Poniżej przedstawię historię jeńca NKWD, Rosjanina zamordowanego bestialsko w Nienadówce. Musiało minąć sporo lat, by ta historia znów ujrzała światło dzienne. Pomijam nazwisko
człowieka, który to opowiedział, a miał wtedy kilkanaście lat i był naocznym świadkiem tego okrucieństwa NKWD. Jak wynika z jego opowiadania ta historia musiała wydarzyć się
gdzieś pod koniec 1944 roku.
* * * * *
Po wyzwoleniu Polski centralnej zimową porą wieczorem, oddział żołnierzy sowieckich prowadził drogą przez Nienadówkę od strony Trzebosi grupę jeńców. Grupa jeńców była spora
liczyła około 200 osób w mundurach niemieckich jak i rosyjskich. Po dotarciu do centrum wsi, ulokowano ich w budynku mleczarni i w część w budynku starej szkoły.
Nazajutrz rano kilku żołnierzy rosyjskich prowadziło przez podwórko Honoraty Walickiej, trzech jeńców, byli oni w samej bieliźnie. Jeńcy szli na śmierć. Skazani byli prowadzeni do
niewielkiego lasku, rosnącego niedaleko zabudowań od strony południowej. Jeden z konwojujących strzeli do prowadzonego jeńca trafił go jednak tylko w ramię. Ranny zaczął uciekać,
konwojujący chciał strzelić do niego powtórnie i w tym momencie broń się zacięła. Strzelający dogonił rannego i bił go kolbą karabinu po głowie, aż tamten przestał się ruszać.
Pozostałym dwóm wyrok jakby odroczono. Oprawcy nie mieli czym wykonać na nich wyroku, zabrali ich z powrotem do budynku mleczarni.
W ten sam dzień około 11 przed południem sowieci poprowadzili pozostałych jeńców w kierunku Trzebuski. Podobno zamordowano ich wszystkich w turzańskim lesie.
Powracam teraz do jeńca, który został zatłuczony w lesie. Jakieś pół godziny po odejściu oprawców, ranny jeniec, ociekający krwią zaczął dobijać się do drzwi domu domu Ożoga, ale
mu nie otworzyli, następnie poszedł do domu Chmiela (był grabarzem), tam też drzwi pozostały zamknięte. W końcu trafił do domu Wawrzyńca Wosia, tu drzwi nie były zamknięte, więc
wszedł do środka. Ranny jęczał z bólu, zbiegli się zwołani sąsiedzi, radzono co robić. W końcu uzgodniono, że ranny i tak nie ma szans na przeżycie i trzeba zgłosić tę sytuację do
"ruskich". Tak też zrobiono. Po chwili przyszedł żołnierz rosyjski, zabrał rannego na pole i tam go zastrzelił.
Wojciech Krzanowski i Wojciech Ożóg zbili trumnę z desek złożyli w niej ciało zabitego i wraz z grabarzem Chmielem pochowali go na miejscowym cmentarzu, gdzieś "na
wale".
* * * * *
"mleczarnia" - budynek w centrum wsi, dziś m.in. Bank, biblioteka,PUB Piwnica.
"stara szkoła - naprzeciw kościoła.
"na wale" - miejsce gdzie chowano samobójców, przy samym płocie.
Pewno wielu uzna, że takie historie powinny być przemilczane, powinny odejść wraz z tymi, których dotyczy. Opowiedziana historia może się nie spodobać np. ze względu na to, że
ówcześni mieszkańcy nie umieli lub nie chcieli pomóc temu rannemu. Trudno dziś tłumaczyć ich zachowanie, może się po prostu bali. Ruskimi straszono ich od zawsze, NKWD szalało po
wsiach. Nie nam osądzać zachowania ludzi z tamtych czasów, bo nikt tak naprawdę nie wie jak postąpiłby sam w podobnej sytuacji.
W opowiadaniu jest jeszcze jeden ciekawy szczegół, wszystkich jeńców poprowadzono w stronę Trzebuski, miano ich zlikwidować w lesie turzańskim. Czy miejsce, dziś nazywane Małym
Katyniem, jest miejscem mordu i spoczynku jeńców radzieckich, którzy w zimowy wieczór zatrzymali się na krótką chwilę w Nienadówce?
przyg. Bogusław Stępień
|