Foto zmiany

Losowy album

Zostań współautorem !

Napisz do nas


Nasze Statystyki Odwiedzin
Hasło - sprawdzam
stat4u

Junacy z Nienadówki


Powszechna Organizacja "Służba Polsce"
Powszechna Organizacja „Służba Polsce” (SP) – polska państwowa organizacja paramilitarna, utworzona 25 lutego 1948 i przeznaczona dla młodzieży w wieku 16 – 21 lat. Utworzona została ustawą z 25 lutego 1948 o powszechnym obowiązku przysposobienia zawodowego, wychowania fizycznego i przysposobienia wojskowego młodzieży oraz o organizacji spraw kultury fizycznej i sportu. Artykuł 1 tej ustawy wprowadził obowiązek powszechnego przysposobienia zawodowego, wychowania fizycznego i przysposobienia wojskowego młodzieży celem włączenia twórczego zapału młodego pokolenia do pracy nad rozwojem sił i bogactwa Narodu oraz celem rozszerzenia systemu wychowania narodowego,
przedłużenia kształcenia i wychowania młodzieży poza okres obowiązku szkolnego. Dla bezpośredniego kierownictwa powszechnym przysposobieniem młodzieży utworzono powszechną organizację przysposobienia zawodowego, wychowania fizycznego i przysposobienia wojskowego młodzieży "Służba Polsce".... więcej możemy się dowiedzieć o tej służbie w Wikipedii.

Czym była ta służba i jak się w niej znaleźli młodzi ludzie z Nienadówki ? Przeczytamy o tym poniżej w relacjach byłych Junaków SP.
Prócz spisu nazwisk relacjonujących, zamieszczam również wymienione przez nich nazwiska innych członków SP z Nienadówki.


  • Emilia Chorzępę (Chmiel)
    Zofia Bernat (Dziadosz)
    Stanisława Tasior (Ożóg)
    Helena Motyl
    Stefania Gielarowska
    Emilia Ożóg
    Julia Kołodziej
    Zofia Nawłoka
    Eugeniusz Pikor
    Stanisław Tatara
    Augustyn Lichota








Władysława Maziarz (Nawłoka)
powiększ zdjęcie Miałam wtedy 16 lat, był to rok 1951. Dostałam wezwanie do odbycia służby w junakach SP. Z Nienadówki zabrali Nas wtedy (nie jestem pewna) około 9 osób. Nie pamiętam nazwisk wszystkich dziewczyn, które ze mną jechały, pamiętam Emilię Chorzępę (Chmiel), Zofię Bernat (Dziadosz), Stanisławę Tasior (Ożóg), Helena Motyl, Stefanię Gielarowską, Emilię Ożóg, Julię Kołodziej i Zofię Nawłoka. Zawoził Nas wtedy do Kolbuszowej, furmanką Jan Motyl. Z Kolbuszowej pojechałyśmy samochodami do Rzeszowa na stację PKP, a stamtąd pociągiem do miejscowości Długie koło Szprotawy w okolicach Zielonej Góry. Zakwaterowano Nas w poniemieckim pałacu, było nas tam około 300 dziewczyn. Przebywałyśmy tam
od września do listopada. Pamiętam, że na święta Bożego Narodzenia byłam już w domu. Pracowałyśmy w polu przy kopaniu ziemniaków, a później przy kopaniu buraków cukrowych. Rano dość wcześnie mieliśmy pobudkę i śniadanie, o 7 byłyśmy już w polu. Przerwa była około 11 godziny, przywozili Nam w tedy drugie śniadanie. Były to dwie kanapki ze smalcem i czarna zbożowa kawa.

Około 16, był koniec naszej pracy. Po powrocie do pałacu dostawałyśmy obiad. Jedzenie było dobre, było dużo mięsa. Niektóre z Nas bardzo przytyły przez te kilka miesięcy. Za dobrą pracę dwie dziewczyny, Julia Kołodziej i Zofia Nawłoka zostały nagrodzone. Raz w tygodniu jeździły do łaźni w Szprotawie.

Odbywały się też ćwiczenia oraz kilka razy w nocy alarmy, których bardzo nie lubiłyśmy, bo przerywały Nasz nocny odpoczynek, a przecież rano trzeba było wstawać do pracy.

Przy kopaniu buraków pogoda była już typowo jesienna, zdarzały się nawet przymrozki. Miałyśmy co prawda ubrania, drelichy i kufajki, ale na głowę tylko cienkie, trójkątne, białe chustki, które nie chroniły w pełni naszych głów. Podczas prac w polu przeziębiłam się (okolice twarzy) i wylądowałam w szpitalu w Szprotawie. Po wyjściu ze szpitala leżałam jeszcze w izbie chorych w naszym pałacu. Po wykurowaniu się wróciłam znów do pracy.

W wolnym czasie wożono Nas do kina, ja byłam tam jednak tylko raz, ze względu na wiek, miałam 16 lat i byłam tam najmłodsza, bardzo się złościłam, że nie chcą mnie zabrać.

Pod koniec Naszego pobytu pytałyśmy przełożonych czy dostaniemy zapłatę za Naszą pracę, odpowiedziano że nie. Ja jeszcze dowiedziałam się, że drogo ich kosztował mój pobyt w szpitalu. Opłaconą miałyśmy tylko podróż, nic więcej.




strzałka do góry




Janina Rzemień (Bełz)
powiększ zdjęcie Był rok 1950, byłam panną. Pracowałam wtedy w Rzeszowie. Ciągle przychodziły do mnie zawiadomienia, że jestem powołana do Junaków - Służby Polsce.

Musiałam jechać. W pracy dali mi urlop. Trafiłam do PGR-u, w Tarnawie w woj. wrocławskim.

Było to w okresie żniwnym, lipiec-sierpień. Pracowaliśmy przy żniwach. Zboże kosiły snopowiązałki, a my junacy zwoziliśmy snopki na stogi, a później były na polu omłoty. Pracowaliśmy też przy wykopkach. Dzień nasz wyglądał tak - rano pobudka, ćwiczenia,
śniadanie i po śniadaniu w pole. Tam dostawaliśmy obiad. Traktowano Nas dobrze, chociaż rygor był wojskowy.

Nikt z Nienadówki nie był tam ze mną, ponieważ byłam skierowana z pracy, z Rzeszowa. Do PGR-u jak i drogę powrotną odbyliśmy pociągiem. Za pracę nie dostawaliśmy wynagrodzenia. Darmowe było jedzenie i podróż.

strzałka do góry




Anna Piela (Dziadosz) ur. w 1935 roku.
powiększ zdjęcie Dostałam kilka wezwań, aby się wstawić do Kolbuszowej. Pojechałam po którymś wezwaniu z kolei w maju 1953 i od razu zabrano mnie i moją koleżankę Chorzępę Helenę do Rzeszowa, a stamtąd pociągiem pojechałyśmy na zachód do miejscowości Budziwój koło Legnicy. Zakwaterowano nas w dużym budynku, chyba jakiś pałac, było tam mnóstwo pokoi. Byłam tam dwa
miesiące. Pracowałyśmy w PGR-rze w polu przy sadzeniu ziemniaków, kapusty, pieleniu jarzyn.

Pracowałyśmy sześc dni w tygodniu, z tym że w sobotę krócej. W soboty chodziłyśmy do łaźni, czasem jeździliśmy do kina na jakiś film. W niedzielę kto chciał jechał do kościoła. Wszędzie wozili nas przyczepami ciągnikowymi.

Jedzenie było wyśmienite. Kucharki bardzo dobrze gotowały, a nawet przychylały się do naszych życzeń, jeżeli miałyśmy na coś ochotę. Z żyłyśmy się bardzo z okoliczną ludnością, która nas bardzo polubiła. W dniu naszego wyjazdu bardzo dużo ludzi płakało. Nam też łza się kręciła w oku.

A muszę wspomnieć jeszcze historię ze stonką. Jak nie miałyśmy co robić to kazano nam zbierać stonkę w ziemniakach. Po powrocie do domu zobaczyłam ludzi szukających stonki w ziemniakach, za zebraną stonkę była wyznaczona nagroda. Gdybym ja wcześniej o tym wiedziała to nawiozłabym mnóstwo stonki z zachodu i zgarnęła bym na pewno nagrodę.
strzałka do góry




Ludwik Szczygieł
Pan Ludwik Szczygieł w okresie swojej służby był mieszkańcem Trzebuski, później wieloletnim nauczycielem i dyrektorem SP nr.2 w Nienadówce Górnej. Jest również autorem kroniki tejże szkoły.

Był rok 1950, pamiętam dokładnie bo zdałem wtedy maturę. Pewnego dnia dostałem wezwanie, abym stawił się na posterunku milicji w Sokołowie, razem ze mną wezwanie dostał mój znajomy z Trzebuski, Baran i Stawiarski z Sokołowa. Ja i Baran stawiliśmy się, Stawiarski nie, widocznie wiedział co nas czeka.

Na posterunku poinformowano Nas, że jesteśmy wytypowani do pracy w Służbie Polsce i zaraz wyjeżdżamy. Dobrze że mój tata dał mi trochę pieniędzy kiedy wychodziłem z domu.

Załadowano Nas na samochód do przewozu towarów (ciężarówka z budą) i zawieziono do Kolbuszowej. Z Kolbuszowej zabrano jeszcze około 20 osób i zawieziono na stacje PKP do Rzeszowa. Tam wsiedliśmy do wagonów towarowych i jechaliśmy na zachód. Nikt nie poinformował Nas dokąd jedziemy.

Minęliśmy Kraków, Katowice, jechaliśmy w kierunku Poznania. Dobrze, że miałem parę groszy to podczas postojów na stacjach, kupowałem jedzenie. Dzieliłem się nim z moim kolegą z Trzebuski, Baranem, który nie miał przy sobie ani grosza.

Kierowaliśmy się w stronę Szczecina, ale po drodze pociąg się zatrzymał, ale to nie był koniec podróży. Okazało się, że nie mieliśmy jechać do Szczecina, tylko w okolice Szczecinka. Przesiedliśmy się do pociągu osobowego i Nim dojechaliśmy do Szczecinka.

Było Nas około stu.. Tam czekaliśmy na dalszy transport. Około 3 w nocy przyjechały ciągniki z przyczepami, nimi zawieziono nas do miejscowości Czarne, a stamtąd do celu. Majątek Sokole (dworek poniemiecki). Tam dostaliśmy trochę kiepskiej zupy, później kazali nam rozbić sobie namioty.

Tak zaczęła się moja służba, odtąd mieliśmy tam pracować przy żniwach. Jednak okazało się, że zboże było jeszcze niedojrzałe, wykonywaliśmy więc różne inne prace. Woziliśmy mąkę, plewiliśmy buraki i każde inne prace polowe, które były w tym czasie.

Żniwa zaczęły się około 15 lipca. Do koszenia zbóż używano snopowiązałek. My junacy zwoziliśmy zboże z pola i układaliśmy je w sterty. Potem pod te sterty podjeżdżała maszyna do omłotu i zboże było młócone.

Swoją przygodę w Służbie Polsce zakończyłem 21 sierpnia. Żniwa się jeszcze nie skończyły, bo na polu został owies, który był jeszcze niedojrzały.




strzałka do góry




Ludwik Bełz
powiększ zdjęcie To był rok 1953. Wakacje. Byłem wtedy uczniem liceum w Sokołowie Młp.

Do pracy w Służbie Polsce zostałem skierowany ze swojej szkoły. Pojechałem pociągiem aż na pojezierze. Trafiłem do PGR-u w Jagoczanach pow.węgorzewski.

Moja służba tam trwałą od 1 sierpnia do 25 sierpnia. Był to czas żniw. Zboże kosiły snopowiązałki. Składaliśmy snopki w kopki żeby wyschły, później zwoziliśmy je na stertę, pod którą przyciągano maszynę do omłotu i pracowaliśmy przy omłotach.

Mieszkaliśmy w jakimś dużym pałacu, w jednej części spaliśmy my, drugą część zajmował zarząd PGR-u. Na pole i z pola wozili nas przyczepami ciągnikowymi. Obiad dostawaliśmy w polu. Traktowano nas dobrze.

Opowiem jedną sytuację którą zapamiętałem. Nasz PGR sąsiadował z pasem granicznym z ZSRR, jak nie było pracy w polu to pilnowaliśmy krów na pastwisku. Pewnego razu krowy wlazły na pas graniczny i była z tego niemała afera. Krowy zostały ostrzelane przez rosyjskich pograniczników.

W junakach pracowałem bez wynagrodzenia. Jedynie jedzenie i podróż było opłacone przez państwo. Był ze mną Jan Surowiec, mieszkaniec Nienadówki.
strzałka do góry




Jan Surowiec
powiększ zdjęcie Był marzec 1952 roku, Po tygodniu od rozmowy z Dyrektorem szkoły, UB zabrał ucznia Jana Surowca prosto z ławki szkolnej. Zawieziono go do Kolbuszowej gdzie był punkt zborny dla takich jak On. Przywieziono również kilku chłopaków i Jasła i Kolbuszowej . Ubrano wszystkich w wojskowe buty, szynele bez pasa na głowę włożono rogatywkę bez orzełka i zawieziono do Rzeszowa na
stację kolejową. Pociągiem ruszyli w kierunku Olsztyna. Jan Surowiec wraz z innymi trafił do powiatu Węgorzewo. Umieszczono ich w pałacu, który zajmował zarząd PGR-u w Jagoczanach. Jan Surowiec został przydzielony do pracy przy udoju mleka i jego transporcie do mleczarni. Przepracował tam kilka miesięcy, do domu wrócił 15 sierpnia. Przymusowy i nagły wyjazd do pracy na "ziemie odzyskane", przerwał edukację Jana Surowca, powodem było brak zaliczenia egzaminu z matematyki, a bez niego nie mógł zaliczyć klasy drugiej. Mając na uwadze egzamin poprawkowy, po zakończeniu roku szkolnego w lipcu 1953 roku zgłosił się na ochotnika do SP (Służba Polsce). Dnia 1 sierpnia trafił dokładnie w to samo miejsce co rok wcześniej do PGR-u w Jagoczanach. Niestety nie mógł na ten temat z nikim rozmawiać. Tym razem został skierowany do pracy przy omłotach. Razem z Nim był Ludwik Bełz z Nienadówki i Tadeusz Drab z sąsiedniej wsi Trzebosi.
strzałka do góry




Roman Prucnal
powiększ zdjęcie Byłem powołany do służby w junakach SP, ale nie musiałem nigdzie wyjeżdżać jak inni, pracowałem tylko w okolicach Nienadówki. Byliśmy przeważnie wykorzystywani przy kopaniu rowów odwadniających wzdłuż dróg. Pracowałem tak przez trzy lata ( 1949-1952), po kilka tygodni w roku.

Było Nas około 20-30 ludzi. Pracami kierował niejaki Zbigniew Marciniak z Sokołowa, nadzorował Nas drogomistrz (dróżnik) nie pamiętam jednak jego nazwiska.

strzałka do góry




Franciszek Bełz
Wezwanie do Junaków otrzymałem w sierpniu 1949 lub 1950 roku, miałem przez okres trzech miesięcy ochotniczo budować Nową Hutę. Pojechałem na punkt zborny do Rzeszowa na dworzec PKP, bo tam kazano mi się zgłosić. Pojechaliśmy z Rzeszowa pociągiem do Krakowa, a następnie do Pleszowa. Zostałem junakiem 42 brygady SP.

Zostaliśmy zakwaterowani w dużych w wojskowych namiotach. Do pracy chodziliśmy plutonami Pracowaliśmy przy budowie Nowej Huty. Praca jak to na budowie, była ciężka i niebezpieczna. Pracowaliśmy np. przy wykopach pod kanalizację. Koparka mogła pracować do głębokości 2 metrów, często na pagórkowatym terenie by utrzymać poziom trzeba było je pogłębiać ręcznie, często i do 5 metrów, to było Nasze zadanie. Inną bardzo niebezpieczną pracą było wpuszczanie do wykopów betonowych kręgów. Miały one ogromną średnicę, jestem wysokiego wzrostu, a wchodziłem do nich bez schylania się. Pracowałem też przy budowie zapory dla elektrowni wodnej, która powstawała na rzece Wiśle. Teren na którym powstawała mówiło się w tedy: Kujawy. Zajmowaliśmy się rozładunkiem materiałów budowlanych, cementu itp. Pracowaliśmy w godzinach od 7.00 do 14.00. W pracy dostawaliśmy drugie śniadanie. Obiad jedliśmy po powrocie do obozu, ale na niego trzeba było już sobie zapracować. Jeżeli wykonaliśmy w pracy przynajmniej 100 % wyznaczonej normy i została ona podpisana przez majstra to obiad był. Jeżeli norma nie została wykonana, zamiast obiadu była fundowana Nam musztra wojskowa, bo rygor panował wojskowy. Jedzenie było dobre. Po obiedzie były ćwiczenia i inne zajęcia np. sprzątanie. Pracowaliśmy za darmo. Był to z Naszej strony wysiłek dla budowy Ojczyzny. Nasze pokolenie dało ogromny wkład w odbudowę zniszczonej wojną Ojczyzny. Dla mnie jak i mnie podobnym jest to bardzo bolesne, że nikt o tym nie wspomina, a co najgorsze wyprzedaje się to za marne często pieniądze. Wraz ze mną z Nienadówki byli: Eugeniusz Pikor, Stanisław Tatara i Augustyn Lichota. Do domu wróciłem w listopadzie.

powiększ zdjęcie powiększ zdjęcie
strzałka do góry


wspomnienia notowała: Ela Motyl
opracował: Bogusław Stępień


About | Privacy Policy | Sitemap
Copyright © Bogusław Stępień - 08/05/2013