Kiedy już wojska radzieckie zbliżyły się do naszych okolic 25 lipca tak toż i bojówki AK uzbrojone oczyszczały teren z Niemców. Jeden taki moment odbył się koło Kolbuszowej w
lasku w Porębach Kupieńskich, tam zgromadziło się około 300 osób dobrze uzbrojonych partyzantów którym przewodził Tatar. Lasek okrążyli Niemcy, z jednej strony artyleria z drugiej
czołgi i siły Niemców były 20 - krotnie większe i walka była nierówna. Już nie było widoków na ocalenie. Zbliżał się koniec. Partyzanci skupili się w lesie a dowództwo było
bezradne. Obok była szosa z Rzeszowa do Kolbuszowej a tą szosą jechał czołg rosyjski i to spowodowało, że Niemcy wycofali się.
Za chwilę pojawiło się wojsko radzieckie od Rzeszowa i okrążyli lasek a była już noc i wszystkich partyzantów aresztowano dnia 30.07.1944r. Część partyzantów pod osłoną nocy
pouciekała, co stało się z resztą nie wiadomo. I tak się złożyło że nie wiedzieliśmy co zrobić. Jeden wróg odszedł a teraz znów aresztowania i walki z partyzantami. Dziwnie
czuliśmy się w takiej sytuacji. Rząd emigracyjny nawołuje - Trzymajcie się nie uznajcie rządu lubelskiego. I tak znaleźliśmy się między młotem i kowadłem. I przyszła jeszcze jedna
tragedia, rozpoczęło się powstanie Warszawskie.
I do Warszawy, do pomocy gromadzili się ochotnicy w lesie, a dlatego w lesie, żeby władze nie wyłapały ochotników, ponieważ to powstanie nie było na rękę PKWN. Pomimo czujności
AK, okrążyły jednostki rosyjskie las i wszystkich a było tego 150 młodzieży. Widziałem ich bo byłem przedtem z zaopatrzeniem w lesie. Byli to chłopcy wieku od 18 do 20 lat.
Wszystkich zabrali do obozu przejściowego, który był naprędce zorganizowany u pewnego gospodarza. Tam przesłuchiwano wszystkich i jedni zostali w miejscu w lochu, w ziemi, a
innych gdzieś wywieziono. Z różnych stron zwożono jeszcze tych rzekomych wrogów klasowych i w tym to miejscu ginęli wszyscy rzekomi wrogowie. Ginęli od noża, bo nabój kosztował 3
kopiejki, a nóż był tańszy.
I tak umacniali władzę ludową. Był taki mały dramat, a może i wielki ?
Pewien partyzant nie dał się pochwycić więc zabrali jego rodzinę, a sąsiadom powiedzieli - że jak się sam zgłosi to rodzinę wypuszczą, w przeciwnym razie zginie rodzina. Na drugi
dzień szedł przez wieś pozwany i płakał a zapytany dlaczego płacze przecież tam wyjaśni im pewne sprawy i wypuszczą wszystkich, ale on krzyczał ja idę na śmierć ale chociaż
rodzinę wybawię i poszedł, ale ani on, ani rodzina już nie wrócili. Człowiek, który walczył o Polskę, który życie narażał w okupację, musiał zginąć, bo walczył z polecenia rządu
emigracyjnego, a przecież jak tworzyła się Armia Krajowy to nie było rządu tego, który mu jego życie i jego rodzinie zabiera. Wielu ludzi zabrali i wywieźli gdzieś na wschód i
nikt nie wrócił. U nas w wiosce był poszukiwany dowódca Buczak ale nie mogli go pochwycić i on chciał wyskoczyć oknoem i w oknie go zastrzelili. Po trzech dniach miał się odbyć
pogrzeb i ludzie się na pogrzeb zeszli otworzyli trumnę, a w niej nie było nieboszczyka. W nocy się podkradli i zabrali zwłoki.
Ja i inni łudziliśmy się nadzieją, że przyszła wolność, że faszyzm się załamał a tymczasem przyszedł drugi wróg, który bez sądu jakichkolwiek wytłumaczeń mordował ludzi
niewinnych. Ukrywaliśmy się jak kto mógł. Ale trudności były wielkie ponieważ dużo było takich zwariowanych i głupich komunistów którzy donosili do UB i wyławiali i bez
miłosierdzia męczyli i zmuszali do ujawniania swych kolegów. Przyjechali też i po mnie samochodem NKWD z żądaniem abym zabrał aparat fotograficzny i jechał z nimi na lotnisko do
Jasionki i tam chcą sobie zrobić zdjęcia. Ja zaraz się zorientowałem, że to podstęp i myślałem jak się im wymknąć. Scena ta odbywała się na piętrze więc dałem im aparat i
powiedziałem, że zaraz jadę lecz zabiorę jeszcze statyw i umknąłem tajnym przejściem poza dom który był wykonany w czasie okupacji hitlerowskiej do ucieczki w razie okrążenia domu
w czasie zebrań i tak uniknąłem losu, który mnie czekał po wywiezieniu razem z innymi z lotniska ....
od red: Po tej linijce kartka z tekstem przycięta, nie wiem ile go brakuje, następna zaczyna się tak:
.... którzy są przeciwni władzy. Aresztować wszystkich podejrzanych i starać się wszelkimi sposobami zmuszać ich do mówienia prawdy.
Jeżeli ktoś sieje propagandę wrogą, dać mu taką szkołę, że na zawsze wyrzeknie się szumieć. UB przebierało się na noc w różne mundury i nawiedzało podejrzanych jako bojówka
NSZ i prowadzili różne rozmowy na tematy polityczne. Kto był nieostrożny to się wygadał jak rozumiał a oni już wiedzieli co z nim zrobić. Jeśli ktoś był partyjny to też go
odwiedzili, a odwiedzili swego czasu mojego zastępcę Adama Ciska a był w tym czasie sołtysem i miał u siebie godło państwowe, orła. Zapytali go dlaczego powiesił tę
kwokę na ścianie, on im odpowiedział, że to nie kwoka ale godło państwowe. Jakie godło ? I krzyczeli - Godło państwowe to orzeł z koroną, tyś jest partyjny tak ? A jestem -
odpowiedział - ale mnie zmusił kierownik, z "Samopomocy Chłopskiej" powiedział, że każdy urzędnik musi być partyjny. Kładź się na ławę powiedzieli - i tak się położył Adam na ławę
i przy płaczu swoim i żony był bity aż do utraty przytomność. Na drugi dzień dostałem rozkaz z Kolbuszowej aby Adama Ciska zwolnić z zastępcy a na jego miejsce polecono mi
Partykę z Górna.
Innym razem pochwycili w lesie jak przejeżdżał z powiatu wójt Soj Franciszek, przedwojenny działacz ludowy. Przywiązali go do drzewa przedstawili się że są z NSZ i
likwidują komunistów. Jeżeli masz jakieś życzenie przed śmiercią to mów. Bardzo się tym przejął, Soj i tłumaczył się, że nie jest komunistą, że należy tylko dlatego, że
każdy urzędnik musi należeć do PPR i.t.d. Odpowiedziano mu, że mu życie darują ale karę musi otrzymać i bili go aż chłop na nogach nie mógł się utrzymać. I znów za kilka dni
został zdjęty ze stanowiska. I dużo było takich poczynań i podobnych wybryków.
Było raz kilkanaście świń z rzeźni, ponieważ handlowaliśmy i świńmi a podobnie czynili i w Kółku Rolniczym z Sokołowa. W nocy zajechał samochód ciężarowy i zabrał 8 szt. świń z
Kółka Rolniczego. Najpierw zapytano się stróża, które są świnie komunistów, a które kółka ? Stróż im pokazał, a oni odpowiedzieli, że kółkowe są lepsze więc zabrali. Na drugi
dzień zameldowaliśmy na milicję o kradzieży i zjechało UB z Rzeszowa samochodem pancernym i po otrzymaniu wyjaśnienia jak się to stało pojechali do lasu tam popili sobie i
pojechali z powrotem, nic nie szukając bo i po co jak to była ich robota.
Ja wszystko meldowałem do swego punktu, Londyn to ogłaszał a i nasi o tym wiedzieli i szaleli, krzyczeli, że ktoś zdradza. Dowiedziałem się, że mają aresztować księdza parafii
Kamień, a ja go uprzedziłem o tym i ksiądz ulotnił się i znów UB wpadło w wściekłość.
Był zjazd spółdzielców w Warszawie i ja byłem z województwa wyznaczony na ten zjazd. Ze zjazdu zdałem sprawozdanie do punktu umówionego i znów ogłoszenia i znów dowiedzieli się,
że płyną doniesienia z terenu, że ktoś donosi o wszystkim i podejrzewano mnie. Było to w nocy, ktoś puka do mieszkania otwieram i ku memu zdziwieniu widzę tych ubowców z którymi
pracowałem uzbrojeni i krzyczą - Zbieraj się jesteś aresztowany. Przejąłem się bardzo gdyż byłem pewny, że mnie już rozszyfrowano i z niechęcią ale poszedłem z nimi do auta, które
stało przed moim domem, a w aucie już byli inni, tj. mój brat, szwagrowie i inni, Ci wszyscy z komórki PPR którą prowadziłem i tak wszystkich a było ich 18 zawieźli do Sokołowa,
tam doładowali kilku i zawieźli nas do powiatu do piwnic, czyli do celi więziennych i tam trzymali dzień i noc o głodzie i chłodzie, bez przesłuchań, lecz powiedziono nam, że
jeżeli będziemy szumieć to się z powrotem tu znajdziemy. Szliśmy wyczerpani 30 km do domu, a każdy mi przycinał, że to moja wina, że coś tu nie gra.
Komórka PPR się rozwiązała, a ja wytłumaczyłem sekretarzowi powiatowemu, że to wina władzy ponieważ ich aresztowano. Ja już zacząłem się obawiać, że mnie nakryją, bo już
podstawiano raz szpicli, którzy też przedstawiali się jako NSZ - towcy i jeden nawet wyjął krótką broń i twierdził, że teraz taki przyszedł czas, że trzeba likwidować,czyli
rozwalać wszystkich PPR-owców. Ja gotów jestem pana rozwalić, ale wierzę, że pan jest komunistą tak na niby. Miałem wiadomości ze swojej organizacji, że na tym terenie nie ma
bojówek więc byłem pewny, że to podstawiony człowiek przez władzę i dlatego powiedziałem mu, że jestem po stronie rządu. Jeżeli ma takie prawo to może mnie rozwalić. Powiedział -
Tym razem ci daruję, ale jeżeli nie przestaniesz prowadzić tej roboty której ludność sobie nie życzy to pożegnaj się z tym światem.
W restauracji miałem bardzo dobrą kucharkę Helenę Gołąb, która wspaniale gotowała i ludzie sobie chwalili obiady, ale władzy się panienka nie podobała, gdyż nie była po ich
stronie, a to dlatego, że ją wypytywano kto do mnie przychodzi, o czym rozmawiamy lecz ona na wszystko odpowiadała, że nic nie wie, a jeżeli chcecie wiedzieć to się jego
zapytajcie. Partyjniakom się nie podobała a pewnej nocy wyłamali kraty w oknach i weszli do Jej sypialni, podali się za NSZ i zagrozili jej aby się wyprowadziła do tygodnia, gdyż
oni będą wszystkich z tej spółdzielni likwidować. Pocięli jej sukienkę nożem i odeszli. Ja się poskarżyłem do milicji, ale mi odpowiedzieli, gdybyśmy się takimi sprawami zajmowali
to inne ważniejsze trzeba by zaniechać, bo jacyś figlarze to uczynili. A czy ta panna jest niezastąpiona ? I podstawiono mi takiego matoła, że na obiady przestano już
przychodzić.
Nadszedł dzień referendum i ja zostałem wyznaczony do przeprowadzenia wyborów z Ciskiem Michałem. Przy głosowaniu zauważyłem, że są na sali nie znani mi osobnicy i często
na mnie zwracają uwagę. Nie spodziewałem się nic takiego, żeby się mnie to tyczyło. Po skończonym głosowaniu, zaczęliśmy zliczać głosy i przybliżył się do mnie mój znajomy z mej
organizacji WiN i powiedział. Aresztowali Goclona jak jechał do Rzeszowa. Aby nie dałeś mu jakichś listów ? Ja rzeczywiście dałem mu listy, odpowiedziałem mu, a on
mi na to - Oni Cię zabiją jak nie uciekniesz - a po jakimś małym wahaniu przykryłem czapką głosy które zliczyłem i powiedziałem do Ciska - Wychodzę za swoją potrzebą i proszę
nic nie ruszać zaraz wracam.
Wyszedłem i już nie wróciłem, a po małej chwili wpada do lokalu banda NSZ i pyta się gdzie jest ten as komunistów ?
Tak zameldowałem się u żony, że muszę się ukrywać jak za okupacji.
I tak powędrowałem do swojej rodziny i po zaopatrzeniu się w potrzebne rzeczy do wędrówki powędrowałem w świat. I tak tej nocy podjechali pod mój dom i przez tydzień nocami
śledzili mój dom lecz ja już byłem poza domem. Wyjechałem i zostawiłem żonę z dzieckiem bez opieki i pieniędzy. Ile Ona przeżyła w tym czasie. Ludzie się naśmiewali, że
uciekł bo okradł Spółdzielnię Samopomoc Chłopską, bo wprawdzie pobrałem 120000 zł na budowę i remonty, w Sokołowie w Banku Powiatowym, a nie okazałem kwitów w pracy i materiałów
na ten cel wydanych gdyż niespodziewanie musiałem uciekać na Zachód. I żyłem w ciągłej niepewności, że mnie pochwycą.
Zatrudniłem się pod innym imieniem w pracy przy budowie tuneli ale musiałem okazać zaświadczenie, gdzie zamieszkuję i to zaświadczenie zdobyłem u sołtysa Górskiego za cenę
wygórowaną, oraz wódkę ale nie wpisał mnie do ksiąg meldunkowych, gdyż poszukiwano mnie i tak. Pracowałem, a spałem różnie, raz u jednego znajomego, a innym razem w lesie żywiąc
się chlebem i czarną kawą. Zarobione pieniądze przesyłałem do żony, a sam żyłem jak najoszczędniej.
I tak ciągnąłem to wszystko przez 4-ry miesiące, aż do listopada. W listopadzie zachorowałem na zapalenie płuc i odstawiono mnie do szpitala w Jeleniej Górze. Tam w szpitalu
zapadłem na gruźlicę i leżałem bez nadziei na wyleczenie. Nie miałem nikogo kto by się mną interesował, bo nie mogłem nikomu znajomemu opowiedzieć gdzie jestem, gdyż obawiałem się
pościgu i tak leżałem samotnie bez nadziei na lepsze. Rodzina nie wiedziała gdzie się zagubiłem, żona była beż środków do życia, a zima była wielka i mroźna ja natomiast nie
mogłem, udzielić pomocy, żyłem, w rozpaczy i rozmyślałem nad swoim położeniem. Nie mogłem sobie wyobrazić, jak się to wszystka pogmatwało i jak mogli ci z zachodu jak i ze wschodu
tak ludzi zbałamucić.
Zachód twierdził, że Rosja jest wrogiem Polski i trzeba z nimi walczyć a ZSRR, twierdził, że Rząd Emigracyjny jest nie do przyjęcia w nowej Polsce i tak naród był podzielony i
nawzajem zwalczający się. Leżałem i rozmyślałem nad tym wszystkim. Wiedziałem, że dla mnie nie ma ratunku, że muszę zginąć, ale straszny budził się we mnie żal za rodziną i
myślałem co tam ucierpi żona z dziećmi, kto ją pocieszy, kto wspomoże ! Coraz gorzej zapadałem na zdrowiu. Były chwile, że płakałem jak małe dziecko, aż zwracano na mnie uwagę.
Przyszła do mnie starsza pielęgniarka która pracowała w szpitalu we Lwowie przed wojną i chciała nawiązać ze mną rozmowę i wypytywała się czy mam rodzinę, czy mam jakieś inne
kłopoty i wiele, wiele innych pytań. Ja na nic nie odpowiedziałem, lecz, że pochodzę z województwa lwowskiego. Wtedy i ona zapłakała i opowiedziała jak miała rodzinę i wszyscy
wyginęli na Sybirze, a ona sama powróciła z Rosji do Jeleniej Góry itd..
Od tego momentu było mi lżej bo już się mną opiekowała jak swoim synem, a na Boże Narodzenie dzieliła się ze mną opłatkiem. Ona przynosiła mi różne smakołyki, ale ja nie mogłem
jeść ponieważ zawsze miałem temperaturę 38 - 39 st. przez cały okres przebywania w szpitalu. Tak przeleżałem 3 m-ce, aż w końcu stycznia 1947 r. przyszła moja opiekunka do mnie z
gazetą i pokazała mi, że jest amnestia dla politycznych. Ja nie mogłem chodzić byłem tak osłabiony a ważyłem 48 kg mimo to zerwałem się na równe nogi przeczytałem i zaraz
poprosiłem sanitariusza o listy. Rozpisałem listy do przyjaciół i znajomych gdzie jestem i za kilka dni a było to w niedzielę przyjechało bądź przyszło na odwiedziny około 13
osób, aż personel szpitalny się zdziwił, że taki bezimienny sierota został tak licznie odwiedzony. Napisałem zaraz do żony, aby przyjechała po mnie gdyż nie chciałem
umierać w dalekiej górskiej okolicy. Przyjechała po mnie, ale nie chcieli mnie wypisać ponieważ byłem bardzo osłabiony i chory ale po długiej prośbie i na własne żądania wypisano
mnie. Wtedy rozpoczęły się kłopoty z podróżą. Było zimno nie miałem ciepłej odzieży, ale dojechaliśmy do Wrocławia. Ja byłem tak osłabiony, że inie mogłem mówić, że kiedy żona
poszła dowiedzieć się kiedy jedzie pociąg do Katowic, to wtenczas jedną walizkę zabrała jakaś kobieta ode mnie i ja temu nie mogłem przeszkodzić bo siły nie miałem i mówić nie
mogłem, a ta kobieta poszła między ludzi i na tym się wszystko skończyło. Dojechaliśmy do Katowic, przesiedliśmy się do rosyjskich wagonów towarowych, ponieważ tory były przekute
na wzór rosyjski, kursowały na linii Katowice - Przemyśl i tak zziębnięci i osłabieni dojechaliśmy do Rzeszowa. W tym czasie były bardzo wielkie śniegi, że na drogach nie
poruszały się nawet sanie, były 3 metrowe zaspy. Żona pozostawiła mnie na stacji w Rzeszowie, a sama pieszo poszła do Nienadówki, po jakiś pojazd. Wyszła rano, a doszła cudem na
wieczór.
Ja zostałem na poczekalni, leżałem na ławce i znów mnie opanowały czarne myśli jak ta wierna i nieustraszona żona dojdzie do domu w taką śnieżycę, a śniegiem zawiewało
niesamowicie i w dodatku było mroźno. Myślałem dlaczego mnie nie rzuci dlaczego mnie dowozi do domu ? Przecież wie, że ja muszę umrzeć. Dopiero wtedy uprzytomniłem sobie i
oceniłem to wielkie poświęcenie. Cierpiałem ja, ale ona stokroć więcej cierpiała ode mnie. Gdybym był po ślubie zabrany przez gestapo i zaduszony gdzieś w obozie to miałaby
spokój, a tak to sama się dobije i mnie już nie pomoże. Ale Bogu dzięki doszła do domu, lecz na noc nikt nie chciał po mnie jechać aż dopiero rano. Ja leżałem na ławce na
poczekalni, ale co jakiś czas podchodzili do mnie milicjanci i pytali mnie dlaczego leżę. Opowiadałem im z wielkim wysiłkiem, że żona poszła po pojazd. Pod wieczór przyszło po
mnie 2 osoby z czerwonego krzyża i zabrały mnie do jakiegoś pokoiku na dworcu kolejowym, tam dano mi ciepłej herbaty i przeczekałem do południa następnego dnia. Około południa
odszukano mnie i zabrano na sanie do domu. Z wielkim trudem dojechaliśmy do Stobierny, konie ustawały i postanowili, brat z teściem umieścić mnie w pewnym domu na noc i sami z
końmi zanocować. Tymczasem gospodarz poczęstował nas ciepłą herbatą i wtedy zauważył, że ja jestem na wykończeniu, odmówił przyjęcia, ale poinformował nas, że można ominąć zaspy i
polecił nam abyśmy jechali przez Gęsiówkę tam jest trochę lepiej i tak jechaliśmy aż zajechaliśmy do domu, tam się ułożyłem na swoim łóżku i już powoli zacząłem myśleć o
powrocie do zdrowia. Używałem leki takie jak miód, tran, siemię lniane i już na kwiecień byłem na tyle zdrowy, że pojechałem do UB, aby się ujawnić, a do banku złożyć kwity i
wyliczyć się z pobranych na budowę 120000 - zł. Przy ujawnianiu się dostałem zaświadczenie, ale szef UB Marciniak powiedział mi - Broni Cię amnestia, a ja mówię Ci
prywatnie, że przede mną nic Cię nie obroni i to Cię czeka, przy tym pokazał na pistolet. On zginął gdy polował na innych, a ja w maju wyjechałem do sanatorium, później do pracy w
fabryce w Pilchowicach wraz z rodziną. Po kilku latach przeniosłem się do Nowej Huty i znów do Nienadówki na 2 lata, gdzie rozpocząłem na nowo wyrób cegły, oraz zajmowałem się
murarstwem, aż do 1958 roku. W tymże roku wyjechałem do Bydgoszczy na puste piaszczyste grunta gdzie zaprzęgłem się do pracy i wychowania dzieci. Były to czasy bardzo ciężkie, a
trzeba było ziemię doprowadzić do kultury, budować, szukać wody, doprowadzać światło, ale jakoś to wszystko przeszło.
|
Write a comment