Foto zmiany

Losowy album

Zostań współautorem !

Napisz do nas


Nasze Statystyki Odwiedzin
Hasło - sprawdzam
stat4u

Rozbrojenie pod Sokołowem



Nowiny nr. 157 - 16 VIII 1994r.

W książce Jana Łopuskiego pt. "Losy Armii Krajowej na Rzeszowszczyźnie", na str. 110 widnieje meldunek Inspektoratu Rzeszowskiego Armii Krajowej z dn. 22 VIII 1944 r., treści następującej:
powiększ zdjęcie
"Melduję, że w dniu 21 VIII 44 w godzinach wieczornych grupa 68 ludzi przeznaczona na wyjazd do Warszawy została rozbrojona w lasach sokołowskich przez oddział sowiecki. Broń odebrano, ludzi przeprowadzono w rejon m. Trzebuska."

Uczestnikiem owej grupy, której "wyzwoliciele" zgotowali opisany wyżej los, był p. Edward Chorzępa z Nienadówki, syn Wojciecha, legionisty, a następnie zawodowego wojskowego, kapitana Korpusu Ochrony Pogranicza, w czasie okupacji zakonspirowanego w miejscowej placówce AK. Dziś — po półwieczu od owych dni — E. Chorzępa tak wspomina tamto wydarzenie:

"Na apel dowództwa powstania w ramach akcji -"Burza" oddziały AK zaczęły się koncentrować i maszerować na pomoc walczącej Warszawie. Z Nienadówki wyruszyło na odsiecz stolicy dwóch ochotników, to znaczy oprócz mnie również Ludwik Śliż. W broń i amunicję zostaliśmy wyposażeni na polecenie nauczyciela p. Guzendy, który też powiadomił nas, że mamy czekać pod kościołem o oznaczonym dniu i godzinie na furmanki, które- zawiozą nas w rejon koncentracji oddziału. Podał nam również hasło. Guzenda miał wątpliwości, czy uda się nam do Warszawy dotrzeć i uprzedził nas, że spieszące na pomoc powstaniu oddziały AK są przez wojska radzieckie rozbrajane i internowane.

Około godziny 8 rano. stojąc pod kościołem w Nienadówce, zobaczyliśmy jadące od strony Rzeszowa furmanki z młodymi ludźmi. Zatrzymaliśmy je i po podaniu hasła zajęliśmy miejsca na jednej z nich. Było nas około dwudziestu. Jechaliśmy z bronią gotową do strzału na wypadek zaatakowania przez UB. Na skrzyżowaniu drogi do Sokołowa i wsi Trzebuska, w rowie przydrożnym siedział mój znajomy z Sokołowa — Darocha i jako znak rozpoznawczy trzymał w ręku dwa kwiaty — czerwony i biały. On to skierował nas do Trzebuski, którą minęliśmy i ostatecznie zatrzymaliśmy się w lesie.


Niezwłocznie zameldowaliśmy o naszym przybyciu dowódcy zgrupowania, który polecił nam udać się na jego lewe skrzydło, w dosyć rzadki i niski zagajnik. Od sąsiadów dowiedzieliśmy się, że pierwsze grupy przybyły do lasu jeszcze poprzedniego dnia. Najbardziej jednak zaniepokoiła nas wiadomość, że kilku żołnierzy, którzy rano oddalili się za własną potrzebą, natrafiło na dwóch czerwonoarmistów. Ci, na widok uzbrojonych partyzantów, rzucili się do ucieczki. Nie wróżyło to nic dobrego, bo co też robić mogą żołnierze radzieccy w pobliżu naszego zgrupowania ?

Nie wiedzieliśmy wówczas - kontynuuje Edward Chorzępa, - że niedaleko znajduje się łagier NKWD (ziemianki w Trzebusce) i uciekający żołnierze, byli prawdopodobnie strażnikami tego obozu. Leżeliśmy więc dalej w zagajniku, czekając na wymarsz i dalsze rozkazy. Ja byłem uzbrojony w niemieckie MP, a Ludwik w zrzutowego angielskiego "stena". Miałem również prywatną" broń w postaci belgijskiego pistoletu FN.

Późnym popołudniem usłyszeliśmy z tylu strzały, a z frontu i z boków ujrzeliśmy tyralierę żołnierzy radzieckich. Byliśmy okrążeni ze wszystkich stron. Żołnierze sowieccy krzyczeli z daleka: - Nie strielajtie, my waszy druzja, partyzany, broście arużje, wy okrużeni -. Nastała pełna napięcia cisza. Obie strony gotowały się do walki. Palba karabinowa za naszymi plecami wyraźnie nasilała się.

Nagle usłyszeliśmy donośny głos naszego dowódcy: "Nie strzelać, nie prowadzimy wojny ze Związkiem Radzieckim. Szkoda naszej krwi, składać broń". Rzuciliśmy broń, a ja swoją "belgiikę" schowałem pod mchem. Zaprowadzono nas do jakiejś zagrody, czysto utrzymanej. Po drodze dołączyli do nas pod konwojem - wyprowadzeni z głębi lasu akowcy. Jak nam potem opowiedzieli - byli osłoną taborów i tam właśnie zaczęła się wymiana ognia.

Na starannie zamiecione podwórza wniesiono stół oraz krzesła. Oficer sowiecki wygłosił krótkie przemówienie, w którym obiecał nam, że zostaniemy zwolnieni po spisaniu personaliów i jeżeli ktoś będzie chciał, to może wstąpić do armii polskiej, aby "dobić" hitlerowskiego zwierza wraz z "niezwyciężoną armią radziecką".

Ponieważ zbyt dobrze znałem - mówi Chorzępa - zakłamanie i przewrotność bolszewików, przeto nie wierzyłem żadnemu słowu oficera i że zostaniemy zwolnieni. Nie musiałem też przekonywać Ludwika Śliża, że należy skorzystać z każdej okazji, aby uciec. Postanowiliśmy uciekać w kierunku kępy drzew, rosnących niedaleko zagrody. Siedzieliśmy pod płotem, bacznie obserwując strzegących nas wartowników. Zrobiliśmy dziurę w płocie i zaczęliśmy się czołgać w kierunku owych drzew. Na szczęście wartownicy nie dostrzegli nas wśród rosnących tam łopianów i pokrzyw. Zobaczyli nas dopiero niedaleko samej kępy, gdy nie mając już żadnej osłony, poderwaliśmy się do biegu. Schyleni biegliśmy zygzakami do zbawczych drzew i wówczas ruszyła pogoń i posypały się strzały. Wreszcie dopadliśmy zarośli i poczuliśmy się bezpieczniej. Jeszcze przebiegliśmy kilkaset metrów. Nikt już nas nie ścigał. Polami doszliśmy do Nienadówki, gdzie złożyliśmy meldunek o nieudanej koncentracji oddziału.

Bardzo żal mi było broni, a szczególnie poręcznej; "belgijki". Postanowiłem więc - mając nadzieję, że schowaną we mchu "belgijkę" odnajdę - udać się następnego dnia na jej poszukiwanie. Nazajutrz rano wyruszyłem w rejon naszego zgrupowania. Odszukałem miejsce, gdzie schowałem pistolet. Od razu zorientowałem się po rozgrzebanym mchu, że żołnierze radzieccy dokładnie spenetrowali cały teren i zabrali ukrytą nie tylko przeze mnie broń i amunicję. Krążąc po okolicy zobaczyłem z daleka ogrodzony drutem teren, gdzie poruszali się żołnierze sowieccy. To tam znajdowały się owe sławne "ziemianki", gdzie — prawdopodobnie - uwięziono moich kolegów. Nigdy też więcej nie spotkałem kogokolwiek z naszego - rozbrojonego pod Sokołowem w sierpniu 1944 r. - oddziału'’.

Dalsze losy p. Edwarda Chorzepy, których rekonstrukcja warta jest odrębnego opracowania - niestety - nie sprzyjały dowiadywaniu się czegokolwiek o towarzyszach broni z tamtego zgrupowania. Przez dziesiątki lat temat należał do najbardziej niebezpiecznych. Może więc dziś - w czas okrągłego jubileuszu tamtego wydarzenia - odezwie się ktoś z owych żołnierzy. Jeśli dane mu było przeżyć i dożyć...

Edward Winiarski

Write a comment

Comments: 0

About | Privacy Policy | Sitemap
Copyright © Bogusław Stępień - 08/05/2013