W chałupie djabelskej
Zajeżdżamy wreszcie przed chałupę niewielką, słomą krytą, z małemi okienkami. - Niech będzie pochwalony !
Wchodzimy do izby. Izba słynna djabelskimi psotami, to taka zwykła izba w chałupie chłopa galicyjskiego. Maleńkie okienko, wielki piec w kącie, ławy dookoła ścian,
niezbędne jeno sprzęty gospodarskie, podłoga z ubitej czarnej ziemi.
Znajdujemy w izbie całą rodzinę. Matka stara i przygarbiona z okularami na oczach, szyje koszule ze zgrzebnego, domowej roboty płótna. Ojciec z głową małą, zwiędłą, wygląda na
grzyba obrosłego włosem, wraz z kucharką zajmuje się łuskaniem grochu. Na ławie siedzą jeszcze: młoda przystojna ale wątła córka Jewcia, od niedawna zamężna i owa cudowna
dziewczyna Hanusia Chorzempianka
Blade to anemiczne stworzenie, siedzi koło matki ze skulonemi nogami. - Wygląda jakby miała lat 10, a ma prawie 14 lat. Wydaje się w obejściu wcale inteligentną, rozwiniętą
umysłowo ponad poziom swego otoczenia, a zarazem wielce delikatną, nerwową, cichą i zalęknioną. Sprawia na ogół wrażenie bardzo sympatyczne.
Przybycie nasze nie rzuciło wcale popłochu między zebranych . Snać chałupa Chorzęmpów nie pierwszy raz widzi takich nieproszonych gości. Witają nas przyjaźnie, nie przerywając
roboty. Zaczem rozpoczynamy gawędę. Słyszymy znowu opowieści o tem co się działo. I dziewczyna na zapytania odpowiada ale tylko półsłówkami, jak ją , "coś" biło, jak
coś drapało w ścianę itp. Częstujemy ją czekoladą: cóż kiedy jej to nie widzi i nie smakuje.
Próbuję tedy zbadać za pomocą hipnoskopu Ochorowicza, na jakim stopniu dziewczyna podatna jest na hipnozę. Okazuje się słabo wrażliwą. Próbuję ją zahipnotyzować - ale po
minucie wydziera mi ręce, bo się boi moich praktyk i senności jaka ją ogarnia. Gadamy tedy dalej z rodzicami, dziwne objawy u dziewczyny ustały od dni kilku: wszyscy cieszą się,
że spokój nastał w chałupie. Da bóg, że to złe już nie wróci !
- A gdzie żandarm ?
Ady siedzioł bez dwa dni i pilnował Hanusi. Posed do Sokołowa, i co ino go nie widać
Dowiadujemy się że biedny strażnik przez dwa dni nie spuszczał oka z dziewczyny i nawet na dwór ledwo jej wyjść dawał. Że jednak teraz jakoś ustały te psoty diabelskie, jakie
widzieli poprzedni żandarmi, więc pan żandarm trochę pofolgował. Podobno jeszcze przez dwa tygodnie mają żandarmi wysiadywać w chałupie na utrapienie dziewczyny, która już ledwie
zipie....
Winszujemy po cichu panu staroście z Kolbuszowej inteligencji i energii, z którą koniecznie pragnie nienadowskiego djabła przy pomocy żandarmów za ogon ucapić i o paszport
zapytać.
Tymczasem na wieść o naszym przybyciu poczynają w chałupie zbierać się sąsiedzi. Zasiadają ławy i godnie gwarzą. Chłopy wcale inteligentne. O jakichś zabobonach, lub niechęci ku
Chorzęmpom, o prześladowaniu opętanej dziewczyny nie ma wcale mowy. Relacje dzienników były zupełnie mylne. Jedni myślą, że to jakaś choroba, drudzy, że to lestryka (tak
sobie tłumaczył wachmistrz Beigel sztuki w chałupie), bo skądżeby się djabeł przyczepiał do niewinnej dziewczyny ? Swoją droga Chorzęmpowie i na mszę dali i krowę zabili i
sprzedali na kościół i w klasztorze się modlili, coby ino Pan Bóg nad niemi się ulitował.
W ciągu tego wieczora stwierdziliśmy, że w tej chłopskiej rodzinie serdeczny panuje stosunek oraz delikatność uczuć, które aż nas zadziwiły. Z licznych spostrzeżeń nabieramy też
pewności, że o oszustwie świadomem ze strony rodziny mowy być nie może. Wszystko co słyszymy, zdaje się stwierdzać u dziewczyny zdolności medjumiczne. W tych jednakowoż warunkach,
w jakich się znajdujemy, o jakimkolwiek badaniu ścisłem, mowy być nie może. Pragniemy zatem dziewczynę zabrać do Krakowa i umieścić ją tam u jednej rodzinie znajomej. Posyłamy
powóz po księdza wikarego. Niebawem ksiądz nadjeżdża i z jego pomocą udaje się nam wreszcie skłonić Hanusię do tak dalekiego wojażu. I stara Chorzępowa ma z nią razem
jechać, żeby się przekonała, że Hanusi dobrze będzie i że u tych państwa będzie miała inne dziewczynki do towarzystwa i zabawy i że profesor Cybulski który także pragnie
Hanusię poznać, jest bardzo dobry pan. Po licznych ceregielach i łzach rozczulenia Hanusia poczyna wreszcie robić toaletę na drogę, bo chcemy aby z nami odjechała zaraz wieczorem.
Tymczasem narodu zgromadziło się sporo, chałupa pełna ludzi: zazdroszczą Hanusi wyjazdu, ale ona się ociąga, pełna żalu i bojaźni.... w końcu po nowym wylewie łez żałosnych
wsiadamy do powozu, aby wrócić na wikarówkę.
Już noc zapadła, ciemna, że oko wykol. Z zagrody Chorzępów trzeba przejechać polem jakieś 30-40 metrów, żeby dostać się na drogę. Jedziemy ostrożnie pomalutku. Nagle trzask !
Krzyk... Powóz stacza się w jakąś jamę, pochyla niebezpiecznie, konie szarpią się w uprzęży woźnica spadł z konia, klnie - a my wyskakujemy czem prędzej. Rany boskie ! Zapalić
zapałkę. Koło, resory, przód cały powozu połamany ! Jeden koń przewrócił się i skaleczył w nogę. Stoczyliśmy się z pochyłości w jamę przymarzłą lodem - i djabli powóz wzięli ! I
oto w Nienadówce utworzyła się już legenda że djabeł nie dał wywieść dziewczyny opętanej.
Naprzód jednak ratujcie Hanusię ! Ta bowiem z przerażeniem trzęsie się cała. Tymczasem wybiegają z chałupy i zaciągają połamany wóz przed karczmę. My zaś piechotą podążamy na
wikarówkę. Hanusia z nami. Po kolacji odsyłamy dziewczynę (dziewczyna sama w nocy, albo przez ciemną izbę nie pójdzie) do pobliskiego sąsiada. Za chwilę jednak sytuacja, która
zrazu wydawała się komiczną, poczęła nas złościć. O dzielny starosto kolbuszowski ! Niechaj sława twoich mądrych zarządzeń przejdzie do kronik i na karty historyi !
Piliśmy spokojnie herbatę, nagle z chrzęstem broni i hałasem wchodzi anioł stróż Hanusi, z ziajany żandarm z Sokołowa. Ma on rozkaz strzec dziewczyny, befel ist
befel Bogu, by co prawda dziękował gdyby go zwolniono od tej służby, ale befel ist befel
Co tu robić ? Śmiejemy się chórem wszyscy czterej i pijemy herbatę. Poczem żandarm zabiera list do pana wachmistrza. Z odpowiedzią ma być u nas jeszcze w ciągu nocy. Kładziemy się
spać: jak tam możemy, bo ksiądz wikary chudopachołek nie ma poduszek. Ale śpimy jak zabici.
Nad ranem wchodzi żandarm, z odpowiedzią od wachmistrza: Der Herren aus Krakau mogen sich an den Bezirkshauptmann, der den Befehl ertheilt hat, wenden. On zaś musi
dziewczynę zabrać z powrotem do chałupy.
Cóż to do kroćset djabłów ? Cóż to za szykany ? Gdy rodzice zezwalają na wyjazd kto ma prawo krępować Hanusię w wolności. No, ale befel ist befel. Wynajmujemy wóz, jedziemy
do Sokołowa. Wysyłamy dwa telegramy: jeden do starosty w Kolbuszowej, drugi do Namiestnictwa. Donosimy, że dziewczyna ma być w Krakowie poddana obserwacji, a rodzice jej zgadzają
się na wyjazd, że zatem prosimy, żeby żandarmeria nie robiła nam trudności. Poczem, ku zdumieniu mieszczan miasta Sokołowa spacerujemy po rynku.
Wypada ku nam jakiś jegomość z "cwikerem" na nosie - Psiepraszam czi panowie są z Krakowa von der Zeitung ? Zdumieni spoglądamy po sobie. - Bo ja jestem dr.
Dornfest. Ja był u tyj dziwczyna to una jest sine Schwindlerin. Ja z panami potrzebuje pogadać. Może panowie pójdą do kasyna ?
Zdumieni patrzymy na tego doktora, władającego polszczyzną godną Jojny Firułkesa i "Matki Szwarcenkopf". W jednej chwili stajemy się w Sokołowie na rynku antysemitami, ale do
kasyna idziemy.
P. dr. Izydor Dornfest, b. sek. szpitala Rudolfa w Wiedniu, tłumaczy nam, że on od niedawna tu przyjechał, to on po polsku nie umie. Aber die Herresprechen ja deutsch ! Po
niemiecku opowiada nam dr. Donferst, jako był trzy razy u Chorzępów, zbadał, że dziewczyna sama rzucałą rzepą, tj. właściwie nie zbadał, ale miał podejrzenia. Wszystko zaś jest
ein purer Bauemschwindel - A czy doktor czytał cokolwiek z zakresu tzw: medyumizmu ? - Nein. Gar nichts Nawet o hipnozie p. dr. Dornfest nic nie wie. Pożegnaliśmy
się tedy grzecznie i znowu spacerujemy po rynku.
Poszedłem jeszcze do dra. Bukowskiego był raz świadkiem ciekawych zjawisk, ale zgoła nic stanowczego powiedzieć nie może. Choroba przeszkodziła mu częściej zaglądać do
dziewczyny.
Za kilka godzin nadeszła taka klasyczna odpowiedź od pana starosty kolbuszowskiego: "Nie znając przyczyn wkraczania żandarmerii, nie mogę wydać żadnego nakazu"
Starosta kolbuszowski takim widocznie był strachem przejęty, żeby nienadowskiego djabła nie złapano przypadkiem w Krakowie i żeby sprawa djabelska nie dostała się na szpalty
dzienników, że wolał:
1) zablagować, że nie zna"przyczyn wkraczania żandarmerii", gdy sam wydał ten rozkaz.
2) wolał konstytucję pogwałcić za pomocą żandarmów. I to wszystko gwoli djabła w Nienadówce.
Odwiedziliśmy raz jeszcze wystraszoną Hanusię, poczem wzywani zawodową pracą, podążyliśmy chłopskim wozem do Rzeszowa. A rezultat wyprawy do Nienadówki ? Hanusia
Chorzępianka zdaje się posiadać własności medyumiczne. Świadczą o tem przynajmniej różne oznaki, stwierdzone i u innych słynnych medjów. Wiele z owych cudownych objawów
przypisać należy tym jej właściwościom, do dziś dnia zresztą, zupełnie nie wytłumaczonym a nie uznawanym przez liczny zastęp badaczy (którzy jednak negują, wszystko a
priori nie zetknąwszy sie nigdy z "medjami").
Być może że część "cudów" Chorzępianki przypisać należy istotnie oszustwu, bądź nieświadomemu działaniu, pomaganiu sobie ze strony zwykłego medjum. Jest to bardzo zwykły objaw u
medjów które często można przyłapać na oszukańczych ruchach.
W każdym razie dziewczyna zasługuje na zbadanie, tem bardziej, że kwestia medjumizmu jest kwestią sporną - do dziś dnia.
W kilka dni po powrocie do Krakowa otrzymałem list od ks. wikarego z Nienadówki, tej treści, że objawy u Hanusi wróciły, a on dokłada starń, aby przecież dziewczynę przywieść do
Krakowa, celem lekarskiej obserwacji, dziewczyna jednak jest ciągle pod bagnetem żandarma. Starosta kolbuszowski był wytrwały i konsekwentny.
|
Write a comment