WIADOMOŚCI
KALENDARIUM
MIEJSCOWOŚĆ
MAŁY KATYŃ
WYWIADY - 1994
OŚWIATA
TRADYCJA
LUDZIE
ZBIÓR LISTÓW
PAMIĘTNIKI
ZAPISKI - SZKICE
GALERIA 1
GALERIA 2
GALERIA 3
GALERIA 4
FOTO ZMIANY
FOTO KOLOR
SZUKAM....
REDAKCJA
ARCHIWUM
KSIĘGA GOŚCI
LINKI
Connect to Facebook
Foto zmiany
Losowy album
Zostań współautorem !
Napisz do nas
Nasze Statystyki Odwiedzin
Hasło -
sprawdzam
Franciszek Bełz - wspomnienia
Connect to Facebook
Franciszek Bełz
Moje spotkanie z SS-manem Twardoniem
Ludzie z lasu
Pod lufą pepeszy
Budowałem Nową Hutę
Cypel Nienadowski - Co dalej ?
Franciszek Bełz urodził się w Nienadówce w roku 1932. Opowiedział a raczej spisał kilka ciekawych wątków ze swojego życia. Związane są one z okupacją niemiecką i okresem tuż po wkroczeniu sowietów. O tym przeczytamy poniżej. Podzielił się z Nami również opowieścią o swojej pracy w szeregach junaków, Służba Polsce,
Budowałem Nową Hutę
.
Zwracam uwagę na ostatnią część wspomnień i zadane pytanie przez pana Franciszka Bełza "Cypel Nienadowski - Co dalej ?" Kiedyś, przy okazji poszukiwań grobów pomordowanych w Turzy i na Trzebusce miały być przeprowadzone poszukiwania i na "Nienadowskim Cyplu". Zjawiła się nawet ekipa, redaktora Adama Sikorskiego z programu "Było… nie minęło", badań na większą skalę jednak nie podjęli, ani oni, ani oddział rzeszowskiego IPN-u. Szkoda wielka, bo jak możemy przeczytać w tekście pana Piotra Ożoga
NKWD - nienadowski cypel
.
(...) Swoistym „kustoszem” pamięci o wydarzeniach z 1944 r. w Nienadówce jest Franciszek Bełz. Urodzony w tej miejscowości w 1932 r. w tragicznym roku miał 12 lat. Młody chłopiec wiele jednak zaobserwował, a to co widział zapamiętał po dziś dzień. (...)
Franciszek Bełz, dziś ma tych lat dużo więcej. Jak mówi - bardzo chciałby doczekać chwili, kiedy te miejsca zostaną odnalezione i należycie upamiętnione. Wokół słyszymy i czytamy hasła "Pamiętamy, Patriotyzm, Niezłomni" itp. Tylko dlaczego, słowa tak często, nijak się mają do czynów ?
Na "Nienadowskim cyplu" znajduje się też miejsce, gdzie znaleziono zwłoki
Antoniego Miazgi ps. Mak
, zamordowanego skrytobójczo w 1944 roku. Miejsce to jest oznaczone. Na drzewie widzimy przykręconą niewielką metalową tabliczkę z wybitą informacją o zamordowanym. Wetknięty za nią metalowy krzyż uświęca jakby to miejsce dziś trudne do odnalezienia dla nie znających tego terenu. To właśnie widoczny obok drzewa, pan Franciszek Bełz przemierzający te tereny, wskazał to miejsce Eli Motyl, która zdjęcie wykonała dostarczając mi je, wraz ze wspomnieniami.
Moje spotkanie z SS-manem Twardoniem
Rok 1943 - miałem wtedy 11 lat, był to marcowy słoneczny dzień, dosyć już ciepły. Ja i mój brat Janek - starszy ode mnie o 3 lata - rąbaliśmy drzewo na podwórku. Tato nasz miał małą pasiekę z pszczołami i robił przegląd po zimie w ulach z pszczołami. Mieszkaliśmy nie opodal lasu, dziś nadal mieszkam w tym samym miejscu. Rzut kamieniem dzieli Nasze gospodarstwo od ściany lasu.
W czasie okupacji wiadomo było, że las był doskonałym schronieniem i chronił różnych ludzi. Różni też ludzie przemieszczali się pod jego osłoną, zachodzili i do nas, byli głodni, spragnieni. Prosili o kromkę chleba czy kubek mleka. Wiadomym było, że za pomoc obcym z lasu, za kromkę chleba groziła kula lub obóz. Trzeba było jednak ryzykować i tych biednych, głodnych ludzi wspomóc i nakarmić.
I w naszych lasach była grupa ludzi ukrywająca się przed okupantem niemieckim, w okolicy mówiło się, że są to jeńcy rosyjscy, którzy zbiegli z niemieckiej niewoli. Zdarzyło się, że zaszli pewnego razu do chałup na Porębach Nienadowskich, żeby się posilić. Ktoś poinformował wywiad niemiecki, a ci wysłali oddział na akcję w celu pojmania ludzi lasu. Niemcy po przyjeździe na Poręby nie zastali tej grupy, których nazywali "mongoły", ci wcześniej odeszli w swoją stronę.
Akcja Niemcom się nie powiodła, wracali z lasu na konnych furmankach koło naszych domów. Dowódcą tego niemieckiego oddziału był słynny w okolicy SS-man Twardoń z Kolbuszowej. Kiedy jego furmanka przejeżdżała koło naszego domu, zobaczył tatę pracującego przy pszczołach. Zatrzymał furmanki, z siadł i ruszył w naszym kierunku. Strach padł na mnie i mojego brata. SS-man Twardoń był ogromnego wzrostu, na pewno ponad 2 metry. Wszedł za bramę, idzie koło Nas, ja się odwróciłem tyłem, po prostu bojąc się nie chciałem na niego patrzeć. Pamiętam jednak, że jego pas był obwieszony granatami z jednej i drugiej strony. Również pistolet miał za pasem, ale jakiś taki długi, strach mnie obleciał wielki. Nagle on zaczyna strasznie krzyczeć na nas, odwróciłem się do niego i zobaczyłem, że on trzyma ten pistolet w ręku i celuje do mnie ciągle krzycząc. Wyraz jego twarzy był okropny. Ciągle krzyczał, aż mu piana z ust leciała. Usłyszał to na szczęście nasz tata i przybiegł od pszczół. Tata za młodu jeździł do Niemiec na roboty i znał trochę język niemiecki, zrozumiał więc dlaczego ten Niemiec tak na nas krzyczy. Tato krzyknął więc na nas - zdejmijcie czapki -, co my też szybko uczyniliśmy z bratem. SS-man Twardoń pogroził nam tym swoim pistoletem i zapowiedział, że jakby jeszcze raz się tak trafiło, że ja się do niego tyłem odwrócę, to on mnie zastrzeli.
SS-man Twardoń następnie zwrócił się do taty, że jak ma miód to on by chciał tego miodu dla siebie. Poszedł z tatą do domu, bo coś tam tego miodu tata jeszcze miał. SS-man Twardoń wziął miód i odjechał a tato nam powiedział, że gdyby ten Twardoń nie szedł po miód, to by Nas na pewno zastrzelił. SS-man Twardoń strzelał do ludzi dla zabawy, pisze o Nim i jego wyczynach Kazimierz Smolak w książce, Dzieje Górna - okres okupacji.
Ludzie z lasu
W sierpniu 1943 roku wracałem skądś do domu. Na drodze w Nienadówce napotkałem idący nią oddział żołnierzy niemieckich i kilku towarzyszących im granatowych policjantów, szli od strony lasu.
Kiedy dotarłem do swojego domu, poszedłem do swojej mamy, która pasła krowy na pastwisku przylegającym do lasu. Opowiedziałem mamie o tym jak spotkałem we wsi grupę żołnierzy niemieckich. Mama bardzo się wystraszyła i powiedziała mi, że nie daleko w krzakach za rzeczką jest grupa uzbrojonych mężczyzn. Schowali się tam i czekają na posiłek, który gotuje się u sąsiada. Ludzie Ci schwycili trzy kury, zabili je i zażądali, by sąsiadka przygotowała im je, do zjedzenia. Jeden z tej grupy przyszedł do mojej mamy i prosił ją, by dała mu chleba, bo są bardzo głodni. Mama tłumaczyła mu, że nie ma chleba, że nie ma jak iść do domu, by coś przynieść. Tak naprawdę to bała się, bo za podaną kromkę chleba czy kubek mleka groziła jej śmierć, lub wywózka do obozu. Nie wiedziała kim byli przybysze czy są to Polacy, czy też prowokatorzy, bo i tacy się zdarzali, przychodząc żeby sprawdzić czy miejscowi ludzie pomagają ludziom z lasu.
Mama w końcu ulitowała się na wskutek jego próśb i poszła do domu, by coś mu przynieść, on w tym czasie pilnował krów. Po pewnym czasie mama wróciła, przynosząc pół bochna chleba, człowiek ten podziękował jej i poszedł do swoich. Mama poszła do domu a ja zastąpiłem ją przy pasieniu krów. Po jakimś czasie podszedł do mnie "człowiek z lasu", partyzant i powiedział mi, że mama piecze bardzo dobry chleb i żebym ja przyniósł im jeszcze tego chleba. Mówił, że są bardzo głodni, że kilka dni nic nie jedli. Zagoniłem krowy do obory, wszedłem do komory, ukroiłem duży kawał chleba i wróciłem do nich. Było ich pięciu, leżeli na kożuchach pod ogromnym wiązem, ich karabiny były oparte o to drzewo. Ubrani byli w buty oficerki, spodnie wojskowe - rajtki, mieli na sobie cywilne marynarki.
Wróciłem do domu, tata i moje rodzeństwo wrócili z pola od żniw. Nagle na nasze podwórko wbiegł Niemiecki żołnierz i granatowy policjant. Padł na mnie ogromny strach, że to idą po nas, za ten kawałek chleba, dany "ludziom z lasu".
Po krótkiej chwili na szczęście wszystko się wyjaśniło, to nie o nas im chodziło. Granatowy policjant podbiegł do ogrodzenia od strony lasu i oddał dwa strzały w jego kierunku. Następnie wspólnie z Niemcem pobiegli w kierunku lasu. Partyzanci ukryci w lesie spokojnie spożywali przygotowany dla nich posiłek. Huk wystrzału oddanego przez granatowego policjanta ostrzegł ich i uratował im życie, poderwali się zabrali broń i uciekli głębiej w las. Niemcy nie zdążyli zamknąć okrążenia, szli na nich z dwóch stron.
Ten desperacki czyn granatowego policjanta z Sokołowa Młp, tłumaczono sobie tym, że należał on do Armii Krajowej. Policjant ten nazywał się - Nazaruk.
Pod lufą pepeszy
Przełom listopada i grudnia roku 1944. Wracając do domu wieczorem przy rozstaju dróg napotkałem czterech żołnierzy radzieckich. Jeden z nich przez lornetkę obserwował teren. Kiedy wszedłem do domu tam czekała na mnie niespodzianka, przyjechał do nas brat mojego taty, którego bardzo lubiłem. Mieszkał on w Rzeszowie, przed wojną był policjantem. Wieczór zapadł szybko, mama podała kolację, usiedliśmy do stołu. Rodzice, stryj, siostra, dwóch moich braci i ja najmłodszy - miałem wtedy 12 lat.
Dom był już zamknięty kiedy usłyszeliśmy, że ktoś się dobija do drzwi. Tato wyszedł do sieni i zapytał - kto jest ? Z za zamkniętych drzwi padła groźna odpowiedź - Odkrywaj, bo wyłamiom drwi. Nie było wyjścia, trzeba było otworzyć. Jeden z przybyszów oznajmił, że są tu jako żandarmeria wojsk radzieckich i muszą u nas przenocować, bo następnego dnia mają akcję. Rodzice nie chcieli za bardzo się zgodzić tłumacząc, że nie ma miejsca dla tylu osób. Oni jednak byli uparci, stwierdzili, że będą spać na podłodze, trzeba im tylko przynieść słomy.
Siostra poszła spać do koleżanki, najstarszy brat do sąsiada. Wieczór nam się dłużył, a ci sołdaci, to wychodzili, to wracali do domu. Wyglądało jakby coś obserwowali i meldowali dowódcy, który w domu siedział przez cały czas. Mój stryj tak jak i tato będąc na I wojnie światowej dostał się do niewoli rosyjskiej i stąd znał trochę ich język. Dowódca tej grupy opowiadał różne historie swojego życia. Wspominał, że siedział w więzieniu, że karę zamieniono mu na pójście na front. Około godziny 22 jeden z sołdatów przyniósł skądś litr wódki, tak więc popijali sobie leżąc na słomie. Ja spałem ze starszym bratem na łóżku, rodzice na drugim, stryj ułożył się na kanapie.
Późno, około 1 w nocy, budzi mnie i brata jeden z sołdatów, patrzę i nie widzę rodziców ani stryja. Sołdat, zaspanego i wystraszonego zaciągnął mnie do małej kuchenki, gdzie już byli moi rodzice i stryj. Wepchnął nas za drzwi, sam stanął w progu, dowódca grupy powiedział, że będą szukać broni. Sołdatowi, który stał nad nami dał rozkaz - przy próbie ucieczki czy innego oporu, strzelaj. Wszyscy byli mocno pijani, był to rabunek, zabrali nam wszystkie lepsze ubrania taty i braci. Siostrze i mamie też ubrania, pledy i chustki koronówki. Zabrali też buty, tak męskie jak i damskie. Po wojnie brakowało wszystkiego i taki towar był bardzo chodliwy, można go też było łatwo wymienić na wódkę.
Prawdopodobnie była to grupa żołnierzy wojsk radzieckich stacjonujących w okolicy Raniżowa. Tej nocy spadł świeży śnieg i starsi bracia poszli ich śladami, aż pod Raniżów. Po drodze znaleźli damskie ubrania, zgubione lub porzucone przez tych złodziei.
Cypel Nienadowski - Co dalej ?
Mam nadzieję, że tajemnica mordu ofiar obozu NKWD na Trzebusce na tzw. Cyplu Nienadowskim zostanie kiedyś wyjaśniona. Mam nadzieję, że przyjdzie czas, że znajdą się ludzie i środki na te działania. Jest to na pewno możliwe przy dokładnym sprawdzeniu "geo radarem" terenu, który wskazywał nasz sąsiad śp. Jan Ożóg. Powtarzał on dobitnie i uparcie, że mogiły znajdują się na działkach lasów chłopskich, tj. na działce Wójcika i na działkach sąsiednich. Zaznaczał, że ziemia wykopywana z mogiły musiała być wykładana na pałatki wojskowe lub na inne podobne płachty. Wskutek tych zabiegów po zasypaniu mogiły, nie było widać nigdzie śladu świeżej ziemi. Świeżą mogiłę pokrywano naniesionym igliwiem i ściółką leśną z innego miejsca.
Franciszek Bełz
Z tego też wnioskować można, że mogiły znajdują się na terenie pagórka, gdzie nie porastała borowina czy inna trawa. Można na tej podstawie ograniczyć teren poszukiwań, wyłączając z nich tereny niskie. Należy również wykluczyć poszukiwania na miejscach domniemanych mogił, czyli dołach i zapadliskach. W swoich poszukiwaniach dokonałem w tych miejscach odwiertów sondażowych o głębokości od 150 do 200 cm. Doły te, to pozostałości po wykopanych drzewach, lub innych leśnych robotach.
mapka wyk. przez F. Bełza
Moim zdaniem teren pagórków na wspomnianych chłopskich działkach, należy prześwietlić georadarem metr po metrze. Jestem pewien, że one (mogiły) tam na terenie
Cypla Nienadowskiego
są, bo przecież sam widziałem wywożonych tam samochodami jeńców NKWD. Moim marzeniem jest dożyc tego czasu odnalezienia, godnego pochowania Tych niezłomnych bohaterów i godnego uczczenia tego miejsca dla historii i następnych pokoleń.
Było... nie minęło (2008.09.20) Tajemnice Orlego Gniazda, Dowody zbrodni, Las Nienadówka
(Materiał o lesie nienadowskim zaczyna się od 19.40.)
przyg: Bogusław Stępień
Write a comment
Comments:
0
Close
Write a comment