jak i wszelkie
objawy. Gdy się żydzi usunęli i doszczętnie dom opuścili rzucanie rzepą wróciło, padały ciosy do późnej nocy.
Ks. Smoczeński dowodzi, że nie sam był świadkiem owej wędrówki rzepy widzieć to mieli domownicy, goście obecni w izbie, a także przybyli do chałupy Chorzępów żandarmi. Dalej
czytamy:
"Przez ten wieczór biło rzepą silnie. Koło 7-mej nadjechało mnóstwo osób z Sokołowa, po zgaszeniu światła dostał silnie p. Piękoś, adiunkt p. Baran, poborca podatkowy, z
gospodarzy kilku. Wojciech Chorzępa dostał rzepą tak silnie w policzek, że 24 godziny chodził z obrzękłą szyją i brodą. Zjechali żandarmi wtedy było ich 4-rech, wszyscy zaklinali
się, że kogo złapią na rzucaniu rzepą, tego skutego poprowadzą do aresztu. Po zgaszeniu światła już już nie rzucało rzepą, ale za to dziewczyna dostała jakby dłonią w twarz.
Panowie się zmieniali co moment, otoczyli ją zewsząd rękami, trzymali jej ręce, od czasu do czasu słyszano uderzenie, a jednak nikt nic nie mógł zauważyć od kogo cios pochodzi.
Zauważyliśmy jak z okna przeniosło się lusterko na głowę dziewczyny. Gdy weszło żydostwo do izby, rzucanie rzepą ustało jak i inne objawy. Gdy żydzi usunęli się i doszczętnie dom
opuścili, rzucanie rzepą wróciło, padały ciosy do późna w nocy.
Z kolei Wojciech Biernat przytacza inne zdarzenie z udziałem żandarmów:
Jednego wieczora w izbie było pełno mężczyzn, bo kobiety zazwyczaj tam nie chodziły, weszło trzech żandarmów. Każdy miał na bagnecie nabitą rzepę. w izbie zapanował ogólny
śmiech. A to was wystroił - mówił któryś z chłopów.4
"Czemu diabeł rzucał rzepą" - zastanawiał się ks. Smoczeński. I z sarkazmem odpowiadał sam sobie. - "Bo rok nieurodzajny, a diabeł chłopski ?". Lecz wątpliwości rodziły się
dalsze i głębszej natury: "Czemu nie rzucał koronami, jak chcieli Żydzi ? Czemu nie bił żydów ?" Wyjaśnienie tego jest zgoła nieoczekiwane. "Może - przypuszczał ks.
Smoczeński - nie chciał się kompromitować wobec swojej władzy, która mogłaby go rychło przenieść za napastowanie ludu wybranego ? Gdyż - zdaniem duchownego - któż kieruje
masonerią, internacjonałem, socjal rewolucją, radykalizmem ?" I dalszy ciąg podejrzeń: "Czy na czele ruchu antispol nie stoi Żyd, a za Żydem kto ?"
Jednak i w stosunku do chrześcijan diabeł nienadowski zmienił sposoby udręki. W zapiskach czytamy: " Dzień 28-11-1897 r., był ostatni, w którym diabeł bił rzepą domowników i
zupełnie obcych. Przy mnie siedział ks. Giereza, pp. Bukowscy, wszyscy dostali rzepą, od ciosu jedynie ja byłem wolny - dumnie podkreśla wikary.
"Dnia 29--11-1897 r., pojechałem do domu Chorzępów umyślnie po to, by się przekonać co jest. Zastałem pp. Bukowskich i ks. Gerezę, którzy nakrajali rzepy, naznaczyli, pousuwali
rzepę spod łóżka, łóżko kazali wynieść, ludzi pousuwali, zgasili świeczki. Ale już nie było żadnych objawów. Długośmy czekali, różne próby robili, ale nasze wszystkie zabiegi na
nic się przydały. Diabeł dał folgę. Za to na drugi dzień trapił domowników, jak mi opowiadali, ale już bez świadków.
W tym czasie opowiadano mi, że jednego dnia około godziny 10-tej w nocy przybiegli do wójta zdyszani żandarmi, opowiadając, że mają śmierdzącego diabła na plecach. Z przekleństwem
opowiadając, że czują nieznośny fetor, gdyż jednemu diabeł nawrzucał gnoju na kark, a drugiemu usadził na kolanie. Wójt puszcza żandarmów do domu, domownicy mówią, że czują
nieznośny fetor, ale gnoju nie widzą.
Dnia 7 grudnia 1897 r.,m wybrałem się z prośbą w kieszeni do ks. biskupa, aby wydelegował kapłana, który by fakta sprawdził, ludzi, żandarmów przesłuchał, opowiedział co jest, a
jeżeliby to był diabeł, żeby się starano go wyrzucić. Ks. biskup wydelegował dziekana. 13 grudnia 1897 r., zjechał ks. dziekan. W uroczystej procesji ludu z całej okolicy, po mszy
św.,m wśród śpiewów, pobożnych, poszliśmy do domu Jędrzeja Chorzępy, tam ludność, a było tego sporo narodu, stanęła na podwórzu. Ks. dziekan dom poświęci, okadził, a zrobiwszy, co
miał polecone, odjechał do domu."
Według wspomnianego W. Biernata rzecz owa miała się tak: " Sprawa z diabłem coraz bardziej zaczęła nabierać powagi, jako coś niezwykłego. Proboszcz parafialny zapowiedział
procesję, która odbyła się w jedną niedzielę, po sumie, przy dużym udziale ludności. Po przybyciu ks. kropił wszystkie zabudowania Chorzępów, przy kropieniu domu słychać było ze
strychu głos: "Pawluś, czemu mnie parzysz ?" Ludzie, którzy przyszli z procesji, widzieli tylko czerwonego koguta na kalenicy, piał i chodził z jednego końca na
drugi.5
Jednak dzielny ks. wikary nie był takim obrotem sprawy do końca zadowolony. "Zanadto prędko mi w Przemyślu uwierzono, że to diabła mam w parafii - żali się otwarcie.
" Pierwej komisja, a potem procesja winna być, jeżeliby okazała się potrzebna. Tak zaś zrobiła się chryja" Zaraz po odejściu procesji, diabeł rzucił na dziewczynę
krężlem
Dnia 14 grudnia z rana nie dawał domownikom spokoju. Około godziny 6-tej dziewczyna siedziała na ławie przy piecu, jeszcze się wtedy nie świeciło, wszyscy usłyszeliśmy jakby
policzek, od jakiejś nie widzialnej ręki. Wziąłem dziewczynę do siebie, usiadła przy mnie, dostając cios jeszcze silniejszy. Zaświeciłem świecę, pomodliłem się z obecnymi, (a było
ich do 30-tu osób) po czym przy mnie usadowiłem. Raz po raz słyszeliśmy policzek. Robiłem różne figury. Nakryłem dziewczynę komżą, nie było ciosu, stryj Chorzępa wziął ją do
siebie, nakrył płaszczem, nie było ciosu, ledwie pozostawiliśmy ją samą bez opieki w tej chwili dostała w twarz. Ręce miała wolne, a gdy ja stanąłem przed nią, nie było uderzenia,
usunąłem się na bok, dostała w twarz. Kazałem dwom gospodarzom trzymać dziewczynę za ręce, za głowę, dałem dużą czapkę, sam nakryłem dłońmi pierś i brzuch, dostała dziewczyna
lekki cios w skroń, miejsce wolne, nie zakryte. Podałem dziewczynie krzyż doi ręki który oparła o pierś, a sam zakryłem dłonią jej twarz. Diabeł grzmotnął w krzyż, że dziewczyna
jęknęła, a krzyż zadzwonił. Zakryto jej głowę, policzki, pierś, otrzymała silny cios w brzuch.
Musiano ciągle palić światło, inaczej razy były po razach. Na ostatku diabeł uderzył 5 razy. Podczas okresu policzkowania chłop musiał świecić całą noc, bo inaczej dziewczyna nie
mogła zasnąć. Tu dodam, że gdy rodzice dziecko zasłaniali przed razami, czuli, że ktoś im ręce podnosi, po rękach drapie, bije, choć nikogo obcego przy nich nie było. Podczas snu
czuli, że coś rusza głową dziewczyny, trąca ją by się obudziła, lub zdziera z niej nakrycie z pościeli.
Z 12 na 13-stego grudnia 1897 r., badał dom Chorzępy i objawy przy dziewczynie, żandarm Beigel, wachmistrz naczelnictwa żandarmerii w Kolbuszowej. Umyślnie nocował w domu
Jędrzeja Chorzępy. Kazał ojcu, matce i dziewczynie spać na piecu, a sam położył się na ławie. Ledwo światło zgaszono - usłyszał dwa głośne uderzenia na piecu a dziewczę poczęło
się skarżyć, że ją coś bije. Aby się przekonać kto uderzył, poszedł żandarm na piec. Kazał starym pochować ręce pod przykrycie, a dziewczę ujął za ręce. Po chwili to samo
uderzenie po twarzy nastąpiło i dało się słyszeć. Położył więc swoją rękę na jej twarzy i uczuł choć nie ból uderzenia, to przecież silny, zimny powiew wiatru i dziesięć takich
ciosów (powiewów) w twarz dziecka narachował. Teraz kazał żandarm dziecku położyć się na ławce, gdzie te same nastąpiły uderzenia. Po zapaleniu światła widoczne były były ślady
uderzenia na twarzy. Powiewu wiatru sam doznałem.
Dnia 15 grudnia byłem w domu Chorzępy, ale nic nie widziałem, dopiero po moim odjeździe czart nękał domowników. Obrzucił gnojem obecnych. Gnój ciepły, dymiący. Owalał żarnówkę
przy żarnach, lał wodę na wszystkich. Wyrzucał z lamy knotek i rzucał w śmiecie, naftę wynosił do sieni, ale nie wywracał i nie wylewał. Do butów lał urynę i kupy gnoju"
Szukał gorączkowo ks. wikary sposobów na zaradzenie temu nieszczęściu. Za jego to zapewne sugestią Chorzępowie: ojciec, matka i córka udali się 16 grudnia 1897 r., na pielgrzymkę
do Sanktuarium OO. Bernardynów w Leżajsku. Nie przysporzyło to jednak spodziewanych efektów. Zawiedzeni byli zarówno szukający ratunku, jak i wytrwale towarzyszący ich utrapieniu
kapłan. Albowiem "w Leżajsku powiedziano matce, że to, dusza zmarłego potrzebuje pomocy" Czyli - zdaniem ks. Pawła "łatwo się ich pozbyto"6
Od 20-23 grudnia 1897 r., Chorzępowie przesiedzieli w starostwie w Kolbuszowej, otoczeni tłumem. Lekarze uznali, że Hanusia jest zdrowa. Było 5-ciu księży. Panowie
obecni chcieli, by diabeł pokazywał jakie sztuczki, ale nadaremno. Czemu nie robił nic ? - zapytuje zdumiony ks. Paweł Smoczeński. I zaraz sobie odpowiada - "Może z bojaźni przed
protokołami, a może z litości nad dzieckiem ?" A dalej dodaje . Któż by bowiem najwięcej cierpiał, czy nie dziewczyna ? Ciągle by ją przesłuchiwano, pytano trzymano na obserwacji,
odsyłano z rąk do rąk.
25 grudnia 1897 r., w Boże Narodzenie pojechałem do Chorzępów z p. dr. - bratankiem nienadowskiego księdza proboszcza. Gdyśmy tam stanęli i zaczekali chwilkę, usłyszeliśmy wszyscy
drapanie po ścianie. Dr. Momidłowski wziął do ręki laskę postukał w to miejsce, ale drapanie nie ustąpiło. Pokropiłem święconą wodą i zaraz ustało drapanie. Po zgaszeniu światła
otrzymała dziewczyna policzek a po chwili, już przy świetle - drugi. Każdy z obecnych był przekonany, że dziewczyna sama się nie biła.
27 grudnia 1897 r., nakazałem post w parafii. Pojechałem tam ii przesiedzieliśmy: ja, organista, mnóstwo ludu, 3 wojskowych, wachmistrz żandarmerii, 4 panie. Czuliśmy tylko woń
kloaki, ale nic więcej nie zauważyliśmy. Po 24 godzinach walił kupy gnoju, nawet przy żandarmach. Jedną kupę rzucił pod ław, a drugą kupą innego koloru zarzucił dziewczynę,
zasmarował usta twarz i oko. To było przy świetle, żandarm Waschkau mi to opowiadał. Dziecko z płaczem prosiło o pomoc obecnych.
30 grudnia byłem w domu Chorzępy sam. Przesiedziałem 4 godziny i prócz nieprzyjemnej woni, nic nie było. Dopiero po 4 godzinach czekania rzucił topką soli z szafki na
ścianę pod powałą, aż dom się zatrzasł. Wszyscy w domu przestraszeni zawołali: o dla Boga, zmiłuj się Wszechmogący Na środek izby diabeł rzucił blaszką od buta. Topka soli
była zgnieciona kilka grudek odpadło, a potem te grudki przy świetle lampy rzucił na środek izb. Dziewczyna kładła się na stępie, ale jej nie dał usnąć. Poszła na piec, nim
pokropiłem go wodą święconą, dostała silnie w policzek. Skrobał, dziobał, drapał obie - matkę i córkę. Dziewczyna położyła się na ławce pod piecem, zasnęła, po chwili zaczęła
mówić po niemiecku. Z wyrazów wymawianych tonem niskim zrozumiałem ledwie 3 - sechs, wiederun, geist Stojąc przy dziewczynie, czułem wiatr jakiś powiew wiatru
zimnego.
31 grudnia 1897 r., czart znosił duże kupy gnoju. Ojciec dziewczyny poszedł po wójta, który z 4 innymi gospodarzami przyszedł do Chorzępy. Wszyscy zauważyli, że jest gnój
porozrzucany po izbie. Na oczach Wojciecha Ożoga, Szczepan a Chorzępy przeniósł żelazo od drzwiczek u pieca ponad ich głowy tę operację zrobił dwa razy. NIkt nie słyszał
kiedy zdejmował, słyszeli świst nad głowami i ujrzeli żelazo na oknie. Dziewczyna była wtedy u sąsiada Filipa Gielarowskiego. Gdy ojciec, który poszedł po matkę i córkę do
Filipa, powracał do domu otrzymał po grzbiecie cios miareczką (naczynie). Miareczka podniosła się sama z ziemi uderzyła jeszcze matkę i spadła zupełnie roztrzaskana. Naczynie
podniosło się i uderzało na oczach Macieja Chorzępy i Filipa Gielarowskiego, który poznał w nim swoje narzędzi. Narzędzie leżało na szafie"
Ks. Smoczeński, nie ustawał w wysiłkach mających na celu ostateczne zwalczenie nader groźnego przeciwnika. Podejmując zatem następującą próbę:
"Żeby się przekonać, czy objawy powtórzą się i w obcym domu, kazałem przychodzić na noc do dziewcząt starszych. Katarzyny Pikor i Katarzyny Ożóg, której jako
gospodyni poleciłem czuwać nad dzieckiem. Dom Katarzyny Ożóg oddalony jest może 900 metrów od kościoła. Dziewczyna nad wieczorem przychodziła do mnie, a po nią przychodziły obie
Katarzyny i zabierały ją do siebie. Nad ranem wstępowała do kościoła a z kościoła szła do domu rodzinnego.
Mimo, że dziewczyna była pod kościołem, to jednak od czasu do czasu dawało się słyszeć w domu Jędrzeja Chorzępy stukanie, drapanie po ścianach. Co zauważyło 3 starsze dziewczęta -
Aniela Chorzępa, Katarzyna Pikor, Katarzyna Ożóg, to spisały i ja przytaczam dosłownie.
"Dziewczynę wziełyśmy pod swoją opiekę dnia 3-go stycznia 1898 r. Przez pierwsze 2-wie noce spała spokojnie nad ranem ok 6-stej godziny mówiła jakieś wyrazy, których my nie
rozumiały, jedynie vater, mater, dames. Mówiła tak do 15 minut, po czym się uspokoiła.. Przez 5 nocy z soboty na niedzielę wstałyśmy rano. Hanusia jeszcze spała. Kasia
Pikorówna zbiera się do domu, wstąpiła nogą w wodę, mówiąc, że pod dziewczyną jest woda, aleśmy sądziły, że to sama dziewczyna uczyniła. Kasia poszła do domu, dziewczyna wstała,
zmówiła pacierz, a ja się jej pytam: powiedz mi prawdę nie wstydź się, skąd się wzięła ta woda ? Dziewczyna odpowiedziała, że sama tego nie uczyniła, że jest sucha, ale jej nie
uwierzyłam. Wzięłam siennik, na którym spałą dziewczyna, podniosłam, okazało się, że siennik jest suchy a nakrycie siennika mokre. Ławka na której leżał siennik była sucha a pod
ławką woda. Po chwili znajduję wodę w czterech miejscach, przekonałam się, że dziewczyna żadną miarą, tyle wody nalać nie mogła, tym bardziej, że była przed chwilą na podwórzu.
Gdy dziewczyna wróciła z podwórza i ujrzała kałuże wody rozlanej, nie mogła przyjść do siebie. Cała zmieniona trzęsła się ze strachu. W godzinę później ujrzałam gnój za piecem,
który leżał do wieczora, aż musiałam sama sprzątnąć. Obydwie, tj. Katarzyna Ożóg i Katarzyna Pikor leżałyśmy razem w jednym łóżku z niedzieli na poniedziałek. Z niemałym
zdziwieniem ujrzałyśmy wodę pod sobą, a pod dziewczyną było sucho. Siennik i nakrycie było mokre, a deski od spodu suche. Woda ukazała się dopiero, gdyśmy wstały, była cuchnąca.
Tak się powtórzyło przez trzy noce następne. Przez te noce jak była woda, było z wieczora drapanie. Dziewczyna mówiła pacierz, klęcząc na ziemi, a zaraz koło niej zaczęło drapać i
pukać. Bojącą się dziewczynę ledwieśmy uspokoiły, choć nas samych strach bardzo przejął. Zauważyłyśmy, że dziewczyna nie spała na ławce, ale na ziemi. Na trzecią noc przekonałyśmy
się, że nie sama spada z pościeli. Tej nocy darło po ławce przy dziewczynie, jakby jaki wielki pies. Około 4-tej z rana słyszeliśmy koło dziewczyny silne drapanie i skrobani,
wtedy żeśmy wstały i zaświeciły. dziewczyna się obudziła, mówiąc, że spać jej nie da. My jednak nie kazałyśmy jej wstawać. Wzięłam światło do drugiej izby, dziewczyna zaraz
zasnęła. W tej chwili Katarzyna Pikorówna zauważyła, że coś rusza ławką, raz, drugi, trzeci. Za trzecim razem, że ławką ruszyło silniej, dziewczyna śpiąca spadła z pościeli na
ziemię.
Choć położyła się powtórnie na łóżku, już spać nie mogła, bo silnie drapało koło niej, darło odzianie, że nie mogła utrzymać go w rękach. Kropiłyśmy wodą święconą, ale to jeszcze
bardziej darło, postawiłyśmy krzyż na niej, ale nic nie pomagało, tylko nadal drze okropnie. Poszła jedna z nas i usiadła na tym miejscu, to przestało i poszło w inne miejsce.
Postawiłyśmy krzyż w tym miejscu na niej, to poszło pod ławkę i pod ławką drapało, gdzieś koło głowy i tak drapanie przechodziło z miejsca na miejsce. Pytałyśmy się: ktoś jest,
czego chcesz, po coś przyszedł, kto Cię wygoni ? na wszystkie stawiane pytania odpowiadało drapaniem. Stawiałyśmy krzyżyk to zleciał pod łóżko. Myśląc, że dziewczyna sama,
ruszając się, krzyżyk strąciła, postawiono go po raz drugi. Kasia Pikorówna patrzyła, żeby go dziewczyna nie ruszała, a w tej chwili krzyżyk spadł pod łóżko, choć dziewczyna się
nie poruszyła.
Miała dziewczyna wodę w bucie, którą zobaczyła przy obuwaniu się - Podczas snu dziewczyna mówiła rozmaitymi językami. Pochwycono parę wyrazów, jak: ramonten, amot, mutter, vis,
quis, itni, randimondeat, padant, nisprasit. Raz wszystkie wyrazy kończą się na - it, drugi raz, to znowu - uder Wygłaszanie wyrazów następowało bardzo szybko,
dlatego trudno było je połapać. Podano mi spis takich wyrazów, ale był to chaos okropny - konstatuje ks. Smoczeński.
W dalszym ciągu dowiadujemy się z zapisów, że świadkami objawów w domu Katarzyny Ożogowej byli jej bracia, krewni i sąsiedzi, a między innymi p. Marcin Gdula nauczyciel
miejscowy. Słyszano drapanie, skrobanie, tłuczenie po ścianach.
Dnia 10 stycznia 1898 roku mieszkanie Katarzyny Ożogowej stało się, według opowiadania istną stajnią pełna wody i kloaki.
11 stycznia - kontynuuje ks. Smoczeński - pojechałem do ks. biskupa, który mi powiedział, że to histeria. Dziewczyna sama gnój znosi, sama leje urynę, sama się bije, należy
dać ją do szpitala do Rzeszowa. Nie miałem co robić jak wracać do domu - żali się wikary.
Podczas mego pobytu w Przemyślu czart dziewczynie nie dał spokoju przez cały dzień. Ojciec znalazł gnój na węglach w piecu zamkniętym i pełno smrodu się zrobiło, gnój na ścianach
i w garnkach. Diabeł nie dał usiąść dziewczynie na ławie. Matka posadziła Hanusię na ławce na środku izby, ławkę przewrócił, dziewczyna padła na jedną stronę, a stołek na
drugą. Usiadła na małym klocku, klocek zaczął się chwiać, aż upadł na jedną stronę a dziewczyna na drugą. Usiadła znowu na ławie, ale ją strąciło i musiała uchodzić do domu
Katarzyny Ożogowej. Dostała tego dnia dwa razy solą w pierś i w puls jakby dłonią. Tak mi domownicy opowiadali.
Dnia 13-01 - drapał u Chorzepów, w następnym dniu ukłuł dziewczynę w nogę, za dnia rzucił okularami na środek izb, gdy dziewczę było w domu.
Dnia 17-01 - przybyli pp. Ludwik Szczepański i Artur Górski z Krakowa, by dziewczynę zabrać z sobą. Posiedzieli w domu Chorzępy, posłali po mnie, ludzi nagromadziło się
mnóstwo, chcieli Hanusię zabrać, ale żandarmi założyli protest. Dziewczyna pozostała w domu i stało się jak najlepiej. Ludwik Szczepański w Krakowskim "Życiu" zamieścił pt.
"Wycieczka do Nienadówki" swoje przygody
i utrapienia jak i domysły w numerze IV i V tego tygodnika z 1898 r.
Od trzeciego do piętnastego stycznia 1898 r. dziewczyna nocowała w domu Katarzyny Ożogowej, 15`tego, 15`tego przeszła pod opiekę żandarmów. Od 15`tego do 25`tego w domu Chorzępów
był względny spokój, tylko lekkie stukanie i pukanie, 23`ego bił, stukał, puka, gnój nosił. Z przerwy w objawach od 15`ego do 25`ego skorzystali pp. D.D.R. - dziennikarze.
To dało im sposobność do umieszczenia złośliwego artykułu w Nowej Reformie, gdzie głównie wikarego, Pawła Smoczeńskiego, przedstawiono jako człowieka nadzwyczaj
ograniczonego.
Dnia 29 stycznia czart zarzucił dziewczynę gnojem, rzucił kupy gnoju do strawy, trząsł ławą, beczką, rżał jak koń. Żandarm Waschkau słyszał jak gdyby konie go kąsały. To mi
wszystko opowiadał żandarm.
30.01 - rzucił na żandarma zielem dwa razy. Opowiadał mi żandarm Skrętowicz, że spał od dziewczyny w odległości najmniej 2 metry. Pod głową dziewczyny było święcone ziele.
To ziele zaczęło mu się wkręcać w głowę. Żandarm uchwycił czyjąś rękę, zaczął wołać na domowników, żeby świecili. Ucieszył się, że ma oszusta, puścił rękę czego nie może
odżałować. Po chwili powtórnie uczuł ziele na swojej głowie, chwycił rękę, sięgnął po szablę, żeby rękę uciąć, bał się jednak żeby sobie ręki nie uciąć, sięgnął po kajdany żeby
odprowadzić intruza do aresztu. Reka mu się wydziera, on nerwowo gniecie rękę umyślnie, tak silnie, żeby porobić sińce. Szuka ramienia, przykłada szablę i dowiaduje się ze
zdziwieniem, że ręka jest jeszcze znacznie dłuższa od szabli, w tym ręka maleje i dochodzi do ramienia dziecka. Tu ręka długa mu znika, a widzi jedynie rękę dziecka. Szuka na ręce
śladów gniecenia, albo jakichś sińców, niczego podobnego nie widzi.
Dnia 30-01 - w domu Chorzępy byłem ja, żandarm Gaschkau, pisarz gminny Michał Motyl, prócz domowników. Siedzieliśmy do jedenastej godziny w nocy, wyraźnych znaków nie było.
Słyszeliśmy trzask jakby jakiegoś przedmiotu spadającego na ziemię. Wszyscy szukaliśmy, ale żaden z nas nie mógł się niczego dopatrzyć.
|