Foto zmiany

Losowy album

Zostań współautorem !

Napisz do nas


Nasze Statystyki Odwiedzin
Hasło - sprawdzam
stat4u

Opętana przez czarta


z poznańskiej prasy
Gazeta poznańska "Postęp" ukazywała się codziennie prócz Poniedziałków i dni po świętach, w środę 8 grudnia 1897 roku, czytelnicy mogli zapoznać się z sensacyjną historią, która wydarzyła się w Nienadówce i szerokim echem odbiła się po całej Europie. Z kilku kolejnych numerów gazety poznańscy czytelnicy śledzili historię rodziny Józefa Chorzempy, jego 13 letniej córki Anny, czarta, który ją opętał i ludzi, którzy tym zjawiskiem się zajmowali, księży nienadowskich Antoniego Momidłowskiego i Pawła Smoczeńskiego, żandarmów sokołowskich i miejscowych gospodarzy. Jest to kolejny już artykuł, który przybliża nam tamtą historię, ale myślę, że przeczytacie go z równą co ja ciekawością. Mała niedogodność to miejscami nieczytelny zniszczony tekst, by nie wprowadzać błędnego zapisu wstawiłem tam znaki zapytania.
powiększ zdjęcie

Hanusia Chorzępianka

powiększ zdjęcie

Ks. A.Momidłowski i ks. P.Smoczeński



* * * * *



powiększ zdjęcie

K. k. 5. Landes Gendarmerie Comando 23. Abteilung zu Kolbuszowa. E. N. 869. Do ck. starostwa powiatowego w Kolbuszowej.
Sokołów dnia 20 listopad 1897.

     W Nienadówce obok Sokołowa powiat Kolbuszowa, zauważył gospodarz Jędrzej Chorzempa od dwóch miesięcy, że ile razy on swoje krowy na pastwisku uwiąże zawsze zostają przez kogoś puszczone, to samo zauważył w stajni, łańcuchy zostają wraz z hakami powyciągane, a bydło powypuszczane.
     Jego 13 letniej córce Joannie, kiedy pasie bydło, lecą zkądsiś kamienie, piasek i woda na głowę, chociaż nikogo w pobliżu niej nie widać.
     Pewnego razu zostały z jego domu chomąty, kantary, żelazne garnki, napełnione gotowanym grochem drewniane łyżki od niewidomej ręki za stodołę powynoszone, w domu samym szaflik i beczki z wodą przewracały się z wielkim szumem i łoskotem.
     Raz znowu szaflik w którym myto naczynia, został na podwórzu do gór dnem przewrócony, na ten szaflik wlazł na podwórzu stójący pług, a na pług znowu wdarł się żelazny garnek, który chwilę przedtem stał w stajni. Te trzy przedmioty tworzyły dziwną piramidę, i same tak się ułożyły.
     Później żelazne garnki, łyżki, doszczółki przetak kartofle, rzepa, w ogóle wszystko co się znajdowało, leciało córce na głowę, albo za nią.
     Tutaj trzeba nadmienić, że gdy ta dziewczyna znajduje się u sąsiada, albo w sąsiedni wsi, te same zjawiska się pokazują.
     To powtarzało się coraz częściej i nieznośniej, aż nareszcie postanowił Chorzempa o tem donieść księdzu.
     Ksiądz administrator posłał swego wikaryusza Pawła Smoczeńskiego z Nienadówki, ażeby dom Chorzempy poświęcił, tenże kazał Chorzempie krowę zabić i mięso pomiędzy biednych rozdzielić.
     Po tej ceremoni był u Chorzempy przez trzy dni spokój, czwartego dnia wybuchła ta wrzawa z podwójną gwałtownością.
     Jeżeli córka Chorzempy znajdowała się w stancyi, to wszystkie przedmioty latały jeden przez drugi jak żywe, garnki wyskakiwały z pieca, drzwiczki od pieca otwierały się i padały na ziemię, kamienie wlatywały ze dwora do stancyi, lustro i książka, które na oknie leżały, kładły się dziewczynie na głowę, ubranie, wiszące na gwoździach urywało się i padało na ziemię.
     Te od 2 tygodni trwające brewerye były czasem tak straszne, iż Chorzempa był zdolnym samobójstwo popełnić.
     Dnia 18 zm. zjawił się ks. proboszcz z Sokołowa, na tamtejszym posterunku żandarmeryi i prosił, ażeby tę rzecz zbadano, zanim duchowieństwo doniesie o tym wypadku do papieża.
     Wachmistrz żandarmeryi, Edward Beigel, który w celu wizytacyi posterunku do Sokołowa przybył, otrzymał sprawozdanie o tym wypadku od komendanta tego posterunku.
     Drugiego dnia tj. 19 zm. udał się wachmistrz Beigel z postenfuhrerem Raabem i żandarmem Skrętowiczem do Chorzempy, a interweniując tam od 9 godziny rano do 9 godziny wieczór zbadali następujące okoliczności:
     Zanim wstąpili do domu Chorzempy przeszukali go ze dworca, czy się tam kto nie znajduje, później przeszukali i sień, a postenfuhrer Raab wylazł na strych i przeszukał go, gdy postenfuhrer Raab schodził ze strychu i już na trzecim od dołu znajdował się szczeblu uderzyła go rzepa w głowę i nikt nie widział zkąd przyleciała.
     W stancyi, oprócz niezbędnie potrzebnych kuchennych rzeczy, znajdowało się około dwie fary rzepy i marchwi.
     Dziewczyna, którą jako powód tej całej breweryi uważać się musi, była właśnie w stancyi, a gdy wachmistrz Beigel zaczął z nią rozmawiać, uderzyła ją nagle rzepa w głowę.
     Wtedy usiadła sobie ta dziewczyna na ławce obok okna, na którym leżała książka. Po upływie jednego kwadransu skoczyła ta książka sama dziewczynie na głowę, a w przeciągu jednej godziny powtórzyło się to samo.
     Później uderzała ją w przeciągu 5 do 15 minut rzepa w głowę jakby ktoś nią silnie rzucał, a odbijając się padała w wielkiem półkolu na ziemię. To trwało do 7 godziny wieczór.
     Potem próbowali zgasić lampę a wziąwszy dziewczynę między siebie czekali.
     Zaledwie chwilkę spokojnie siedzieli, aż naraz zaczęła rzepa, marchew, kartofle latać po stancyi, jak wróble w sieci, uderzając znajdujących się w izbie w głowę, nos, usta itd., a zawsze z taką siłą, że uderzony musiał wykrzyknąć.
     Kobiety, które były obecne, zaczęły płakać, pies, którego żandarmi przyprowadzili zaczął strasznie wyć, a ta brewerya ciągłe się powiększała, aż nareszcie, kiedy żelazny garnek, stojąc do tego czasu spokojnie na środku izby, wyskoczył na żarna, wtenczas nie można było dalej wytrzymać, więc zaświecono.
     Przy świetle był spokój tylko od czasu do czasu latała rzepa.
     Żandarmi mieli kapelusze od uderzeń pozaginane; wachmistrzowi Beiglowi uderzyła rzepa w cygaro, aż mu całą cygarnicę do ust wbiła, żandarmowi Skrętowiczowi nasadziła się rzepa na bagnet, pewnemu chłopu rozbiła rzepa fajkę, na 3 kawałki, a Janina Chorzempa żaliła się na ból, który wskutek uderzeń latających przedmiotów ucierpiała.
     Spróbowano to siedzenie o ciemku 6 razy, ale zawsze się ta sama piekielna wrzawa powtarzała.
     Potem Chorzempa poszedł do swego sąsiada spać, żandarmi się oddalili i dom został pusty.
     Wachmistrz Beigel udał się do księży w Nienadówce, ażeby w tej sprawie zasięgnąć zapatrywania tychże. Obydwaj twierdzą, że te zjawiska to jest nadnaturalna siła duchów. To mniemanie panuje i we wsi, a jest córka Chorzempy jako od czarta opętana uważaną.
     Te ludzkie zababony wzbudzają obawę, że obywatele Nienadówki mogą rodzinie Chorzempy, a szczególnie jego córce krzywdę wyrządzić.
     Podobne środki bezpieczeństwa są zarządzone
     Ta dziewczyna jest całkiem normalne, szczupłe ale rozumne dziecko, szczególnego jest u niej tyle, że w lewem oku nie jest iris zupełnie rozwinięty.
     Koniecznie potrzebnem jest, ażeby urzędownie przez lekarza tej dziewczynie pomódz, w każdym razie jest to wypadek, który warto ażeby był naukowo zbadany. Beigel mp. wachmistrz.
     Pożądanem by było, aby władza zawczasu postarała się o wyjaśnienie ludowi opisanego zjawiska, jeżeli ono rzeczywiście istnieje, aby nie wyzyskiwano nieświadomości ludu.


Opętana przez czarta. II

"Kur. Lw." pisze:
     Ostry, jak brzytwa, wiatr mroźny ciął mnie igiełkami stwardniałej siędzieliny, którą zmiatał z przydróżnych drzew, a tymczasem szparkich para koni unosiła mnie drogą od Rzeszowa ku Sokołowowi, do Nienadówki, wioski, która nagle stała się sławną, dzięki latającej rzepie w chacie włościanina Chorzempy i raportowi żandarmeryi o zjawiskach dziwnych, objawiających się w obecności 13 letniej Anny Chorzempianki.
     Zakotłowało - kumoszki i ludzie przesądni zadecydowali, że to djabeł we własnej osobie, opętawszy dziewczynę, straszy i bije rzepą, medjumiści i spirytyści upatrywali w Chorzempiance przyszłe sławne medyum w rodzaju Eusapii Palladino, uczeni powiedzieli sobie: "W danym razie rzecz zasługuje na zbadanie, na którem nauka tylko zyskać może.
     Bo albo objawy opisane w raporcie żandarmów są realne, a w takim razie mogłyby się przyczynić zbadania ich do wykrycia nowych sił w przyrodzie, albo ma się do czynienia ze zręcznem oszustwem, a wtedy zajmujący by to był przyczynek do psychologii złudzeń zmysłowych. W każdym zaś razie jako zysk może pozostać kilka obserwacyi na temat wierzeń i zapatrywań ludowych.
     Jadę więc oto do nieznanej mi Nienadówki, aby zbadać teren, aby wysłuchać opinii różnych ludzi na miejscu, o ile możności spróbować udziału w rzepiano medyumistycznym seansie i nadstawić czaszki na energiczne uderzenie rzekomego ducha. Z tej wyprawy po "nowe prawdy", jak się wyrażał Ochorowicz, miałem przywieść zasób opowiadań, garść obserwacyi a sporo sceptycyzmu i rozczarowania.
     Nie przesadzając jednakże rzeczy, idę historycznie za faktami, jak po sobie postępowały, starając się oddać wiernie tak opowiadań i rozmów, aby sobie czytelnik sam w nich wyszukał sprzecznośei i różnice w poglądach na jedną i tę samą rzecz, jakie się zawsze tworzą na tle indywidualnych różnic psychologicznych. Nienadówka, duża wieś, położona na lichych piaszczystych, glinkowatyoh lub bagnistych gruntach, liczy około 4 tysiące mieszkańców, a tak jest rozległą, że z końca w koniec jej jest co najmniej trzy ćwiercie mili. Trzeba więc było koniecznie znaleść jakiś punkt środkowy dla swoich obserwacyi i badań, aby nie zgubić się w tym labiryncie chat, nieznanych sobie ludzi, nie zaplątać w sieci najprzeróżniejszych opowiadań z umysłu może, z nieufności wobec obcego, poplątanych, przekręconych lub okrojonych.
     Kiedym się tak niepewny oglądał po krajobrazie, oko moje uderzyła smukła, czerwona wieża gotycka, wynurzająca się z gęstwiny bezlistnych drzew, a za nią ładny murowany kościółek, widocznie tylko co wybudowany.
     - Musi to być poważna głowa - pomyślałem sobie - ten ksiądz, który za nie wielką z pewnością kwotę, jaką mogła złożyć uboga wieś, zamiast silić się na nie smaczne i nie artystyczne efekta, potrafił postawić rzecz bądź co bądź ładną.
     Ta uwaga zdecydowała mnie, kazałem nawracać do plebanii i tak znalazłem się wobec nigdy przedtem niewidzialnego , a nawet z nazwiska nieznanego mi proboszcza. Osiemdziesięcioletni to już staruszek, jednak wcale nie należący do znanego, a przez powieściopisarzy ulubionego typu "zgrzybiałych gołąbeczków". Owszem, w czarnych i żywych jeszcze oczach, w smagłej twarzy, pozostało jeszcze nieco z dawnej surowości bystrego i bezwzględnego zapewne obserwatora, złagodzonej jednakże wiekiem i sarkastycznem nieco pobłażaniem, jakim się zwykle odznaczają ludzie rozumni, kiedy mają więcej lat za sobą niż przed sobą, kiedy spoglądając z wyżyn wieku na życie i zabiegi ludzkie, widzą je tak małemi i marnemi, że nie gniew, nie oburzenie, ale litość i uśmiech wywołują.
     - Ach to pan w tej sprawie przyjechał - odezwał się zaraz po przywitaniu się i przedstawianiu się mojem. - Dziwne doprawdy, jak się takie rzeczy rychło po świecie roznoszą. Nie uwierzy pan, że już we Wiedniu o tem wiedzą. Właśnie dziś miał nadejść ztamtąd do Chorzempy list od jakiegoś zapalonego spirytysty, który zaklina go, aby w dziecku nie marnował znakomitego medjum, aby je kształcił w owych właściwościach i w tym celu podaje mu spis całego szeregu - naukowych dzieł niemieckich do czytania.
     - Jak uważam, ksiądz prałat zapatruje się na tę historyę sceptycznie ?
     Przyznam się, że mi ten cały hałas jakoś do przekonania nie trafia. Ludzie sobie z tą Cborzempianką i z jej latającą rzepą rady po prostu dać nie mogą. Wczoraj np. był tu niemal cały Sokołów, każdy chciał na własne oczy brewerye oglądać. Ale ja podejrzywam w nich sprytne oszustwo. Naprowadza mnie na to taki np. fakt: Dziewczyna skarżyła się, że w ciemności coś ją po twarzy bije. I rzeczywiści obecni w chałupie słyszeli uderzenia. Tymczasem, kiedy przyszli żandarmi, wzięli ją pomiędzy siebie i usiedli w ciemnej izbie, uderzenia te ustały, a tylko coś bombardowało ich zawzięcie rzepą, której kupa leżała w kącie chaty.
     - Czy nie wie przypadkiem ks. prałat, od czego się to zaczęło ? Może Chorzempianka kiedy bardzo chorowała, może cierpiała na konwulsye ? A może się czego nagle przestraszyła ?
     - Nic podobnego nie słyszałem. Tylko przed trzema jakoś miesiącami zaczęto gadać, że coś w chałupie starego broi i to zawsze w obecności jego córki Anny. Chłopi, jak zwykle, zaczęli sobie wyszukiwać przyczynę, uczepili się skąpstwa Chorzempy i przyszli do przekonania, że wszystkiemu winna jakaś krowa. Chorzempa miał ją ofiarować na biednych, potem mu się jej żal zrobiło i sprzedał ją potem znowu odkupił. Chodził tam ksiądz wikary, chodził ksiądz administrator z Sokołowa, badali, przypatrywali się, ksiądz wikary poświęcał, egzorcyzmował. Chorzempa podobnoś potem nieszczęśliw, ową krowę miał zabić i mięso rozdać ubogim, ale to nic nie pomogło, a mojem zdaniem, całkiem naturalnie.
     - Jakiego rodzaju bywają te objawy ?
     Mógłbym panu to i owo o nich powiedzieć, ale ja już więcej domu pilnuję. Wiem zatem z opowiadania przeważnie o tej całej historyi. Ale za to ksiądz wikary będzie mógł coś więcej powiedzieć, możecie tam panowie nawet razem pojechać i spróbować doświadczenia spirytystycznego. Ja tyle wiem, że podobnoś Chorzempie najpierw poczęło coś rozmaite rzeczy wynosić z chaty, że mu bydło spuszczano z łańcuchów, że ludzi, którzy znajdowali się nocą w chałupie, obrzucało rzepą, marchwią, kartoflami, że żandarmowi, kiedy ptrzyszedł zbadać rzecz, na bagnet nabiło coś główkę kapusty.
     - Rzepę !
     - Nie ! podobno kapustę. Ale jak mówię, wszystko to lepiej i barwniej opowie panu ks. wikary. I rzeczywiście - miał słuszność staruszek. Opowiadanie księdza wikarego dostarczyło wielką obfitość szczegółów, jeżeli nie nowych to zajmujących, a nawet sensacyą zaprawionych.
    (Ciąg dalszy nastąpi)


Opętana przez czarta. III

     Ksiądz wikary stanowi jawny kontrast ze swoim proboszczem. Twarz kanciasta poznaczona lekko ospą i wogóle średniego wzrostu, silna, krępa postać, wskazuje, że to człowiek, który najchętniej chodzi po ziemi i że po niej chodzić umie. Rzecz szczególna, że obaj księża mają sposób mówienia, jakby się zdawało, przeciwny swojemu wyglądowi i charakterowi. Proboszcz, który patrzy na ziemię już jak na drogę w znacznej części poza sobą zostawioną, używa mimo to wyrazów prostych, określeń jasnych, logicznych, bez mistycznych obsłonek. Ksiądz wikary natomiast chętnie posługuje się swym kapłaństwem, nawet na codzień, używa od czasu do czasu zwrotów z kaznodziejskiem namaszczeniem, co przy wielkiej umiejętności postępowania z chłopami i pewnym dowcipie sprawia, że w rozmowie z nimi dotyka najdrażliwszych zazwyczaj finansowych stosunków wzajemnych i jak się zdaje pomyślnie tak na poczekaniu je załatwia.
     Jednem z pierwszych pytań, jakie do mnie postawił zaraz po zaznajomieniu się było: Więc cóż ? Jakżeż to nauka wyjaśnia tego rodzaju zjawiska, jak u Anny Chorzempianki ?
     Nauka - odpowiedziałem - nie bierze się do wyjaśnienia rzeczy przed jej zbadaniem. Podobne objawy niejednokrotnie już obserwowano, mimo to, materyał zebrany nie pozwala nawet na stanowcze orzeczenie, czy wogóle jest to coś realnego, czy oszustwo, tem mniej zaś na wytłumaczenie przyczyn zjawiska. Co najwyżej uczeni pozwalają sobie na hipotezę, przypuszczenie, poprzestając równocześnie na prostem konstantowaniu faktów.
     - Tak i uczony taki umrze i nie zbada istoty rzeczy.
     Być może, że nawet jego następca nie dojdzie do wyjaśnienia.
     A widzi pan: Religia ma na wszystko gotowe wyjaśnienie.
     - Religia - odpowiedziałem krótko, nie chcąc się wdawać zbyt w dyskusyę - ma inny sposób postępowania. Z gotowem twierdzeniem przystępuje do poszczególnych faktów, nauka zaś przez fakta dopiero dochodzi do twierdzenia.
     Ta rozmowa nasza charakteryzuje dostatecznie stanowisko, jakie wobec rzekomego medjum zajął ksiądz wikary z Nienadówki: ponieważ religia uznaje możliwość opętania przez czarta, więc tak, a nie inaczej należy brać ten wypadek i nawet niepotrzebne są ostrożności jak podejrzenia, czy to przypadkiem nie oszustwo, podejście lub żart, a jedynym środkiem na usunięcie awantur są egzoryzmy i wpływ kościóła, co zresztą bardzo się może okazać pożytecznem do podniesienia znaczenia księży wobec ludu.
     - Czy Chorzempianka kiedy nie chorowała, czy może objawy zaczęły się po jakimś wypadku lub napadzie konwulsyi ? - ponowiłem swoje pytanie do drugiego z księży.
     - Nie ! nie, absolutnie nic takiego nie było. Jest to zupełnie zdrowa, tęga, rumiana dziewczyna. Dopiero w ostatnich dniach miała nieco z mizernieć, ale z innej przyczyny. Mianowicie mało co jeść może, duch bowiem jest tak złośliwy, że rzuca im do garnków z jadłem gonój ni«e wiedzieć zkąd przynisiony, tak, że cały obiad nieraz wyrzucić muszą.
     - Jakiego rodzaju są wogóle te objawy ? - Ot naprzykład jak podczas pobytu we wsi żandarmów z Kolbuszowy to rzucało przedewszystkiem rzepą której zapas leżał w kącie izby. A uderzenia były tak silne, jak gdyby ja zadawał bardzo mocny mężczyzna, tak, że uderzony musiał mimowoli krzyknąć. Także i innymi przedmiotami duch rzucał i przesuwał je. Tak np. poznosił garnki i baniaki z kominu, rzucił na dziewczynę lusterko, które leżało na przypiecku, na głowę jej położył książkę z okna, a przy tem bił ją ciągle po twarzy. I co szczególne, proszę pana, że chociaż żandarmi wzięli ją między siebie, to bicie nie ustawało, duch znalazł zawsze sobie miejsce, aby rękę pomiędzy nich a nią wsunąć.
     (Ksiądz proboszcz twierdził wprost przeciwnie. Przyp. Red.)
     - Od czegóż się to wszystko zaczęło ? - Zaczęło się od tego, że coś Chorzempie spuszczało bydło w stajni, że na córkę jego Annę, kiedy była na polu, rzucało wodą, choć wody w pobliżu nie było, albo układało jej rozrobioną glinę na głowie, tak, że na gałce takiej dokładaie było znać ślady palców, które ją ulepiły.
     Powtarzało się też kilkakrotnie, że rano Chorzempowie przed swoim progiem znajdowali poidło z wodą i wiązkę siana, przygotowane jakby dla jakiegoś bydlęcia. To znowu innym razem duch wybrał się w pole i jakby komuś do roboty zabrał tam ze sobą garnki ze strawą, z gotowanym grochem, łyżki i tp.
     (Ciąg dalszy nastąpi.


Opętana przez czarta. IV

     Ale co najprzykrzejsze dla mieszkańców chaty, to owe rzucani gnojem i mieszanie go ze strawą. Wszystkie zaś objawy kierują się z jdngo kąta, w którym duch obrał sobie siedlisko. Jest to właśnie ów kąt, gdzie podczas bytności żandarmów leżała rzepa. Raz ztamtąd zaczął się wydobywać nieznośny smród. Kazałem natychmiast tam kopać, ale dokopaliśmy się tylko czystego piasku, a smród później ustał. Dodać muszę, że wszystko to zdarza się jedynie w obecności Anny Chorzempianki, że nawet powtarza się po innych chatach, dokąd ona z rodzicami pójdzie, a często po drodze kiedy idą razem rzuca coś na nich kamieniami lub grudami. Raz poczęło ich tak na ulicy bić wszystkich po kolei blaszaną miarką, która potem upadła na ziemię. Chorzempowie podnoszą ją, patrzą i wołają ze zdziwieniem: "Ależ to nasza własna miarka, którą zostawiliśmy z nasieniem w szafie, głęboko po za naczyniem"
     Wszystko to dzieje się nadzwyczaj rzadko w dzień. Najczęściej, a raczej prawie zawsze w nocy i to albo przy zupełnie zgaszonem świetle albo w pół świetle. - I cóż pan o tem sądzi ?
     - Hm ! mogłyby to być bardzo silne objawy medjumiczne. - A jak nię zaohowuje Chorzempianka w takich chwilach ?
     - Zupełnie spokojnie. Chyba tylko jak ją silniej uderzy, syknie z bólu.
     - Nie rzuca się zatem, nie krzyczy, nie dostaje kurczów, nie wije aię w boleściach ?
    - Nie, nie ! wcale nie ? Absolutnie nic podobnego się nie zdarza.
    - Toby było dość dziwnem - powiedziałem - bo zwykle, zwłaszcza silniejszym objawom mediumicznym, do jakich te zaliczyć by należało, towarzyszą tak zwane "kurcze transowe" u medjum.
     A ! jedno tylko ! Mianowicie zwykle przed każdem zjawiskiem dziennym blednie i wstrząsa się, jakby ją przechodziły dreszcze, potem czerwienieje, jakby jej krew do głowy uderzała.
     To już by było coś. Tylko, że tak subtelne zmiany jak zblednienie lub czerwinienie trudno dokładnie zauważyć, skoro, jak ksiądz powiada, wszystko co się dzieje tam, dzieje się w ciemności. - Jakże wobec takiego stanu rzeczy zachowują się rodzice ? Czy nie szukali jakiej rady ?
     - Rodzice byliby dość obojętni, gdyby nie owo rzucanie gnoju do naczyń z jedzeniem. Rady prócz mnie u nikogo nie szukali. Ja chodziłem tam egzorcyzmować, i to może najciekawszy szczegół z tych, jakiebym miał do opowiedzenia. Poszedłem z kropidłem, święconą wodą i organistą. W chacie znajdowali się Chorzempowie i kilkoro ludzi, którzy stali opodal. Ja zająłem miejsce przy owym kącie, gdzie duch niby obrał sobie siedlisko. O parę metrów odemnie na ławce były porządnie złożone czapki dwu gospodarzy.
     Ponieważ, jak powiedziałem zjawiska zdarzały się tylko w ciemności, kazałem zgasić świece i zacząłem odprawiać modlitwy. W tej chwili buch coś rzepą. Ale nie wemnie to zaznaczyć tu muszę, że dostawały nawet bardzo silne uderzenia wszystkie osoby, nawet księża inni. Biła np. rzepa w księdza administratora z Sokołowa, ale we mnie nigdy. Więc jak powiadam, ledwom zaczął modlitwy, buch coś rzepą w kropidło, buch drugi raz, jakby mi przeszkodzić chciało. Ale ja na to nie zważałem i mówiłem dalej modlitwę łacińską. I czułem jakby coś było przedemną, jakbym ja tego kogoś napierał i naciskał. A musiała to być mądra istota, bom kiedy przyszedł do słów, które wzywają; "ustąp się !" choć to było po łacinie, nagle uczułem coś miękiego na twarzy. Coś mi zatkało usta czapką. Kazałem natychmiast zapalić świecę i zobaczyłem jedną z owych czapek koło siebie na ziemi.
     Powiadam zatem do organisty: Zgaś pan światło ! Zaledwo on to uczynił, już mam drugą czapkę na twarzy. Wtedy tak się przestraszyłem, że kazałem zaświecić i nie skończywszy egzotyzmu, wyszedłem.
     - Ale, dodał ksiądz wikary, może udamy się na miejsce ? Trzeba kazać zaprządz konie, bo to ogromny kawał i na piechotę za daleko.
     Za chwilę jechaliśmy boczną drogą ku chałupy Chorzempy, położonej co najmniej o dwa kilometry od plebanii.
     (Ciąg dalszy nastąpi


Opętana przez czarta. V

     W zapadającym mroku, jakby przez krępe widziane, wydłużone ulice Nienadówki, wyglądały melancholijnie i tajemniczo, kiedyśmy dojeżdżali do chaty Chorzempy. Bezlistne drzewa, poruszane wiatrem, wydawały świszczący szept, "Cicho! cicho !" i zapadały w swe, jakby przerażone odrętwienie. Mrok gęstniał, a my zawróciwszy w bok i o mało nie przewróciwszy się parę razy do rowu, po jakichś wertepach wjechaliśmy w jeden z takich zaułków, o których przysłowie powiada, że tam "djabeł dobranoc mówi".
     - Pora miejsca w sam raz jak na eksperymenta jakiejś czarownicy - pomyślałem sobie i zaciekawienie wzrastać poczęło.
     Na nieszczęście w chacie Chorzempów ciemno i głucho.
     Możee właśnie teraz coś się tam odbywa, bo duch, jak powiedziałem tylko się w ciemności objawia - zauważył ks. wikary - a może Chorzempowie naumyślnie się tak przyczaili, aby uchronić się od natrętnych gości z Sokołowa !
     I ze świecą i lichturzem w ręku, które zabrał ze sobą, aby w razie jakich zjawisk módz natychmiast zapalić światło, począł obchodzić chatę, pukać w drzwi i okna. ale napróżno.
     - Przecież nie wyemigrowali do Ameryki ? - odezwał się mój uprzejmy przewodnik. Musimy się tu w pobliżu czegoś dowiedzieć, bo przecież tak z niczem pana nie puszczę.
     Tak więc, posuwając się ostrożnie w ciemnościach i potykając się na kupach gnoju, które obejście się Chorzempy nadają charakter - "górskiej okolioy", dotarliśmy do chaty zięcia Chorzempy, gdzie się świeciło i gdzie nas bardzo uprzejmie przyjął młody gospodarz. Z razu tow. nam tylko młody chłopak, od którego dowiedzieliśmy się, że Chorzempowie poszli już dawno "na zmiany", to jest na wspólne modlitwy, które się kolejno u różnych gospodarzy śpiewają i że ich "tylko co nie widać", wnet jednak po jednemu, po dwóch zaczęli się schodzić gospodarze, parobcy i chłopcy tak, że się w izbie formalnie mały wiec utworzył.
     X. wikary był w swoim żywiole, rzucając naiwnemi dowcipami i umiejąc zawsze interes chłopski uchwycić, podtrzymywał powszehną ożywioną a co więcej nawet bardzo zajmującą rozmowę, a przytem, jak wspomniałem poprzednio, umiał z wielką zręcznością mimochodem wtrącić parafialno finansowe kwestye i ubić dowcipkami interes który może niemałe nastręczał trudnośoi.
     - Witajcie mówił, przedstawiając mnie, - są niedowiarki, co powiadają, że Chorzempa sam sobie w chałupie urządza strachy, a oto ten pan ze Lwowa, co się sam pisaniem zajmuje, uznał, że warto przyjechać i przyjrzeć się temu.
     Przyznam się, że ta zaszczytna rekomendacya nie była mi na rękę. Obawiałem się, aby "duch" nie przeląkł się takiej persony, a zresztą skutek objawiał się zaraz. Chłopi rozmawiali ze mną bardzo uprzejmie, ale bali się siąść koło mnie, każdy trzymał się prznajmniej na pięć kroków, jak gdyby się obawiał, że lada chwila mogę się zerwać, chwycić go za kark i huknąć mu nad uchem: "Przyznaj się, to pewnie ty !" A może myśleli, że ja na tamtego "ducha" przywiozłem ze sobą innego, który go ma złapać, że go trzymam w kieszeni i trzeba się pilnować, aby kogo nie ukąsił lub innego figla wypłatał.
     Rozmowa, jak powiedziałem, bardzo zajmująca, ale "wałęsała się" z przedmiotu na przedmiot. Przeważnie dotyczyła wspomnień wojskowych, nieraz tak interesujących, że wprost żałuję, iż do rzeczy nie należą. Na turalnie jednak okresowo wracaliśmy do przedmiotu, który mnie sprowadził.
    
     - Prawda ? mówił ks. wikary zaczęło się od tego, że coś napastowało dziewczynę na polu ?
     - A no tak - odezwał się zięć Chorzempy - i nijak tego wytłomaczyć. Ani tam nikogo nie było nawet. Na ten przykład ulepiło coś gałkę z ziemi, postawiło dziewczynie na głowie i jeszcze piórko wetknęło we środek, a ona nic o tem nie wiedziała. Dopiero inne dziewczęta powiadają do niej. "A cóźeś się tak ustroiła ?"
     Mnie to dziwno - odzywa się jakiś filozof z pod pieca, - że on tak ciągle tylko z rzepą się zadaje, a wali ci nią jakby silne chłopisko.
     - I to niktby nią z tak blizka, tak samo rzucać nie mógł - dorzucił ksiądz - bo kupa rzepy leżała może o jakie dwa metry od nas.
     Wyglądało to tak, jakby ktoś rzepę brał i po kolei na każdym z ogromną siłą kładł. Doktór B. z Sokołowa np. przyjechawszy to, powiedział: "Niech tylko uderzy, zaraz za świecę i zobaczę, co to". Trzymnł nawet zapałki w pogotowiu. Ledwo zgaszono światło, a tu buch go w rękę. Ale nie zaświecił, ręka mu zmartwiała z bólu. A prawda, że mnie nigdy nie tknęło ?
     Prawda ! Prawda ! potwierdzili obecni. Nawet księdzu administratorowi z Sokołowa dostało się, a mnie nie.
     - Musi to być duch z tutejszej parafii - nie mogłem się powstrzymać od uwagi - więc nie ma śmiałości do swego duszpasterza.
     - Ksiądz administrator - ciągnął dalej wikary - powiadał:
     - "Ee ! i mnie także nie tknie. Zresztą nie wiadomo, czy to co naprawdę jest". Było to już przy zgaszonem świetle, a w tej ohwili, jakby na komendę, jak go nie trzaśnie coś w głowę, tak, on się zerwał na równe nogi i powiada do mnie: "Chodźmy ztąd, księże ! Tu naprawdę coś jest !
     - Mądra jakaś jucha ten duch ! - wtrącił znowu filozof z pod pieca.
     - A rzeczywiście mądra - dodał ksiądz - zupełnie jakby słyszał, co się mówi i słuchał komendy. Naprzykład siedzimy w ciemnej izbie, wtem drzwi się otwierają i wchodzi ktoś. "Ty już dostałeś ?" pytam go. Nie ! "To zaraz dostaniesz" i rzeczywiście, w tym momencie słychać uderzenie rzepy i okrzyk " Ojoj!"
     (Ciąg dalszy nastąpi)


Opętana przez czarta. VI

     - To tak mocno bije, że każdy musi krzyknąć ? - zapytałem.
     - A tak - odpowiedział zięć Chorzempy - ot ja mam jeszcze dotej pory guza.
     - I pokazał mi na lewym policzku poniżej skroni dość znaczną eypukłość już znikającą.
     A raz tak się zdarzyło - wtrącił znowu swoje trzy grosze "filozof" z pod pieca, - że siedzimy w ciemnej chacie i to jeden raz drugi krzyknie jak go rzepą uderzy. Tak sobie głośno powiadam. Mnie to dziwuje, że on ciągle nas tłucze.
     Ledwo to powiedziałem, a tu "brzdęc" wyleciała jedna szyba, a Chorzempowie dalej językiem na mnie, żem im szybę zbił. Bo ???????
     - A czem innem w ludzi nie bije ? Zapytałem.
     Różnie ci niby garnkami, naczyniem, powiedział zięć Chorzempy, raz nawet cisnął ???? tak, że w śnieg się wbił koło jednego gospodarza, ale ???? ??? nigdy niczym innem nie ugodził, jak tylko rzepą. Chyba, że w dziewczynę rzucił czasem lusterkiem albo książką.
     - Ostrożny duch, zauważyłem ku uciesze kilku słuchaczy.
     - Jabym chciał wiedzieć - odezwał się znowu zięć Ohorzempy - czem ten doktór z Sokołowa maścił dziewczynę po oczach i twarzy ? Mówił, że ona potem zaśnie, a jak zaśnie to on może się od niej dowiedzieć ciekawych rzeczy.
     - To nie maścił niczem, objaśnił ks. wikary, tylko przesuwał rękę blisko twarzy. Chciał ją zamagnetyzować, uśpić.
     I cóż ? udało mu się to ?
     Ale gdzie tam ! Dziewczyna ani drgnęła.
     - Może przecie zrobiło to na niej wrażenie ? Może oozy jej się przymknęły ? Była ociężała ?
     Wcale nie ! Kazał jej patrzć w oczy, to i ona patrzała, ale nic s tego nie było.
     A czy to można tak kogoś uśpić ? zapytał mnie jeden z chłopów. A - Można - odpowiedziałem. - rzeczywiście wtedy można widzieć zajmujące rzeczy. Bo n. p dziewczyna we śnie mogłaby rozmawiać, ale tylko z tym, który ją uśpił. To takie rzeczy są w uczonych książkach ?
     A są !
     Widzicie moi kochani - ks. wikary uważał za stosowne nadać rozmowie swoje zabarwienie i wtrącić moralną naukę - uczeni ludzie potwierdzają, że w tem coś jest, a takie niedowiarki z Sokołowa, co ta przyjeżdżają, powiadają że to nieprawda.
     - Oj prawda, że one okrutne niedowiarki - odezwał się zięć Chorzempy.
     - Jeden, ci to nawet mnie złapał i przeszukał mi wszystkie kieszenie, czy w nich nie mam rzepy. Bo podejrzywał, że to ja ludzi biję po ciemności.
     W ciągu tego noc zrobiła się kompletna zbliżał się czas powrotu Chorzempów, a tym czasem miałem sposobność zrobić parę uwag na temat, czy tak w istocie, jak się wydało żandarmom, chłopi są zjawiskami zaniepokojeni i wskutek tego nawet groźnie usposobieni dla Chorzempów ?
     I doszedłem do wcale zajmujących rezultatów.
     (Ciąg dalszy nastąpi)


Opętana przez czarta. VII

     I przy podobnych gawędach i uwagach o duchach spędziliśmy noc całą w chacie Chorzempy, duch jednakże ani przy świetle, ani w ciemności nie raczył zamanifestować w obecności czynności czy też posłannictwa i tak z niczem, z księdzem wikarym powróciliśmy na probostwo.
     Korespodent "Kuryera Lwow." tak ???? kończy swe sprawozdanie o tem dziwnem zjawisku.
     Sądzimy, że nasze sprawozdanie o zjawiskach rzekomo medjumicznych w chacie włościanina Chorzempy, dostarczyło nieco materiału naszym czytelnikom do wyrobienia sobie własciwego zdania. Sprawa ta zresztą została ukończona przez wywiezienie Anny Chorzempianki do Kolbuszowy, gdzie ją otoczono nadzorem i gdzie objawy miały zupełnie ustąpić.
     Z listów jednakże pokazuje się, że przedtem czyniono z nienadowickim medjum różne doświadczenia, a oto co nam pisał w tej sprawie jeden z naszych korespondentów jeszcze przed wywiezieniem Chorzempianki, a co podajemy bez żadnych z naszej strony komentarzy.
     Zjawiska obserwowane w Nienadówce, w obecności Anny Chorzempianki od pewnego czasu zmieniły formę. Powynoszono bowiem z chaty wszystko ruchome, czem rzucaćby można, objawy więc ograniczają się do częstych uderzeń w twarz, które dniem i nocą otrzymuje 13 letnia Chorzempianki, zwłaszcza kiedy się układała do snu, lub budzi się i znajduje się w leżącej pozycyi. A nikt zauważyć nie może, kiedy, lub kto ją bije.
     "Dnia 12. bm. wachmistrz żandarmeryi Beigel przepędził całą noc u Chorzempów, a przygody, które mi potem za widzeniem się opowiedział, podaje w poniższym opisie:
     Około 7 godzinie wieczorem zastali w chacie prócz niego tylko Chorzempowie z córką i stara służąca. O 8 udano się na spoczynek Rodzina Chorzempów ułożyła się na piecu, służąca na jednej ławie, a wachmistrz, przeszukawszy poprzednio dom z zewnątrz i wewnątrz, na drugiej ławie naprzeciw pieca. Zgaszona lampę: Minęło może 3 minuty, a może 5 w tem: "Trzask ! trzask ! trzask !" zabrzmiały całkiem wyraźne policzki na piecu, a dziewczyna poczęła wołać: "Mamo ratuj mnie, bo on mnie zabije !" Słyszano też inne przytłumione uderzenia, niby w kożuch. Żandarm zapalił świato i wszystko ucichło.
     "Przysiadł się wtedy na piecu i zgasił lampę, a ponieważ uderzenia się ponowiły, przysunął się jeszcze całkiem blisko do dziewczynki, która mimo to dostała, znowu trzy policzki. Zapalił więc znowu światło i znowu nastał spokój.
     (Dokończenie nastąpi


Opętana przez czarta. VIII

     Wobec tego zarządził nowe środki otrożności. Staremu Chorzempie kazał ręce schować pod przykrycie, Chorzempime, która leżała po lewej stronie córki, ujął obie ręce prawą dłonią, a lewą zasłonić próbował głowę dziewczyny i kazał zdmuchnąć lampę.
     "Ledwo to się stało, posypały się na Chorzempionce nowe uderzenia, wszystkie jak poprzednie, około lewego oka. Żandarm zatem lewą ręką przykrył jej głowę, a prawą zasłonił lewe oko. Mimo to dostała silne uderzanie w to oko, a kiedy je wprost dłonią pokrył jeszcze jeden policzek.
     Przy poprzednich zjawiskach wachmistrz nie zauważył żadnych uwagi godnych pobocznych objawów, tym jednak razem doznał jakby chłodnego powiewu, a dziewczyna poczęła się skarżyć, że powiew ból sprawia, chociaż on żadnego bólu nie czuł.
     "Ogółem do owej chwili dziewczyna dostała trzy uderzenia leżąc w znak. Kazał jej więc obrócić się na prawy bok a w tej chwili uderzyło tak silnie w lewe biodro, że neomal spadła z posłania na żandarma, który przez cały czas nie dostał ani jednego uderzenia, mimo, że Chorzempa i Chorzempina powiedzieli, że ich także coś kilkakrotnie biło.
     "Zapaliwszy jeszcze raz światło chociaż nie podejrzywał, ani Chorzempów, ani ich córki o mistyfikacye, kazał jej zleść z pieca i położyć się na ławie, która była dla niego przygotowana. Zgaszono wprawdzie ponownie lampę, jednak w izbie, było dośó jasno od promieni księżyca, w wpadających przez okno, obserwował więc pilnie dziewczynę z ubocza.
     "Po 7 może minutach odezwały się trzy uderzenia, po których rozdrażniona dziewczyna oświadczyła, że dosyć jej już tych doświadczeń, że wyskoczy oknem, jeśli światła nie zapalą.
     Uczyniono zadość jej żądaniom, a dziewczyna usnęła. Około pół do 12 żandarm pomaleńku skręcając knot zgasił lampę, po chwili dziewczyna poczęła objawiać niepokój naprężyła się trochę, dały się słyszeć nowe uderzenia a ona z krzykiem się obudziła.
     "Wachmistrz zaświecił zaraz i zauważył, że lewa jej twarz jest nabrzmiała, poczem zostawił lampę świecącą się aż do chwili, kiedy domownicy wstawać poczęli. Dziewczyna spała. O 5 przebudziła się, zaczęła rozmawiać, a o świtaniu zgaszono poraz ostatni lampę. W parę minut Chorzempianka dostała dwa jeszcze uderzenia, poczem zeskoczyła z ławy i zaczęła się ubierać. Odtąd był spokój. Rano zauważono, że lewe jej oko było podsiniałe.
     Dodać należy, że próbowano usunąć na noc dziewczynę z domu, i rzeczywiście przez pierwsze trzy noce u sąsiada miała spokój, aż czwartej nocy wszczęła się ta sama historya, powróciła więc do domu.
     Dnia 13 zm. dziekan X. Jędrzejowski na polecenie biskupa przemyskiego poświęcił w ???? dom Chorzempy. Poświęcenie to odbyło się bez przeszkody, ale też bez skutku.

* * * * *



Inne opracowania:

opr: Bogusław Stępień


About | Privacy Policy | Sitemap
Copyright © Bogusław Stępień - 08/05/2013