W domu ucichło. Koledzy od kart już nie przychodzą, bo po co. Nie kopcą papierosów, nie szukają ulgi w bluzgach. Rano w kuchni nie unosi się zapach kawy.
- Zawsze wstawał wcześniej - mówi Ewa. - Robił kawę i kładł mi na stole papierosa.
Bo w sumie Stach był niezłym mężem. Pracował, po wypłacie zawsze kupował dzieciakowi cukierki, ciastka. I - jak długo byli ze sobą, czyli przez sześć lat - ani razu nie podniósł
na nią ręki.
Ale dziś Ewa nie martwi się tym, że Stach trafił tam, gdzie trafił...
- Niech s...n zgnije za kratami !
Szychta pod kościołem
Stanisław Bałamut nie przypuszczał, że w szwagrze czai się morderca. Podczas ostatniej szychty pod kościołem zarobiła pięćdziesiąt złotych. Od zarobku trzeba odjąć dziesięć
złotych na bilet autobusowy w obie strony (Kąty Trzebuskie - Rzeszów, Rzeszów - Kąty). Zostaje złotych czterdzieści. Akurat tyle, ile ona i dzieciak potrzebują na tydzień.
Wystawanie pod kościołem przyjemne nie jest. Ma tabliczkę z bajerem "Matka samotnie wychowująca dziecko..." Na niektóre pańcie to działa - rzucają złotówkę, dwa złote. Na inne
nie.
Bajer zresztą jest od tygodnia najprawdziwszą prawdą. Stacha nie ma i długo nie będzie. Tym bardziej trzeba zakręcić się wokół opieki społecznej - wypełnić wniosek o zasiłek. Gdy
Stacha wyciągali z domu, zabrali jego swetry, buty, rurkę, którą walił nieszczęśnika w głowę, taczkę, którą wywiózł trupa do rowu. Ale długów Stachowych nie zabrali. Tymczasem
burmistrz śle nakaz zapłaty podatku. Provident - wezwania do płacenia rat.
- Sk...l wziął kredyt i nic mi nie powiedział - Ewa znowu złorzeczy.
Grzeczny, gościnny, ale...
Od czasu do czasu odwiedzają ją sąsiedzi. Wpada Magda, zagląda Zenek. Mówią oni tak: Stach jest grzeczny, gościnny, ale ma dziwnie lepkie ręce. Lubi zwędzić - to deski, to
kuchenki gazowe, a zazwyczaj duperele.
- Mojej teściowej wybrał jaja spod kury - opowiada Magda.
- Ciągle mu brakowało pieniędzy - wspomina szwagra brat Ewy z Nienadówki, też Stach.
- Ciągle wiercił człowiekowi dziurę w brzuchu - pożycz stówkę, daj pół stówki. Ale rozmawiało się z nim jak z normalnym chłopem. Do Nienadówki wpadał często. Ciągnik też pożyczał
często. Pożyczało się, bo kto wiedział, co w nim siedzi.
Sąsiadka Magda: - Pierwszej żonie porachował porządnie kości. To poszła sobie w świat. Potem przyprowadził do domu drugą babę i na dodatek w ciąży. Ewa jest trzecia. Nie bił jej,
lecz taki jakiś był dziwnie obojętny. Ewa na przykład wyrywała z domu na noc, a on nic. Inny mąż wściekałby się z zazdrości.
Jak gdyby nigdy nic
Aż tu nagle przyszedł ten dzień... Ewa na dobrą sprawę nie rozumie, dlaczego tak się stało. Przecież Andrzej, jej brat bliźniak - też z Nienadówki - był w dobrej komitywie z
mężem.
- Wpadał do nas często. Bywało, że sobie popił. Gdy chciał wracać do domu, Stach zamykał drzwi i wskazywał palcem łóżko. Przespał z nami niejedną noc.
Zdarzenia próbuje sobie złożyć w całość. W sobotę (22 maja) pojechała na szychtę do Rzeszowa. Stała długo, więc zatrzymała się na noc u znajomych. Wróciła późnym wieczorem
następnego dnia.
- Niczego nie zauważyłam. Zachowywał się tak, jakby nic. Siedział w kuchni, palił papierosa. Poszliśmy spać.
W niedzielę po południu - czyli jak było już po wszystkim - pod ich bramę zajechał brat z Rudnej. Zabrał Stacha i córkę (pięć lat) do samochodu. We trójkę odwiedzili teściową w
szpitalu w Górnie. Brat też niczego dziwnego nie dopatrzył się w zachowaniu jej męża. W poniedziałek zadzwonili do niej z Nienadówki. Usłyszała parę soczystych k...w. - Gdzie jest
Andrzej!? Gdzie jest ciągnik!? - wrzeszczał do słuchawki brat Stach, który z Andrzejem mieszkał pod jednym dachem. Nie miała pojęcia. Czemu się pieklił?
Brat Stach opowiada: - W sobotę wyszedłem do sklepu. Gdy wróciłem, sąsiadka powiedziała mi, że był szwagier z Kątów i odjechał ciągnikiem. Naszym ciągnikiem! Nic to - pomyślałem
sobie. Nie raz i nie dwa tak robił. W niedzielę rano Andrzej wsiadł do malucha i popruł do Kątów. Minęła niedziela, minął poniedziałek. Ani Andrzeja, ani traktora. We wtorek
pojechaliśmy do Kątów z kolegą. Akurat szwagier wracał z pola. Był zmieszany, próbował się schować. Wtedy coś mnie tknęło. Powiedziałem, że jedziemy na policję. We wtorek Ewa była
na kawie u znajomej. Pogaduszki przerwała nieoczekiwana wiadomość...
- Wracam do domu, patrzę a tu policyjna suka stoi pod bramą. Zapytali mnie tylko, czy byłam w niedzielę w domu i czy coś widziałam.
Wszędzie krew
Brat z Rudnej oglądał zwłoki w prosektorium i widział, że Andrzej miał pogruchotaną czaszkę. Więc sąsiadka Magda przypuszcza, że niedzielne zajście wyglądało tak:
- Pokłócili się. Stach rąbnął Andrzeja rurą w głowę. Potem mu wciągnął worek na twarz. Zniósł ciało do piwnicy i przysypał węglem. Po jakimś czasie odrzucił węgiel, włożył trupa
do taczki, wywiózł w pole i zakopał w rowie. Tak to musiało być.
Kilka dni później, kiedy Stach już wszystko wyśpiewał policji i siedział za kratami, Magda zrugała Ewę.
- Jak ty możesz żyć w tym domu. Wszędzie krew. Na stole krew... Porąb go w cholerę. Na firankach krew - wypierz to. Posprzątaj.
Tak też zrobiła. Dziurę w linoleum, którą wycięła policja, bo potrzebny był kawałek do ekspertyzy, zasłoniła chodnikiem. Jednego tylko nie można ani sprzątnąć, ani wyprać. Pamięci
dzieciaka. Córka Ewy była przecież przez całą niedzielę w domu. Szczęście w nieszczęściu, na razie brzdąca nic specjalnego nie trapi. Gania z koleżankami po podwórku. Na podwórku
stoi ciągnik, którym Stach przyjechał w sobotę z Nienadówki.
- Pewnie chciał go zwędzić - przypuszcza Ewa. - Bo po co rozbierał kabinę i wynosił części na strych?
Ale Ewa nie myśli o tym, co zrobić z traktorem. Ma na głowie ważniejsze sprawy.
- Płacić za s..na składki KRUS, czy nie płacić? Płacić na próżno nie warto. No, ale jak by tak za kratami odwalił kitę ?... Może dziecku należałaby się jakaś renta.
Imiona niektórych osób zostały zmienione
|