Foto zmiany

Losowy album

Zostań współautorem !

Napisz do nas


Nasze Statystyki Odwiedzin
Hasło - sprawdzam
stat4u

Przesłuchania i wyrok.


Nowiny Rzeszowskie (4 kwiecień 1990)

Przesłuchania i wyroki

fot: Włodzimierz Kirszner
Fragment lasu w Turzy z widocznym obok rosłego buka, metalowym krzyżem, postawionym tu i poświęconym 15 października 1989 roku. Z drugiej strony tego samego drzewa stoi (oznaczony strzałką) pierwszy, niespełna 2 - metrowej wysokości krzyż drewniany, umieszczony tu w 1981 roku.
Jedynym świadkiem, który przeżył w ziemiankach Trzebuski cały miesiąc i zostawił obszerne wspomnienie z tego okresu, jest do dziś Michał S. z Przemyśla, ps. „Wrzos”. Trafił on tu wraz z ośmioma towarzyszami broni z Armii Krajowej, po podjęciu w ramach akcji „Burza” próby udaremnienia przejęcia władzy na terenie Jarosławia przez ukraińskich nacjonalistów (zbrojnie wystąpili oni przeciw wywieszeniu w tym mieście ukraińskich flag).

Nie wiemy, jaki los spotkał jego kolegów z AK-owskiego oddziału z Muniny, skąd „Wrzos” pochodził. Podaje on jedynie, że żaden z nich już nie żyje, a on sam spędził okres prowadzonego w tej sprawie śledztwa w dwóch ziemiankach, w których - jak napisał - był niemal cały przekrój sowieckiego społeczeństwa, od Dniepru po Władywostok i od lodowatej Północy po Kaukaz. Wszyscy byli przesłuchiwani przez oficerów NKWD, a drobiazgowe śledztwa kończyły się wyrokami wojennego trybunału, z których sporo oznaczało najwyższy wymiar kary, wykonywany w lesie "chłopskim" w Turzy.

Sąd połowy - jak podaje Michał S. „Wrzos" - przyjeżdżał na teren Trzebuski zapewne z okolic Mazurów, gdzie stacjonował sztab I Frontu Ukraińskiego, z marszałkiem Iwanem Koniewem. Sąd przyjeżdżał zielonym autobusem i po każdym jego pobycie ziemianki na krótko wyludniały się, by po kliku dniach znów zapełniać się nowymi więźniami, oczekującymi na surowe wyroki, głównie za dezercję oraz różne wykroczenia na polu walki i na tyłach frontu. Jan Chorzępa z Sokołowa Młp., który na co dzień obserwował mimo woli obozowe życie, twierdzi, że sądne dni były tu zawsze w czwartki. Wtedy to, zazwyczaj wczesnym popołudniem, nad ziemiankami pojawiali się umundurowani oficerowie NKWD, którzy długo odczytywali nad uchylonymi włazami jakieś dokumenty. Później, zawsze pod silną eskortą strażników (ale już nie tych z obozu, ale też w mundurach NKWD), do lasu w Turzy wychodziła kilkuosobowa grupa więźniów z łopatami, która wracała dopiero przed zmrokiem. Wywóz więźniów - zarówno na miejsce kaźni w turzańskim lesie, jak i do łagrów GUŁ-agu rozsianych na Dalekiej Północy i wschodzie ZSRR - odbywały się zawsze nocą. Na przesłuchania natomiast prowadzono ich praktycznie o każdej porze doby.

Michała S. "Wrzosa" wezwano np. na główne przesłuchanie podczas piątego - za jego tu bytności - pobytu sądu polowego w Trzebusce. Wywołano go z ziemianki późnym wieczorem i w asyście trzech strażników wyprowadzono pod bronią poza teren obozu. Jeden ze strażników niósł lampę naftową, która rzucała wątły strumień światła na porośnięty drzewami i krzewami teren marszu. Więzień był przekonany, iż prowadzą go na rozstrzelanie. Oglądał się cały czas bacznie, wypatrując wykopanej wcześniej mogiły lub wetkniętej w ziemię sztychówki, która oznaczać będzie kres jego drogi. Szedł pokornie pogodzony z losem i zdecydowany na najgorsze. Opary jesiennej mgły nad polami dopełniały tragicznej scenerii tej milczącej wędrówki w nieznane.

Jednak po półgodzinnym marszu z mgły wynurzyły się kontury wiejskich zabudowań, w stronę których go prowadzono. Niepewność i rezygnację zastąpiła nadzieja. W izbie kuchennej, do której wkrótce wprowadzono więźnia, starsza kobieta przy świetle lampy naftowej miesiła ciasto na chleb. Wchodząc, pozdrowił ją słowami: „Niech będzie pochwalony”, na co gospodyni odrzekła: "Na wieki wieków, amen", po czym dodała jakby od niechcenia: ..Boże, jak tych Polaków męczą.... Michał S. był zadowolony, gdyż udało mu się przekazać, że sam jest Polakiem, i że Polacy w ogóle są w tym obozie.

Na przesłuchanie wprowadzono go do drugiej izby, po czym strażnicy wyszli, a on został sam na sam z młodym oficerem NKWD. Kiedy po raz któryś już - po wstępnych przesłuchaniach w Jarosławiu, jeszcze przed przewiezieniom go do Trzebuski - zaczął na żądanie oficera opowiadać w najdrobniejszych szczegółach cały swój życiorys, ze szczególnym uwzględnieniem swojej działalności w czasie okupacji niemieckiej oraz kilku zaledwie dni po wyzwoleniu, z kuchennej izby usłyszał kukanie kukułki z wiszącego tam na ścianie zegara. Odliczył w myślach 12 odgłosów i wiedział, że dopiero minęła północ. Wiedział też, że ta najważniejsza bodaj noc jego życia, będzie trwała długo i zapewne nie skończy się z nastaniem świtu. Nie mylił się w swych przypuszczeniach.

Przesłuchanie, które niczego nowego nie wniosło do jego sprawy, wlokło się niemiłosiernie. Śledczy też był wyraźnie znużony powtarzaniem wciąż tego samego i nad ranem sen zmógł go zupełnie. Takie przynajmniej sprawiał wrażenie, kiedy rozparty na krześle bezwładnie zwiesił głowę na piersiach i ostentacyjnie zachrapał. Przez - nie wiedzieć dlaczego -— otwarte na oścież okno dolatywał chłód jesiennej nocy, "Wrzos" zastanawiał się, co to wszystko znaczy ? Czyżby specjalnie zostawiono otwarte okno, aby dać ma okazję do ucieczki ? Coraz bardziej nabierał przekonania, Iż to okno i błogi sen śledczego są tylko sprytnie zainscenizowaną prowokacją. Wiedział przecież, że każda próba ucieczki z obozu karana jest śmiercią, więc gdyby tylko wychylił głowę za parapet, strażnicy bez wątpienia wygarnęliby doń z karabinów. Bił się z myślami o ucieczce, coraz głębiej wierząc, iż byłaby ona po prostu samobójstwem i aktem bezsensownego samounicestwienia. Zachowanie śledczego utwierdzało go w tym przekonaniu z każdym kwadransem milczącego wyczekiwania. Udawanie snu coraz wyraźniej męczyło młodego oficera. Prawdziwy sen niesie ulgę i wytchnienie, ale udawanie spania to przecież udręka. Coraz częściej więc śledczy poprawiał się odruchowo na krześle, a jego oddech był nierównomierny i nerwowy. W końcu ocknął się, przetarł oczy i leniwie wyprostował za stołem. - Jesteście bardzo zmęczeni - powiedział z ostrożną troską więzień. - Cóż. wojna teraz, wiec i w nocy trzeba pracować, choć sen oczy przymyka. Siedziałem tu cicho, aby was nie zbudzić, ale widzę, że to na nic...

Oficer wstał, wyprostować się i przeciągnął, zerknął za okno, po czym wyszedł do kuchni, skąd wrócił po chwili z garnuszkiem mleka i pajdą razowego chleba, które to smakowitości wręczył zdziwionemu więźniowi. Miała to być zapewne nagroda za fałszywy odruch współczucia, wypowiedziany przecież z cynicznym wyrachowaniem. Przesłuchanie trwało później jeszcze kilka godzin, ale oficer nie pisał już protokołu, ani nie angażował się w dalsze próby wykazywania nielogiczności w zeznaniach więźnia. W wiejskiej chacie trwał po prostu beznamiętny spektakl, którego treść wypełniała kulawa sprawiedliwość, oparta o bezwzględne prawa wojny oraz jeszcze bardziej ponurą stalinowską praworządność. Zakończył się on dopiero przed południem, kiedy - co podczas wychodzenia zauważył jeden ze strażników - kukułka wykukała 11 razy. Przesłuchanie trwało więc prawie jedenaście godzin i miało się za kilka dni znów powtórzyć w innej wiejskiej chacie. Zaprowadzono do niej Michała S. już za dnia i przed zmrokiem było po wszystkim. Po następnych kilku dniach nazwisko "Wrzosa" odczytano nad włazem do ziemianki, obwieszczając tym samym, iż czeka go wieloletni pobyt w łagrach na terenie ZSRR.

Był to, jak zaznaczył Michał S. w swoim wspomnieniu, wyrok stosunkowo łagodny. Siedzący wraz z nim w jednej ziemiance b. oficer SS - Galizien z Żytomierza, Piotr Makarewicz "zarobił" za włożenie znienawidzonego wówczas munduru 25 lat ciężkich robót, co - zważywszy, iż zbliżał się on już do 50 - nie dawało mu praktycznie szans na przeżycie wyroku. Ale i tak należeli oni do wybrańców losu, jeśli uwzględni się, że spora część więźniów z ziemianek na pastwisku gromadzkim w Trzebusce, trafiała stąd prosto na kryty brezentową plandeką samochód i pod osłoną nocy wywożona była do położonego kilka kilometrów dalej lasu w Turzy, gdzie czekała już na nich tylko śmierć w nieludzkich często męczarniach.

aut: Janusz Klich

Comments: 0

About | Privacy Policy | Sitemap
Copyright © Bogusław Stępień - 08/05/2013