(..) Ostatnio zgłosił się do naszego „Muzeum Sybir pro memento” pan Lechosław Witkowski z zaskakującymi materiałami.
Pan ten w zapomnianych okolicznościach, pełniąc funkcję drukarza podziemnej Solidarności, w roku 1984 otrzymał dziwną kasetę magnetofonową. Zawierała ona zeznania świadków
zbrodni, popełnionej przez NKWD na Polakach na terenach Ziemi Rzeszowskiej, a konkretnie z miejscowości Turza, w drugiej połowie 1944 roku.
Zapis magnetofonowy dotyczył zeznań bezpośrednich świadków tych zbrodni, zapisanych przez kapelana AK w okresie wojny, ks. Pelca, proboszcza z Sokołowa, zamarłego 3 sierpnia 1984
roku.
Przesłuchanie taśmy tak wstrząsnęło panem Witkowskim, że bał się ją komukolwiek pokazywać i wieczorami przepisał cały zapis na maszynie, a następnie na domowej roboty powielaczu
skopiował wiele razy. Następnie kopie te rozprowadzał w środowisku swoich dobrych znajomych.
Potwierdza jego zeznania wycinek Nowego Dziennika z 3-4 stycznia 1987 roku z Londynu [Stamford, Bridgeport, New Haven Ludwig Wagner]. Autor artykułu w Nowym Dzienniku podaje, że
do LONDYNU DOTARŁA kaseta z owymi zeznaniami, nagranymi przez ks. Pelca oraz wspomniana 14-stronicowa broszurka zapisu magnetofonowego.
W obiegu istniała jeszcze jedna kopia tych zeznań, już z obrazkami i drukiem lepszej jakości, wydana przez niezależną oficynę, z zaznaczeniem „przedruk”.
Dlaczego to wyjaśnienie jest takie ważne?
Cały zapis magnetofonowy zeznań świadków nagrany przez ks. Pelca dotyczy bowiem mordów dokonywanych przez NKWD zaraz po wkroczeniu do Polski w 1944 roku. Do 1990 roku nikt nie
śmiał nawet wspomnieć o takich zbrodniach. Nawet po 1990 roku dziwnie mało publikacji Głównej Komisji do spraw Badania Zbrodni na Narodzie Polskim, jak i IPN, dotyka sprawy mordów
sowieckich. Nie mówiąc już o dokładnym wyjaśnieniu, czy zbadaniu. A sprawa jest bardzo istotna. (..)
(..) Nie wiem gdzie się podziali ci ludzie, ale wyjaśnieniem, jednym z wielu, może być historia opowiedziana przez świadków takich zdarzeń, jak te zanotowane przez ks. Pelca i
wydrukowane przez Lechosława Witkowskiego - „ Ku pamięci”. (..)
Poniżej podaję zeznania świadków zbrodni w lasach Turzańskich.
Zapis z taśmy magnetofonowej; przepisany przez p. Lechosława Witkowskiego w 1984 roku.
Świadek pierwszy, żołnierz AK o pseudonimie „TANK”
Był rok 1944 jesień, wtedy gdy sztab Koniewa kwaterował na Mazurach, tj. około początku września w Sokołowie stała szkołą NKWD - około 120 ludzi, którzy poszukiwali członków AK.
Jak sztab Koniewa stal na Mazurach, to poszczególne wydziały były rozrzucane po całym terenie. W Trzebusce stało sadownictwo, które zorganizowało obóz [lagier] w domach
mieszkalnych, z których wyrzucono ludzi i w ziemiankach na terenie starej cegielni.
Mimo, że NKWD wszystko robiło w ukryciu, myśmy się dowiedzieli, że jest grupa więźniów, których trzymają pod silną strażą. Właściwie zainteresowało nas to, że jak wyprowadzali ich
na spacer, to byli oni w mundurach. Większość była w mundurach polskich.
Jedną grupę trzymali w dolach; w takich ziemiankach, a drugą grupę - po wysiedleniu gospodarza o nazwisku Jan Rumak - osadzili w jego domu, gdzie najpierw powybijali szyby i
zabili okna deskami.
Byli tam oficerowie w mundurach polskich, byli też jacyś cywile, ale ich było mało. Prawdopodobnie był tam jakiś generał.
Raz podeszły pod dom pana Rumaka dzieci bawić się i tam usłyszały głos z domku: „Dzieci to tu jest Polska?” Jedno z dzieci powiedziało to ojcu.
Pan Rumak zbadał sytuację i udało mu się podejść pod dom mimo straży NKWD. Spytał się: „Co chcecie?” Usłyszał głos, który powiedział, że jest z Kresów Wschodnich, podał adres i
prosił o powiadomienie żony. Pan Rumak z tym adresem udał się do Wojtka Pikora, który przekazał sprawę księdzu Pelcowi.
Po jakim czasie przyjechały dwie kobiety i zatrzymały się u sąsiada [wskazanego przez ks. Pelca], który obiecał im umożliwić kontaktu z mężem.
Między strażnikami NKWD był taki Wasyl, z którym za wódkę można było wszystko załatwić. Kiedy on miał służbę dali mu tyle wódki, że się upił. Tak doszło do spotkania tych kobiet z
mężami uwięzionymi w domu pana Rumaka.
Niestety widzenie trwało bardo krotko, gdyż jak kobiety zobaczyły w jakim stanie są oni tam, to rozpłakały się. Gdy Wasyl usłyszał te lamenty, mimo, że był pijany, przestraszył
się swojego czynu i przerwał to widzenie. Potem kobiety wyjechały.
Dom i plac, na który wyprowadzali ich na spacery został ogrodzony wysokim płotem z desek. Jak to długo trwało nie pamiętam. Pewnego dnia zostały podstawione samochody i wywieźli
ich tymi samochodami. Ale jak to się mówi, ludzie nie śpią, zauważyli, że samochody zostały skierowane przez Trzebusko w stronę lasu koło Turzy.
Lasy koło Turzy były państwowe, ale zaraz od strony Sokołowa, po drugiej stronie Trzebuszki, są przylegle lasy prywatne. Oni trafili [sowieci] na las prywatny [ówczesny właściciel
- p.Gładzik], bo gdyby sowieci trafili na las państwowy, to nie wiadomo, czy by się to wydało.
Po jakimś czasie ludzie zaczęli mówić, że w tym lesie - na skraju - są jakieś groby.
Myśmy to usłyszeli i jako Ak-owcy, których jeszcze garstka została [bo dużo wywieźli do Rosji, dużo aresztowali, a część uciekła na inne tereny Polski] zmówiliśmy się i w kilku
poszliśmy szukać tych grobów.
Właśnie w tym prywatnym lesie, trafiliśmy na masowe groby. Były one tak świetnie zamaskowane, że jakby kto nie wiedział o ich istnieniu, to by się nawet nie domyślał, że stoi na
masowym grobie. Myśmy się zastanawiali gdzie podziała się ziemia z tych olbrzymich dołów, gdyż nie było widać żadnych pagórków. Na wierzchu grobów był mech i normalne poszycie
leśne.
Rozpoczęliśmy rozkopywać jeden z grobów. Warstwa ziemi przykrywała pierwszych zamordowanych. Wynosiła ona około 70 cm. Czy była tam jedna, czy więcej warstw ludzkich ciał, trudno
powiedzieć, gdyż z grobu bił straszny odór. Trzeba zaznaczyć, że odkopania grobu dokonaliśmy gdzieś po dwóch miesiącach, około listopada. Odór był tak straszny, że nie można było
wytrzymać i musieliśmy zmieniać się co parę minut. W grobach była maź czerwono - ruda, zmieszana z ziemią. Myśmy się zastanawiali, co to jest ta maź, która wydziela taki straszny
odór.
Grób, który odkopaliśmy, miał wymiary: szerokość - na wysokość człowieka, a długość około 15 metrów.
Takich grobów było siedem, a niektórzy mówią, że dziewięć. Myśmy wszystkich grobów nie mogli odnaleźć, bo były bardzo dobrze zamaskowane. Jedynie dokładnie ten las spenetrował
właściciel.
Myśmy odkopali tylko jeden grób. Ciała leżały obok siebie w tej mazi. Dopiero potem doszliśmy do przekonania dlaczego właściwie był taki odór. Okazało się, że był to „grób
rzeźnia”, gdyż NKWD-ziści nie rozstrzeliwali więźniów, tylko zarzynali nożem i ta maź to była krew uchodząca z mordowanych [podkreślenie L.W].
Dopiero niedawno jedna z kobiet, u której mieszkał strażnik NKWD mówiła, że tej nocy, co wywieźli więźniów z domu pana Rumaka, strażnik przyszedł spity i załamany. Udał się do tej
kobiety z prośbą, aby ona przyprowadziła księdza, bo on tej nocy podrzynał gardła tym więźniom, bo Stalin skazał - „kulka kosztuje trzydzieści kopiejek, to oni z powodu
oszczędności podrzynali gardła tym więźniom. [podkreślenie L.W.]
Ale może robili to tak, aby nie było słychać strzałów? Ponieważ strażnik był pijany i w okolicy nie było księdza, na tym się skończyło. Na drzewach rosnących nad grobami zostały
wycięte krzyże. Nie tylko nad tym grobem, co myśmy odkopali, ale i nad pozostałymi, które odnaleźli ludzie.
Według moich obliczeń, w domu pana Rumaka, w domu spółdzielni i w jamach na terenie starej cegielni, było jednorazowo około 150 ludzi.
O dokonaniu tego mordu nikt nie wiedział, jedynie nieliczni mieszkańcy tej okolicy. Tylko my, byli Ak-owcy w ramach WiN, przesyłaliśmy o tym meldunki, ale już wtedy łączność się
rwała i nie wiadomo, gdzie te meldunki utknęły.
Pan Lechosław wraz z żoną Teresą zbierali osobiście materiały do tej sprawy w latach 1984/85 na terenie Turzy i w okolicach. Ludzie do ich pracy różnie się ustosunkowali, ale w
większości pomagali. Jedną z ciekawostek była informacja, że po postawieniu krzyża na miejscu zbrodni, natychmiast "nieznani " sprawcy niszczyli go, ale ludzie nie darowali i
stawiali nowy. Pan Witkowski próbował zainteresować tą sprawą Biskupa Tokarczuka, ale rozmowa nie dała żadnego efektu…i zakończyła się tylko na małej broszurce. (..)
* * * * *
Fragmenty dotyczące Jana Ożoga ps.
Tank, pochodzą z szerszego artykułu Dr Jerzego Jaśkowskiego pt. Państwo, którego historia jest na kłamstwie nie może przetrwać. Artykuł ukazał się 29/01/2015 r., na
stronie Polish Club Online
|