Foto zmiany

Losowy album

Zostań współautorem !

Napisz do nas


Nasze Statystyki Odwiedzin
Hasło - sprawdzam
stat4u

Nienadówka w Unii Europejskiej



"20 lat minęło... prawie.
Miałem to szczęście, że trafił do mnie właśnie teraz artykuł, który ukazał się na łamach Super Nowości, w czerwcu 2004 roku. Artykuł nawiązywał do nie dawno odbytego referendum i wstąpienia Polski do Unii Europejskiej. Szczęście moje było tym większe, że bohaterami redaktora Osińskiego, byli mieszkańcy Nienadówki. W tamtym czasie targały nimi ogromne rozterki, co do ich uczestnictwa w tych wielkich przemianach, które dotknęły, dużą ojczyznę Polskę i tę małą, Nienadówkę, ich rodzinną wieś.

Z najnowszej historii wiemy, że 1 maja 2004 r. Polska stała się pełnoprawnym członkiem Unii Europejskiej, tym samym 1 maja 2024 roku będziemy obchodzić dwudziestą rocznicę naszego wejścia do Unii Europejskiej. Ten doniosły moment wejścia do struktur europejskich poprzedził 10-letni proces akcesyjny, rozpoczęty złożeniem przez nasz kraj 8 kwietnia 1994 r. w Atenach wniosku o członkostwo i potwierdzeniem go przez wszystkie państwa członkowskie podczas konferencji w Essen 9-10 grudnia 1994 r. referendum europejskie bądź akcesyjne) – referendum ogólnokrajowe w sprawie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej i ratyfikacji traktatu ateńskiego, trwało dwa dni - 7 i 8 czerwca 2003.
  • Wyniki w skali kraju to 77% - ZA i 23% - NIE.
  • Podkarpackie 70% - ZA i 30% - NIE.
  • Pow. Rzeszowski 60% - ZA i 40% - NIE.
W Nienadówce referendum odbywało się w nieistniejącej już starej Szkole, nieopodal kościoła. Uprawnionych do wzięcia udziału w głosowaniu było 2048 mieszkańców, liczba osób, którym wydano karty do głosowania wyniosła 1 148, co dało frekwencję na poziomie 56.05%. Komisja odnotowała 12 głosów nieważnych, głosów ważnych 1 136. Liczba głosów na TAK - 517, liczba głosów na NIE - 619.


wyniki: Państwowa Komisja Wyborcza



** ** **

Jan Bełz, magister inżynier rolnik, twierdzi, że byłoby dziwactwem nie brać, gdy coś dają:




- Rolnikowi nikt nigdy jeszcze nic za darmo nie dał i w tych dopłatach unijnych też musi być jakiś haczyk - uważa Stanisław Tasior z Nienadówki.



U Jana Ożoga,"ten ponad hektar na córkę stoi". Wniosek złożyła. - Będą z Unii płacić? Daj Boże - mówi z niedowierzaniem i powtarza z przekąsem: - Będą płacić tak jak Niemcy za wywózkę na roboty nam zapłacili. Tych parę złotych żona dostała jednorazowo i kwita. Gdyby nie moja emerytura za trzydzieści lat roboty w budownictwie, to by przyszło zdychać.

Tymi emeryturami, tymi pieniędzmi, "starzy ludzie oganiają młodych, - powiada Ożóg. Stanisław Walicki przytakuje, ale ocenia, że tej jego "renty i żoninej ledwie na chlebuś i sól wystarczy". - I to tak cieniutko - dodaje. - Syn żonaty dorabia sezonowo w cegielni w Trzebusce. Bo z tej ziemi przecież nie wyżyje. Piaski w większości. Owies, żyto jeszcze wyrośnie. Koń stary, ale ciągnie w polu i nie trzeba płacić za traktor. Ale nawozu nie ma za co kupić. I tak się dziaduje.

Sołtys Nienadówki, Tadeusz Noworól, też potwierdza: - Niejeden we wsi mówi, że Gierka należałoby świętym zrobić za te emerytury rolnicze. Wszelkie podatki we wsi przeważnie płacą rodzice. To są ich emerytury. Przynoszą te emerytury prosto z poczty, nowiutkie.

       W referendum odrzucili
Ludzie są nieufni, oglądają się na sąsiadów, boją się stracić. Jest w nich jakaś konsekwencja, bo w refedum w Nienadówce "ludzie Unię odrzucili". - Bo na zdrowy chłopski rozum - powiada Stanisław Tasior rolnikowi nikt nigdy jeszcze nic za darmo nie dał i w tych dopłatach unijnych też musi być jakiś haczyk. Zresztą samo wypełnienie wniosku to jeszcze nie wszystko, jeszcze będą sprawdzać, mogą odrzucić. Jeszcze może się okazać, że rolnik dopłaci do tego interesu.

Tasior jest jednym z większych spodarzy we wsi. Ma ponad 9 hektarów. Żyje z mleka i truskawek. Pięć krów i jałówka w oborze. Mleko ekstra sprzedaje do mleczarni w Trzebownisku. Chce zwiększyć nawet tzw. kwotę mleczną.

- Za komuny każdy gospodarz hodował u nas po kilka krów - przypomina sołtys Noworól. - Teraz może jedna trzecia z tego stada została. Ci drobni rolnicy, co mają dwa, trzy hektary lub jeszcze mniej, a takich jest najwięcej, wyprzedali krowy dla wygody, albo z braku zysku. Bo w domu lepiej mieć emeryta niż krowę. Nawozy drogie, ropa do ciągnika droga, opryski coraz droższe, a robactwa i zielska w polu coraz więcej.

       Wyciągnąć rybę
Stanisław Chorzępa też podejrzewa, że "ten haczyk unijny na chłopa jest po to, by całą rybę wyciągnąć." Co raz ktoś powtarza we wsi, na poparcie słuszności takiego rozumowania, że "przecież przez ostatnie piętnaście lat dudkali chłopa bez mydła". Chyba że był przy władzy albo jakim posłem.

Pracownicy Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa nie ustają jednak w przekonywaniu ludzi we wsiach podobnych Nienadówce. - To wieś towarowa, z mleka żyje, dla tych ludzi mogą być tylko korzyści - twierdzi Stanisław Drążek, kierownik powiatowego biura ARiMR w Rzeszowie. W asyście pracowników - gmin i ośrodka doradztwa rolniczego jego specjaliści chodzili od domu do domu, przekonywali.

Z młodszymi łatwiej można się było dogadać, choć przecież Tasior też jeszcze "przed czterdziestką i bardzo towarowy". Ale mimo że od sołtysa pobrał wypis o swoim gospodarstwie i zapewniał, że wniosek złoży, to wątpliwości też ma niemało. - Za dużo niewiadomych, nie wszyscy wiedzą, za co te dopłaty dodatkowe można uzyskać, czy buraki i truskawki w to wchodzą - zastanawia się Tasior.

A poza tym rolnicy mają obawy, że jak się już obnażą zupełnie, jak wypiszą dokładnie każdy centymetr zabudowań, dobytku i pola, to wejdzie podatek katastralny i zmiecie im wszystko, co dostali, a może nawet będą musieli dołożyć. - A weźmiesz człowieku, jakąś pożyczkę, to wejdą potem na posiadłość i zlicytują - przewiduje Tasior. - Bo dotąd zawsze tak było, że jak chłop swoją krwawicą nie zapracował, to mu nikt nie dał.

       Może trzeba będzie zwracać?
Stanisław Skoczylas z Trzebosi, osiemdziesięciolatek, zdecydowanie nie zamierza składać wniosku o dopłaty unijne, choć "ma na siebie półtora hektara pola". - Gorszym dziadem, jakim mnie zrobili, już nie będę odpowiada.

Ludzie nie chcą brać, bo powiadają, że "z dziada pradziada rolnik był kołowany". - Wolę dokładać niż brać, żeby nie mieć później kłopotu - uważa Józefa Nowak. - Bo to, co dają, może jeszcze trzeba będzie zwracać? Kto to wie. Dzisiaj taki rząd, za rok może być inaczej. Jestem schorowana, schylać się nie mogę. Mąż haruje jako kierowca. Pola nawet wcześniej dokupiliśmy, gdy truskawki dawały dochód, ale teraz albo stoi odłogiem, albo wynajmujemy, bo nie ma kto wykosić.

Ludwik Nowak, który z siostrą Stefanią "ostał się jak te dwa bociany, co zapomniały jesienią odlecieć", wątpi, żeby z tej Unii "każdemu dali, co obiecują, bo to jest przecież masa ludzi do obdzielenia." - Hektary mam, ale wniosku o dopłaty nie złożyłem. Konta w banku nie mam, bo i po co. Jak truskawki sprzedam, to włożę pieniądze w gospodarkę. Po co mi iść z nimi do banku i rejestrować tę moją towarowość? Ziemie liche, żytko się sieje a i tak nie ma kto tego ziarna kupić. A bez nawozu rośnie tyćkie.

Ale w gospodarstwie Nowaka jest i krasula "mleczno-zarodowa, zakolczykowana unijnie, bo cóż wartałby gospodarz bez krówki", i parę kur, i pies łaciaty, przybłęda z drogi, porzucony przez miastowych", i kara kobyła. Leciwi są gospodarze, a dom i stajnia jeszcze starsze. Ale woda z własnej studni, źródlana. - Przychodzą po nią sąsiedzi z całego dziesiątka wokół, choć każdy ma swoją w kranie - zachwala Nowak i przekomarza się z karą, która wyprowadzona na podwórze trochę mu się wyszarpuje: - Bo cię sprzedam i pójdziesz do Unii - grozi jej palcem.



       Dają, to brać
W sołtysówce na skrzyżowaniu wsi - gdzie można składać wnioski bez fatygowania się do gminy w Sokołowie Małopolskim czy do agencji w Rzeszowie - pod koniec tygodnia było coraz tłoczniej. - Jeśli dają, to trzeba korzystać - stwierdził Wojciech Baran, trzydziesto - latek, gospodarz na czterech hektarach z kawałkiem. Zofia Malec też "cały tydzień pisała wniosek". Liczy, że może jakieś zobowiązania podatkowe choć w części tym pokryje, bo do tej pory, jak chciała coś w gospodarstwie wyremontować albo zainwestować, to musiała jechać na zarobek za granicę.

- Bo to jest taki system, żeby wykończyć małych gospodarzy uważa Michał Ożóg z Nienadówki, równolatek Skoczylasa z Trzebosi. - Trochę tego zboża przecież jest, ale we wsi się go nie sprzeda, poniżej 80 kwintali też na elewatorze nie przyjmą. Chodzi pewnie o to, żeby pośrednik prywaciarz za pół darmo kupił od chłopa i na nim zarobił.

Jan Bełz, magister inżynier rolnik twierdzi, że byłoby dziwactwem nie brać, gdy coś dają. Mówi, że niebawem i innych korzyści rolnicy doświadczą, jak wejdą "unijne emerytury strukturalne przy przekazywaniu gospodarstw". Jego przyjaciele ze Lwowa po pierwszym maja gratulowali mu i zazdrościli, że ich "kolega jest już w Unii". Ma pięć hektarów, które bardziej rodzice obrabiają, bo on zajmuje się teraz przede wszystkim przeróbką drewna w niedalekim Zmysłowie. Wychował się na wsi i powrócił tu po studiach. Przeszedł drogę od zootechnika do dyrektora igloopolowskiego gospodarstwa w Trzebosi.

Rozstał się z państwowym gospodarstwem po rozmowie z ówczesnym senatorem Śliszem. Nie chce nic mówić o nieżyjącym już polityku. Twierdzi tylko, że gdyby nie polityczna głupota tych, co rozwalali PGR-y, ludzie tam pracujący nie poszliby na garnuszek państwa i margines życia, a Bruksela musiałaby dziś uwzględnić na starcie Polski w UE o dwadzieścia parę procent większą produkcję rolną. To by się bardziej opłacało, nawet gdyby państwo tym gospodarstwom musiało dać kredyty na zero procent.

Ludzie z Nienadówki i okolic są dziś wdzięczni tym zaradnym producentom, którzy po Igloopolu choć w części przejęli i prowadzą hodowlę trzody chlewnej. Bo jest gdzie zboże sprzedać. Bo spółka dwóch Krzysztofów Cisków, Bogdana Ożoga i Stanisława Budzynia ma w chlewni 1,5 tysiąca świń.

Ale w czasach Igloopolu było z większym rozmachem, bo za dyrektora Bełza 5 tysięcy sztuk hodowano w dwu gospodarstwach - w Trzebosi i pod Sokołowem. A do tego było jeszcze moc roboty przy różnorakiej produkcji przemysłowej, uzupełniającej rolnicze dochody gospodarstwa.

Wołowina i wieprzowina już znalazły zbyt na Zachodzie, ceny skoczyły, może i z truskawką tak będzie - zastanawia się Bełz. - Bo tu ludzie jeszcze nie zapomnieli, jak uprawia się truskawki tradycyjne, zdrowe, o prawdziwym naturalnym smaku. Sołtys Noworól mówi, że nie można tylko narzekać. - Bo jakby się obudzili ci, co pomarli w latach dwudziestych ubiegłego wieku, to by powiedzieli, żeby Boga nie obrażać. Wystarczy zobaczyć, jakimi samochodami podjeżdżają niektórzy pod kościół w niedzielę. A to wieś ogromna, długa na dziewięć kilometrów, prawie z trzema tysiącami mieszkańców.

       Bruksela i dziki
Ale unijne kwity i problemy schodzą na drugi plan wobec codzienności. Przyszła do sołtysa Ciskowa zgłosić szkodę. W samo południe dziki zryły kawał pola ziemniaków niedaleko głogowskiej drogi. Nie ma pretensji, gdy orzą łąkę pod lasem, gdzie leżą szyszki, ale żeby tak w biały dzień stratować czystą uprawę?!!!

- Przejdzie dzik, trzeba po nim przejechać pole glebogryzarką, wykosztować się. Ziemniak już się tam w tym roku nie urodzi i koło się zamyka - mówi Stanisław Chorzępa, który złożył zamówienie na odstraszacz dzików. To taki preparat, który śmierdzi jak skarpety noszone przez tydzień w zapoconym bucie. Dziki nie cierpią tego zapachu.
Chorzępa jest wściekły na dziki, bo zniszczyły mu kawał pola z pszenicą francuską. Taką specjalną, niskopienną. Rośnie na czterdzieści centymetrów zaledwie, a blisko połowę z tego zajmuje kłos. We Francji stawiają w domu bukiety z dwunastu kłosów takiego zboża, żeby się pieniądze w domu trzymały przez cały rok. Przywiózł Chorzępa 4 kilo i posiał w ubiegłym roku. Wyzbierał wszystkie kłosy co do źdźbła. Zżął je sierpem, by niczego nie uronić, bo na kombajn poletko było za małe, a kosą ziarno by potracił. Z niecałego ara sypnęło mu 70 kilogramów ziarna. Posiał w tym roku, a teraz weszły dziki.


Bruksela daleko, dziki przed domem. I tak to już jest - powiadają we wsi: "chłop musi wyżywić wszystkich, od robaka do polityka".

ANDRZEJ OSIŃSKI



** ** **



W artykule, wypowiadają się mieszkańcy Nienadówki z imienia i nazwiska. Dziś część z nich już nie żyje, ale ciekawą kontynuacją artykułu wydawało mi się, danie szansy i zapytanie chociaż części z nich, jak postrzegają obecnie, tamte swoje wypowiedzi. Czy ich ówczesne, sceptyczne nastawienie do UE, dotacji dla rolnictwa zmieniło się, czy też może pozostali ze zdaniem, które było im bliższe 20 lat temu.

Poniżej, po kilka zdań, ich punktu widzenia, na podstawie wypowiedzi samych zainteresowanych lub ich rodzin. Z wypowiedzi wynika, że przewidywania z przed 20 lat się sprawdziły, przynajmniej w części, np. o upadku małych tradycyjnych gospodarstw. Bez dotacji i unowocześnienia przegrały na rynku i odeszły wraz ze starszym pokoleniem. Jak się też okazało, dotacje to nie taki diabeł straszny, skoro nie którym pomogły rozwinąć swoje gospodarstwa. Edward Gierek świętym nie został, choć faktycznie ustanowione "za niego" emerytury rolnicze, często były wielkim wsparciem dla nie jednej rolniczej rodziny.

Wszystkim dziękuję za chęć rozmowy, przekazanie nam swojej opinii i zgodę na publikację materiału na naszej stronie.

  • Stanisław Chorzępa
gazetę z tym wywiadem przechowuje na pamiątkę do dziś. Pszenicę, o której było w gazecie przywiózł z Francji w walizce, było tego ze cztery kg. Jak wspomina, był nawet ktoś chętny na jej kupno, jednak nie przyjechał i ostatecznie do transakcji nie doszło. Pszenicę uprawiał około pięciu lat. Z Francji przywiózł też kilka sztuk ziemniaków, które uprawiał blisko 20 lat, aż się wyrodziły. W czasie kiedy robiono reportaż - opowiadał - chowałem kilka krów, kilka świń i konia. Obecnie nic nie trzymam, hodowli zaprzestałem jakieś dziesięć może piętnaście lat temu. Tak, powiedziałem wtedy do gazety, że chłop był zawsze pokrzywdzony i nadal tak uważam. Uważam też, że to wejście do Unii to rolnictwu nic dobrego nie dało. Wręcz przeciwnie, rolnictwo we wsi upadło. Zostało u nas dosłownie parę większych gospodarstw, a te małe, to można na palcach policzyć. Ja uprawiam tylko ziemniaki i warzywa dla siebie, pola nie obsiewam, kosi się tylko chwasty i trawy pod dotacje.

  • Tadeusz Noworól
był sołtysem 20 lat temu. Z jego perspektywy można wnioskować, że w wielu gospodarstwach wiejskich zaobserwowano postęp i rozwój, co manifestuje się zarówno w rozbudowie budynków, posiadaniu nowoczesnych maszyn rolniczych, jak i zwiększeniu pogłowia zwierząt.

Jednakże, zgodnie z informacjami Tadeusza, liczba tak rozwiniętych gospodarstw jest ograniczona, co sugeruje, że nie wszyscy mieszkańcy wsi pozostali wierni tradycji rolniczej. Niektórzy gospodarze korzystają z dzierżawionych pól, co może być strategią pozwalającą im zwiększyć powierzchnię uprawy bez konieczności zakupu ziemi. Warto również zauważyć, że sytuacja z dopłatami między właścicielami a dzierżawcami jest różna. Czasem dopłaty dostaje właściciel pola, innym razem dzierżawiący w zależności od umów miedzy nimi.


  • Stanisław Walicki
jeszcze za życia, przekazał pole swojemu synowi. Oboje, zarówno ojciec, jak i syn, wydają się być rolnikami tradycyjnymi, niekorzystającymi z różnych dopłat czy unijnych środków finansowych. Ojciec ograniczał się do uprawy ziemi o niewielkiej powierzchni, syn podobnie. Ziemia u nich kiepska i dawała niewielkie plony. Nie używali nawozów sztucznych, a jedynie te, które pochodziły od własnych zwierząt.

  • Józefa Nowak
Historia Józefy ukazuje różnorodność sytuacji rolniczych i decyzji podejmowanych przez poszczególnych rolników. Józefa zdecydowała się nie sięgać po dopłaty unijne i prowadziła gospodarstwo oparte głównie na uprawie truskawek, które w pewnym okresie przynosiły jej dobry dochód. To pokazuje, że nie wszyscy rolnicy korzystają z dostępnych form wsparcia finansowego. Jednak, gdy cena truskawek spadła, Józefa musiała podjąć trudną decyzję o rezygnacji z uprawy tego produktu. Ziemia nieuprawiana, nie ma kto jej nawet wykosić. Warto zauważyć, że różni rolnicy podejmują różne strategie w zależności od swoich warunków i celów. Dla Józefy Nowak priorytetem było prowadzenie gospodarstwa opartego na uprawie truskawek, a nie korzystanie z unijnych dopłat.

  • Ludwik Nowak z siostra Stefanią
ich historia przedstawia inny sposób podejścia do rolnictwa i korzystania z unijnych środków niż w przypadku innych rolników. Zdecydowali się nie sięgać po środki unijne i kontynuowali tradycyjne, starsze metody prowadzenia gospodarstwa. Ich opór wobec nowoczesności, jak i wybór utrzymania tradycyjnych praktyk gospodarskich, w tym zakolczykowanej krowy, jest wyrazem pewnego rodzaju przywiązania do tradycji. Nie zakładając konta w banku i nie korzystając z nowoczesnych narzędzi, byli niechętni zmianom, które często towarzyszą nowoczesnemu rolnictwu. Gospodarzyli po staremu. Nie pragnęli nowoczesności. Wystarczyła im krowina, koniowina i kilka kurek a obejścia pilnował przybłąkany pies. Ludwik i Stefania zmarli nie długo po roku 2004. Nie zakosztowali unijnego dobrobytu. Po gospodarskich obejściach dzisiaj nie pozostał ślad.

  • Wojciech Baran
historia Wojciecha pokazuje, jak losy gospodarstwa rolno-rodzinnego mogą ulegać zmianom w wyniku różnych zdarzeń życiowych. Wojciech, będąc trzydziestoletnim gospodarzem, zdecydował się korzystać ze środków unijnych, co może świadczyć o jego strategicznym podejściu do gospodarowania i wykorzystywania dostępnych wsparć finansowych. Niestety, przedwczesna śmierć Wojciecha przerwała jego pracę na roli, pozostawiając gospodarstwo pod opieką żony i dzieci. Jednakże, dzięki wcześniejszemu korzystaniu z dopłat unijnych, rodzina może kontynuować prowadzenie gospodarstwa. Istotne jest, że większość ziemi jest dobrej klasy, co zwiększa potencjał produkcyjny gospodarstwa.

  • Stanisław Tasior
w 2004 roku, kiedy Polska przystąpiła do Unii Europejskiej, dopłaty rolnicze były nowością, co mogło budzić obawy i niepewność wśród rolników. Stanisław Tasior miał swoje obawy co do możliwości otrzymywania dopłat i obawiał się ewentualnych konsekwencji związanych z błędnym wypełnieniem dokumentów. Jego obawy dotyczą wypełniania wniosków i dostarczania poprawnych danych, aby uniknąć ewentualnych konsekwencji w postaci nałożenia kar.

Jednak po 20 latach doświadczeń, zdanie Stanisława uległo zmianie. Teraz rozumie, że dopłaty rolnicze są istotne dla utrzymania rentowności gospodarstw rolnych. Bez tych dopłat wielu rolników miałoby trudności z utrzymaniem się na rynku i osiąganiem zysków. To pokazuje, jak ważne mogą być wsparcie finansowe i regulacje unijne dla rolnictwa.


  • Zofia Malec
po 20 latach wspomina pewne trudności i wyzwania, z jakimi spotkała się podczas ubiegania się o dopłaty unijne. Korzystała z tych dopłat niedługo. Podjęła decyzje o sprzedaży gospodarstwa a zakończenie działalności rolniczej było dla niej rozwiązaniem.


przyg: Elżbieta Motyl      
Bogusław Stępień    

Comments: 0

About | Privacy Policy | Sitemap
Copyright © Bogusław Stępień - 08/05/2013