W Miękiszu Nowym, wiosce, która dziś leży w powiecie jarosławskim, niedaleko granicy z Ukrainą, pomnik dla Józefa Piłsudskiego powiesili. Postawić nie mogli, bo Marszałek za
swego życia stanowczo i konsekwentnie się opierał wszelkim próbom oddawania mu czci. Kult twórcy Legionów Polskich kwitł jednak w narodzie, wielu chciało mu pomniki stawiać, takie
na koniu i bez konia, ale Marszałek stanowczo mówił: nie.
Dla Miękisza zrobił wyjątek. Miejscowi się o to postarali, emisariuszy wysłali do Warszawy po zgodę osobistą. I Piłsudski się zgodził. Pewnie dlatego, że umieścili go nie na koniu
i nie na cokole, ale bardziej dyskretnie. Na kościelnym dzwonie.
Przetopione na armaty
Przed wojennymi zawieruchami Miękisz Nowy, w przeciwieństwie do zdominowanego przez Polaków Miękisza Starego, był w przeważającej większości zamieszkany przez Rusinów. Na
prawie 300 numerów tylko pod nielicznymi mieszkali Polacy. Ale ludzie do oczu sobie nie skakali, w zgodzie sąsiedzkiej na ogół żyli, wielka polityka rzadko tu zaglądała.
Trochę zawrzało po I wojnie i obronie Lwowa, podobnie jak na całym Zasaniu. Oddziały ukraińskie zapuszczały się w rejon Starego i Nowego Miękisza, żeby sygnalizować miejscowym
Lachom, że tu sięga samostijna Ukraina. A kiedy odchodziły, na ich miejsce przybywały oddziały polskie - na znak, że tutaj jest Rzeczpospolita.
Raz nawet aresztowali ze 20 Rusinów z podejrzeniem, że sprzyjają idei „Ukraina po San”, ale miejscowy ksiądz katolicki, Polak, wstawił się za nieszczęśnikami. Choć większych
konfliktów narodowych w Miękiszu Nowym nie było, to miejscowi Polacy uznali, że trzeba by jakoś zaakcentować polskość tej ziemi. Mocno parł do tego też właściciel dóbr, Władysław
książę Giedroyc. Okazja wkrótce się nadarzyła.
I wojna światowa mocno spustoszyła Miękisz, katolików pozbawiła dwóch kościelnych dzwonów, które władze cesarza Franciszka Józefa kazały zarekwirować i przetopić na armaty.
Parafia dostała w odszkodowaniu za nie 600 koron, ale to nie metal był w dzwonach cenny, lecz historia. Szczególnie żałowano dzwonu wytopionego... „Na pamiątkę darowania
pańszczyzny. Dnia 15 maja 1948 roku”, jak to stało na płaszczu.
Zniszczenie dzwonów wzmocniło wśród parafian poczucie wspólnoty, fundamentem tożsamości narodowej była dla nich wiara. Pojawił się wtedy pomysł, żeby nowy kościół katolicki
wybudować i w nowe dzwony go wyposażyć. Niektóre źródła podają, że plac pod kościół dał książę Giedroyc, ale w rodzinie Możdżanów wciąż żyje opowieść, że to Franciszek Możdżan dał
teren pod świątynię.
- Mojego dziadka, kiedy wrócił z niewoli z Albanii, a służył wtedy pod cesarzem, książę Giedroyc sprowadził z Jarosławia do Miękisza - opowiada pani Maria, wnuczka Franciszka
Możdżana. - I dziadek zauważył, że w Miękiszu dzieci nie mają polskiej szkoły, przedszkola, ludzie nie mają kościoła. To razem ze swoim starszym synem Władkiem zaczął po całej
Polsce zbierać pieniądze na budowę kościoła, i na kościelny dzwon też. Stryjek Władek dotarł do Korfantego, Korfanty pomógł mu na Śląsku zbierać pieniądze na kościół. Pojechał też
do Piłsudskiego.
Jeśli nawet Franciszek Możdżan nie był bezpośrednim fundatorem placu pod kościół, to - jak twierdzą źródła - z jego inicjatywy stanął Ludowy Dom Polski w Miękiszu Nowym, a w nim -
sala ze sceną, garderoba, pomieszczenia na sklep, salka do nauczania polskich dzieci i mieszkanie dla nauczyciela tych dzieci. W ten sposób trochę więcej Polski do polskiego
Miękisza się wprowadziło, ale to miejscowym nie wystarczyło, bo dzwon na kościelnej dzwonnicy też miał bić po polsku.
Owszem, w 1924 r. parafia w Miękiszu dostała dwa dzwony, ale to nie były te zabrane przez c.k. armię. Obce jakieś były, a Miękisz dzwon chciał mieć swój.
Ponoć to rada wiejska uradziła, że Piłsudski ma być ojcem chrzestnym dzwonu, bo przecież wskrzesił Niepodległą i trzeba go za to uhonorować. A poza tym - dzwon miał być gotowy na
10-lecie odzyskania niepodległości i ku pamięci tego wydarzenia. I ponoć pytali Piłsudskiego o zgodę, a ten - choć konsekwentnie odmawiał inicjatywom stawiania mu pomników - na
dzwon jednak się zgodził. Podobno Piłsudski dał pieniądze na dzwon, miał nawet ojcem chrzestnym dzwonu zostać.
- I obiecał, że będzie na poświęceniu, ale nie przyjechał - dodaje pani Maria. - Podobno w zastępstwie Piłsudskiego prezydent Ignacy Mościcki był ojcem chrzestnym dzwonu, ale
potwierdzenia tej wersji nie ma.
Dzwoni dwóch Józefów
„Józef” został odlany w słynnej przemyskiej ludwisarni braci Felczyńskich. Ważył 210 kilo. Po jednej jego stronie wizerunek Józefa Piłsudskiego, po drugiej - postać
świętego Józefa i jeszcze napis: „Dzwon ten ulany w r. 1928 Staraniem Franciszka Możdżana - dla Kościoła Łacińskiego w Miękiszu Nowym za Pont. Piusa XI Prez. RP I. Mościckiego,
ks. bpa A. Nowaka, Marszałka Piłsudskiego, za prob. ks. W. Treli. Św. Józefie módl się za nami”.
- W kronice parafialnej Miękisza z tamtego okresu jest napisane, że Marszałek osobiście zezwolił na umieszczenie jego wizerunku na dzwonie - potwierdza Stanisław Porada, autor
monografii o Miękiszu Nowym i dyrektor miejscowej szkoły. - I nie tylko w tym przypadku złamał swoją zasadę niezgody na stawianie mu pomników za życia, bo i nasza szkoła do wojny
nosiła jego imię. Wiadomo, że idea odrodzenia polskości była mu niezwykle bliska, być może stąd jego akceptacja dla pomysłu w Miękiszu.
Stanisław Porada dodaje, że im głębiej wnikał w historię miejscowości, tym większego szacunku nabierał do determinacji miejscowej ludności, bo wówczas ledwie kilkanaście polskich
rodzin w Miękiszu czynnie angażowało się w nadawanie wsi polskiego charakteru. Kilkanaście, bo więcej nie było. I nie tylko w Miękiszu, bo i dziadek pana Stanisława ruszył w
Galicję z kwestą, choć był z pobliskiej Czerniawki.
- Wielu tak robiło, ruszali w tym, co mieli na sobie, wracali z tym, co zdołali zebrać - dodaje.
Ale - co charakterystyczne - i rusińscy mieszkańcy miejscowości wspierali Polaków zza płotu. Bo przecież to również i z ich datków sfinansowano zakup chorągwi procesyjnych dla
katolickiego kościoła, a obrazy święte - podobno z pobliskiej cerkwi.
5 sierpnia 1928 r. był dla Miękisza Nowego wielkim świętem. W dzień odpustowy Matki Bożej Śnieżnej, patronki miękiszowskiej parafii, „Józefa” mieli uroczyście poświęcić i powiesić
na dzwonnicy.
Na podniszczonej fotografii z tamtego dnia „Józef” prezentuje się dumnie i błyszcząco, za nim stoją Franciszek Możdżan, po jego lewej - ks. Walenty Trela, a po lewej ręce
proboszcza - wójt Miękisza Nowego lub - jak zapewnia pani Maria - sołtys Miękisza Nowego o nazwisku Pikor. Zarówno co do nazwiska, jak i funkcji trzeciego z mężczyzn jasności nie
ma. I wszyscy trzej, i reszta zgromadzonych czekali na przyjazd Józefa Piłsudskiego i delegacji rządowej..., ale się nie doczekali.
- W kronice parafialnej napisano, że pociąg dojeżdżał do Bobrówki i w tamtym czasie zaistniał jakiś problem na kolei i jakaś delegacja nie dojechała - przytacza pan Stanisław. -
Kronika nie wspomina, jakie były tego powody, kto wchodził w skład delegacji.
Co jest potwierdzeniem, że jakaś delegacja na uroczystości jednak zmierzała, i to do Miękisza, skoro w kronice parafialnej Miękisza się o tym wspomina.
„Józef” trafił do podziemia
Całe 210 kilogramów „Józefa” dzwoniło cały tydzień, kiedy w maju 1935 roku naród obiegła wieść o śmieci Marszałka. Panowało przekonanie, że dopóki Marszałek żyje, dopóty wojna
z Niemcami nam nie grozi, toteż w „Józefa” bito trochę z żalu po śmierci jego chrzestnego, a trochę na trwogę, bo przecie zmarł, to i Niemcy przyjdą.
Cztery lata później to nie Niemcy zajęli Miękisz, ale Armia Czerwona. Pod taką władzą „Józef” na dzwonnicy kościoła uchować się nie miał prawa. Niejasne jest, w jaki sposób
ocalał, ale pani Maria zapewnia, że to jej dziadek Franciszek dzwon ocalił, nim czerwonoarmiści na dobre zadomowili się w okolicach Miękisza.
Podobno w ostatniej chwili wywiózł go na drugą stronę Sanu, gdzie władztwo Armii Czerwonej nie panowało, bo miał panować Wehrmacht. Widać Franciszek Możdżan uznał, że Hitlerowi
mniej będzie zależało na odszukaniu „Józefa” niż Stalinowi.
- Mój tatuś przez San jeździł na drugą stronę, jakiemuś człowiekowi z Muniny płacił, żeby go łódką woził, tak pilnowali tego dzwonu - przytacza rodzinne przekazy. - I jeszcze
długo po wojnie nie ujawniali, bo się bali, że UB po nich przyjdzie.
Nie wiadomo, kiedy „Józef” wrócił na parafialną dzwonnicę w Miękiszu Nowym, ale z pewnością po wojnie - jak pamięta pani Maria. I tak sobie wisi pomiędzy dwoma mniejszymi
dzwonami. Dla niezorientowanych - takich dzwonów w kraju są tysiące. Dla zorientowanych - to świadek historii, a i jego dzieje są niezwykłe.
|