Razem ze mną i ojcem, jeździli do cukrowni moi bracia, Julek po pracy w cukrowni lubił się kręcić koło piekarni, coś pomógł, posprzątał, drzewo porąbał, to i czasem dodatkowy
chleb dostał i na kwaterę przyniósł. Było ciężko, nasza mama czasem przysyłała nam pocztą "ser podsuszany", by nas jakoś wspomóc.
Pamiętam, że słód - odpad z produkcji - wychodzący spod prasy, był wywożony na pola jako nawóz, by je użyźnić. Widziałam też jak do cukru dosypywano wapno i do dziś nie wiem po co
?!
Podczas wyjazdu na sezon, była jeszcze jedna okazja do zarobku, tę okazję można było wykorzystać tylko po 3-ciej, nocnej zmianie. Często rankiem, pod bramą cukrowni na
wychodzących czekał "chadziaj" (rolnik), który szukał chętnych na dodatkowy grosz, przy rwaniu buraków w swoim gospodarstwie. Pod bramę przyjeżdżał wozem zaprzężonym w dwa konie.
Koła u wozu były bardzo wysokie, jakby dwa razy większe od tych na naszej wsi. Skrzynia wozu na którą wsiedliśmy sięgała nam aż do ramion. Jadąc tam do pracy, mieliśmy zapewnione
śniadanie, a później i obiad. Jechało nas tam, na raz, do 8 osób. Pracowaliśmy do późnego popołudnia, gospodarz odwoził nas na kwaterę, byśmy zdążyli się jeszcze przespać 3-4
godziny, przed kolejną 3-ą zmianą.
Sezon zaczynał się we wrześniu, październiku , "dobry sezon" kończył się w styczniu po Nowym Roku, ten "gorszy" przed Bożym Narodzeniem. W jeden sezon w cukrowni, ja, mój brat
Julek i tata Jan Prucnal zarobiliśmy jak pamiętam 70tys.*
|