Niezwłocznie zameldowaliśmy o naszym przybyciu dowódcy zgrupowania, który polecił nam udać się na jego lewe skrzydło, w dosyć rzadki i niski zagajnik. Od sąsiadów
dowiedzieliśmy się, że pierwsze grupy przybyły do lasu jeszcze poprzedniego dnia. Najbardziej jednak zaniepokoiła nas wiadomość, że kilku żołnierzy, którzy rano oddalili się za
własną potrzebą, natrafiło na dwóch czerwonoarmistów. Ci, na widok uzbrojonych partyzantów, rzucili się do ucieczki. Nie wróżyło to nic dobrego, bo co też robić mogą żołnierze
radzieccy w pobliżu naszego zgrupowania ?
Nie wiedzieliśmy wówczas - kontynuuje Edward Chorzępa, - że niedaleko znajduje się łagier NKWD (ziemianki w Trzebusce) i uciekający żołnierze, byli prawdopodobnie
strażnikami tego obozu. Leżeliśmy więc dalej w zagajniku, czekając na wymarsz i dalsze rozkazy. Ja byłem uzbrojony w niemieckie MP, a Ludwik w zrzutowego angielskiego "stena".
Miałem również prywatną" broń w postaci belgijskiego pistoletu FN.
Późnym popołudniem usłyszeliśmy z tylu strzały, a z frontu i z boków ujrzeliśmy tyralierę żołnierzy radzieckich. Byliśmy okrążeni ze wszystkich stron. Żołnierze sowieccy
krzyczeli z daleka: - Nie strielajtie, my waszy druzja, partyzany, broście arużje, wy okrużeni -. Nastała pełna napięcia cisza. Obie strony gotowały się do walki. Palba karabinowa
za naszymi plecami wyraźnie nasilała się.
Nagle usłyszeliśmy donośny głos naszego dowódcy: "Nie strzelać, nie prowadzimy wojny ze Związkiem Radzieckim. Szkoda naszej krwi, składać broń". Rzuciliśmy broń, a ja swoją
"belgiikę" schowałem pod mchem. Zaprowadzono nas do jakiejś zagrody, czysto utrzymanej. Po drodze dołączyli do nas pod konwojem - wyprowadzeni z głębi lasu akowcy. Jak nam potem
opowiedzieli - byli osłoną taborów i tam właśnie zaczęła się wymiana ognia.
Na starannie zamiecione podwórza wniesiono stół oraz krzesła. Oficer sowiecki wygłosił krótkie przemówienie, w którym obiecał nam, że zostaniemy zwolnieni po spisaniu
personaliów i jeżeli ktoś będzie chciał, to może wstąpić do armii polskiej, aby "dobić" hitlerowskiego zwierza wraz z "niezwyciężoną armią radziecką".
Ponieważ zbyt dobrze znałem - mówi Chorzępa - zakłamanie i przewrotność bolszewików, przeto nie wierzyłem żadnemu słowu oficera i że zostaniemy zwolnieni. Nie musiałem
też przekonywać Ludwika Śliża, że należy skorzystać z każdej okazji, aby uciec. Postanowiliśmy uciekać w kierunku kępy drzew, rosnących niedaleko zagrody. Siedzieliśmy pod płotem,
bacznie obserwując strzegących nas wartowników. Zrobiliśmy dziurę w płocie i zaczęliśmy się czołgać w kierunku owych drzew. Na szczęście wartownicy nie dostrzegli nas wśród
rosnących tam łopianów i pokrzyw. Zobaczyli nas dopiero niedaleko samej kępy, gdy nie mając już żadnej osłony, poderwaliśmy się do biegu. Schyleni biegliśmy zygzakami do zbawczych
drzew i wówczas ruszyła pogoń i posypały się strzały. Wreszcie dopadliśmy zarośli i poczuliśmy się bezpieczniej. Jeszcze przebiegliśmy kilkaset metrów. Nikt już nas nie ścigał.
Polami doszliśmy do Nienadówki, gdzie złożyliśmy meldunek o nieudanej koncentracji oddziału.
Bardzo żal mi było broni, a szczególnie poręcznej; "belgijki". Postanowiłem więc - mając nadzieję, że schowaną we mchu "belgijkę" odnajdę - udać się następnego dnia na jej
poszukiwanie. Nazajutrz rano wyruszyłem w rejon naszego zgrupowania. Odszukałem miejsce, gdzie schowałem pistolet. Od razu zorientowałem się po rozgrzebanym mchu, że żołnierze
radzieccy dokładnie spenetrowali cały teren i zabrali ukrytą nie tylko przeze mnie broń i amunicję. Krążąc po okolicy zobaczyłem z daleka ogrodzony drutem teren, gdzie poruszali
się żołnierze sowieccy. To tam znajdowały się owe sławne "ziemianki", gdzie — prawdopodobnie - uwięziono moich kolegów. Nigdy też więcej nie spotkałem kogokolwiek z naszego -
rozbrojonego pod Sokołowem w sierpniu 1944 r. - oddziału'’.
Dalsze losy p. Edwarda Chorzepy, których rekonstrukcja warta jest odrębnego opracowania - niestety - nie sprzyjały dowiadywaniu się czegokolwiek o towarzyszach broni z tamtego
zgrupowania. Przez dziesiątki lat temat należał do najbardziej niebezpiecznych. Może więc dziś - w czas okrągłego jubileuszu tamtego wydarzenia - odezwie się ktoś z owych
żołnierzy. Jeśli dane mu było przeżyć i dożyć...
Edward Winiarski
|
Write a comment