Miałem nadzieje że zatrudnienie w klubie pełnoetatowego trenera odciąży mnie trochę i będę mógł więcej czasu poświęcić szlifowaniu własnej formy jako zawodnik. W krótkim czasie
okazało się że obowiązków jeszcze mi przybyło. Liczba trenujących wzrastała bardzo szybko, na dodatek obawy iż zdarzające się niesprawiedliwe werdykty sędziowskie skutecznie
zniechęcą młodych zawodników zmusiły nas do większego zainteresowania się szkoleniem sędziów i uczestniczeniem w tej roli w wielu zawodach. Jaworski opracował program klas
sportowych i z chwilą zakończenia naszej tułaczki spowodowanej remontem hali KS "Walter" rozpoczęła treningi pierwsza klasa. W sam remont miejsca przeznaczonego na obecną salkę
judo angażowali się zawodnicy pod wodzą Jacka. Pamiętam dosyć "śmierdzącą" sprawę usunięcia filarów które miały podobno podtrzymywać strop w pomieszczeniach stajni a pozostawiono
je w projekcie adaptacji dawnej ujeżdżalni wojskowej na halę sportową. Podczas rozbijania, w tajemnicy, fundamentów zbudowanych z kręgów betonowych filarów gnojowica spiętrzona w
nich ujawniła sabotażystę, oblewając go i zasmradzając całe pomieszczenie. Jacek postawił na swoim, tak że kształt naszej salki i rozmieszczenie szatni i miejsce na saunę i
siłownię zostało uzgodnione. Pozostała sprawa wyposażenia. Koncepcja i wykonanie amortyzowanej podłogi oraz sauny to też jego zasługa. Wraz z zawodnikami gromadził deski, belki,
opony, wełnę mineralną i inne niezbędne materiały, ciął i zbijał kuł ściany i malował. W jaki sposób udało mu się zdobyć pierwszą matę z adaptowanych usztywniającymi wkładkami
materaców, zdobyć piecyk do sauny do dziś nie wiem. W tym czasie tak wyposażonej sali judo zazdrościło nam wiele klubów. Baza lokalowa stała się podstawą opracowania koncepcji
szkolenia, a zajęcia w salce trwały od godziny ósmej do dwudziestej drugiej. Pamiętam również okres zimowych przygotowań do drużynowych mistrzostw seniorów kiedy to kilka miesięcy
rozpoczynaliśmy treningi o czwartej trzydzieści rano tak aby po treningu pracujący mogli zdążyć na siódmą do WSK lub Zelmeru. W role pomocników trenera koordynatora, jaką
przyznaliśmy Jackowi, wcieliliśmy się z Krzyśkiem Jaworskim bratem Jacka, z wielkim zaangażowaniem realizując koncepcje ogólną i własne pomysły. Na sali pojawiły się olbrzymie
lustra, a z jedynego magnetowidu jaki był w WOSTIW korzystałem w szkoleniu swojej grupy. Magnetowid ten wypożyczaliśmy na zmianę z trenerem siatkarzy Resovii. Był to japoński,
szpulowy, ciężki sprzęt wymagający dodatkowego oświetlenia halogenowego. Metody wykorzystania luster i magnetowidu, mimo złośliwych docinek iż są rodem z baletu, dawały jednak
znakomite rezultaty. Jacek wprowadził unikatowy program treningu "wolicjonalnego" znakomicie wykorzystując swoje doświadczenie alpinistyczne. Sekcja rozrastała się bardzo szybko a
w rejonie powstawały też nowe. Należeliśmy organizacyjnie do okręgu krakowskiego. Krakusi znosili coraz gorzej porażki swoich zawodników z "Ukraińcami z Rzeszowa" i zaczynały się
niezbyt przyjemne złośliwości; a to zabrakło dla nas miejsc w hotelu i musieliśmy skorzystać z gościnności rodziców Jacka śpiąc w dwanaście osób pokotem w ich mieszkaniu w Nowej
Hucie, albo w remizie strażackiej, w hotelu w Myślenicach na Zarabiu a najczęściej w schronisku na Wzgórzach Krzęsławickich (dawnych barakach budowniczych Nowej Huty). Miarka
przebrała się gdy mimo dość stronniczego sędziowania na mistrzostwach okręgu kilku z nas znalazło się na podium, a wystawione na stoliku nagrody i puchary szybko zniknęły. Kiedy
powstały sekcje w Jarosławiu, AZS Rzeszów WSP i UMCS założyliśmy Rzeszowski Okręgowy Związek Judo. Decyzja ta pozwoliła znaleźć się w centralnym rozdzielniku sprzętu, możliwością
organizowania mistrzostw okręgu w Rzeszowie, pozyskaniem większych środków na obozy i szkolenie sędziów. Fundusze zdobywaliśmy w przedziwny nieraz sposób. Kiedy okazało się że
istnieją niewykorzystane fundusze w ZMS w jeden dzień 100% jednej z klas sportowych wypełniło deklaracje. Nie zawsze było to takie proste. Często nasza wspólne nieprzystosowanie
się do realiów tych czasów, po prostu kadra trenerska nie piła, zmuszało nas do pośrednictwa zawodowej kadry MO, czego niektórzy podejmowali się bez większych oporów, a jeśli to
było niemożliwe o tym kto narazi wątrobę dla dobra sekcji decydowało losowanie. Mimo niewątpliwie najlepszych wyników sportowych potwierdzonych tytułami Mistrzów Polski
indywidualnie i drużynowo, członkami kadry narodowej i medalem Mistrzow Europy Juniorów zdobytym przez Marka Jodko, w KS "Walter" najważniejsi byli "piłkorze". Kiedy mieliśmy dość
takiego traktowania na którymś z posiedzeń zarządu Jacek oświadczył; "drużyna składająca się z zawodników judo dokopie waszej pierwszej drużynie i przestaniecie ich wiecznie
wychwalać". "Dokopaliśmy". Wynik spotkania był 2 do 1. Taki prztyczek dla niektórych działaczy sekcji piłki nożnej był zbyt bolesny by nie próbowali się "odegrać". Chłopcom
przypisywano wszelkie wybryki na hali. Musieliśmy udowadniać, że dziury powodujące prysznic wody na głowę przy spuszczaniu jej w ubikacji to skutek strzelania z wiatrówki do rury,
znajdować sprawców kradzieży które gorliwie przypisywano trenującym w sekcji "Cyganom". Kiedy i nam zdarzały się wpadki zawodnicy, rodzice i nauczyciele, jak i (mimo
demonstrowania "służbowej" dezaprobaty) Major T. Głuchowski udzielali nam wsparcia. Dzisiaj jest to może zabawne ale w tamtych czasach przyjazd judoków niemieckich na obóz do
Zakopanego rzekomo zaproszonych przez trenera Jacka Jaworskiego to afera dyplomatyczna. Wyciągnięto mnie z pracy i przywieziono do sekretariatu komendanta wojewódzkiego MO, gdzie
nieco pobladły, wystraszony zarząd klubu oczekujący na przyjazd przedstawicieli federacji Gwardyjskiej i komendy głównej MO usiłował wyciągnąć ode mnie informację jak było z tym
zaproszeniem. Odpowiedziałem iż nic o takim zaproszeniu Jacek mi nigdy nie wspominał. Trzeba było widzieć ich miny, kiedy spokojnie zapytałem: "ci judocy to z NRD czy może z NRF",
jedynie major Głuchowski z trudem powstrzymywał się aby nie wybuchnąć śmiechem patrząc na twarze pozostałych osób. Mniejszych wpadek było wiele, ale wszyscy zawodnicy, trenerzy i
rodzice a nawet major Tadeusz Głuchowski demonstrując regulaminowe oburzenie wspierali Jacka.
Profesjonalne prowadzenie sekcji nastawionej na wyniki na poziomie przyszłych olimpijczyków to naprawdę olbrzymia, przemyślana i odpowiedzialna praca. Zespół działaczy i trenerów
pracował naprawdę z pełnym zaangażowaniem nie licząc czasu ani własnych pieniędzy poświęcanych dla klubu. Potrafiliśmy się cieszyć jak dzieci z najmniejszych sukcesów zawodników.
Poprzeczkę zawiesiliśmy wysoko.
Zawodnicy podporządkowali się woli trenera realizując plan treningów, trzynaście treningów tygodniowo dla czołówki juniorów i seniorów, w tym programy indywidualne dla wielu z
których rozliczali się sumiennie przed trenerem. Przy tak dużej ilości trenujących wykorzystanie sali, siłowni, boiska klubowego było prawie maksymalne. Poznawaliśmy również
najbliższe okolice Rzeszowa trenując kondycje w licznych zajęciach terenowych, uczestnicząc w imprezach turystycznych jak marszobiegi na orientacje z mapą i kompasem, rajdy
rowerowe, czy też tak zwanych "Biegach Walterowskich" na nartach ze strzelaniem z karabinka sportowego. Okazało się iż trenujący z nami chłopcy to utalentowani biegacze, piłkarze,
akrobaci a nawet brydżyści. Jednym z bardzo utalentowanych
|