Foto zmiany

Losowy album

Zostań współautorem !

Napisz do nas


Nasze Statystyki Odwiedzin
Hasło - sprawdzam
stat4u

Nowak Ludwik


Psiok
Urodził się w Nienadówce 26 stycznia 1922 roku w rodzinie rolniczej. Tu też ukończył wiejską trzyklasową szkołę. Był uważany za bardzo zdolnego i ciekawego świata ucznia. Jego mama miała na imię Aniela, zapamiętano ją jako bardzo pracowitą i chętną do pomocy kobietę, nic nie możemy napisać o ojcu. Ludwik Nowak miał siostrę Zofię, która wyszła za mąż i wyjechała z Nienadówki. Po mężu nazywała się Bubak. Miała syna Grzegorza, z którym przyjeżdżała latem do Nienadówki, kolegował się On z chłopakami z sąsiedztwa. W młodości, jak twierdzą sąsiedzi Ludwika Nowaka, ten był bardzo rzutkim, zręcznym i inteligentnym człowiekiem. Jego wrodzona ciekawość kazała mu wszędzie zaglądnąć i coś wykombinować. Widać było, że tego człowieka nie robota w polu ciągnęła, a bardziej wszelkie zagadnienia techniczne. Co zrobić, żeby się nie narobić tzn. jak ułatwić sobie życie.

Wybuch II wojny światowej i okupacja niemiecka miała ogromny wpływ na Jego późniejsze życie. Jako młody chłopak został wywieziony na roboty do III Rzeszy, był robotnikiem przymusowym w Landshut w kraju związkowym, w Bawarii. Ciekawostką może być fakt, że pobliski nasz Łańcut ma wiele wspólnego z tamtymi okolicami, jak podaje Wikipedia (..) Król sprowadził kolonistów niemieckich, byli to Głuchoniemcy z miejscowości Landshut w Bawarii. Jest to zatem nazwa przeniesiona przez kolonistów na nowo założone miasto, a następnie adaptowana fonetycznie z języka niemieckiego do polskiego (..) Wracając do Ludwika Nowaka, pracował prawdopodobnie w przedwojennej fabryce maszyn rolniczych Glas, podczas wojny przestawionej na produkcję sprzętu wojskowego. Ciekawski i wszędobylski Ludwik, podczas przerwy, zamiast odpoczywać jak inni, poszedł do pomieszczenia, sporej hali z ogromnymi kotłami, przy których sporo było jak wspominał, pokręteł i zegarów. Pracował tam obsługując, te, chyba jakieś kotły parowe, inny Polak. Obaj z zaciekawieniem poczęli rozmawiać i kombinować co by to było, gdyby tak coś podkręcić, coś zmienić. I zmienili chyba nierozważnie ciśnienie w tych kotłach, bo doszło do głośnego wybuchu i rozerwało jeden z nich. Operatorzy mieli szczęście - uszli z życiem, ale zaalarmowany wybuchem, przybiegł na miejsce Niemiec pilnujący robotników. Zobaczywszy co się stało, bez namysłu uderzył Ludwika Nowaka kolbą karabinu w głowę. Drugi z winowajców, korzystając z zamieszania, zdążył uciec z pomieszczenia i się ukryć. Niemcy, taki czyn uważali za sabotaż i rozstrzeliwali winnych bez sądu i pewno Ludwika czekałoby to samo, miał jednak szczęście. Wszystko to działo się już na wiosnę 1945 roku, kiedy to niezwyciężona III Rzesza była na skraju upadku. W tym też czasie Ludwik Nowak był świadkiem i ofiarą tzw. nalotów dywanowych, które to alianci przeprowadzali na niemieckie miasta. Celem jednego z takich nalotów, było miasto i zakład pracy w którym pracował. Na swoje nieszczęście przebywał niedaleko miejsca upadku i eksplozji jednej z bomb. Potężny wybuch odbił się na zdrowiu Ludwika Nowaka, spowodował m.in. utratę słuchu, który na szczęście z czasem powrócił. Trudno powiedzieć co się stało z jego głową, po tym zdarzeniu jego zachowanie było już zawsze trochę dziwne. Końcem kwietnia 1945 roku, dochodzący do zdrowia Ludwik Nowak doczekał się wyzwolenia przez wkraczające wojska amerykańskie. Udało mu się też szczęśliwie powrócić do domu w Nienadówce. Często jednak powracał później do tamtych wydarzeń z pobytu na robotach w III Rzeszy. W rozmowach ze swoimi sąsiadami opowiadał jak po nalotach dywanowych wyglądały niemieckie miasta, które widział podczas drogi powrotnej do Polski, ogrom ich zniszczeń, wagony kolejowe stojące na sztorc, na stacji kolejowej w Monachium.

Jeden ze słuchających opowiadań Ludwika Nowaka, podsumował jego osobę: "Ludwik musiał być mądrym człowiekiem, po tych wszystkich przeżyciach i po tym uderzeniu go w głowę przez Niemca, wybuchu bomby w jego pobliżu, głupi by nie zmądrzał, ale mądry mógł zgłupieć." I ma to sens.


W młodości zdolność do rymowania pewno przydawała mu się w pasji jaką dzielił z innymi mieszkańcami. Ludwik Nowak po okupacji był aktorem Teatru Ludowego w Nienadówce, a prócz gry w słynnej sztuce "Karpaccy górale", która była wystawiana w okolicy, pewno pomagał układać teksty do innych sztuk czy kolęd (herody), jasełek, wystawianych we wsi i okolicy.



W latach 70tych, kiedy chodziłem do szkoły, spotykaliśmy go nieraz na drodze. Nie wiedzieliśmy nawet jak ma na nazwisko, dla nas był to po prostu "Ludwik Psiok". Kto i dlaczego go tak nazwał, dziś już chyba nikt nie pamięta. Śmialiśmy się w rękaw z jego strasznie wychudzonego konia, który z ogromną trudnością ciągnął niewielki wóz, ostatni już chyba we wsi na żelaznych kołach. Szczerze mówiąc, jako dzieciaki baliśmy się go, był dla nas dziwnym człowiekiem, którego lepiej omijać bokiem. Ci znający go lepiej z racji zamieszkiwania po sąsiedzku, takich obaw już przed nim nie mieli. Zdarzyło im się nieraz w prawdzie podskoczyć do góry, bo ten potrafił pojawić się znienacka i swoim tubalnym głosem coś krzyknąć do Nich. Pamiętam jak w czasie żniw prosto z pola, szedł pastwiskiem do sklepu. Kosa na ramieniu w samych spodenkach i z wielkim słomianym kapeluszu na głowie. Człowiek ten nie wadził raczej nikomu, nie pił alkoholu i nie był złośliwy, często jednak zaczepiany przez chłopów ze wsi, zdenerwowany potrafił im się odgryźć do bólu wymyśloną na poczekaniu rymowanką.

Ludwik Nowak był, jak to wtedy mówili "starym kawalerem", ożenił się dopiero gdzieś w połowie lat 70tych XX wieku, jego żoną została Rozalia Lichota z Nienadówki, wdowa po Władysławie. Jej "gospodarkę" sprzedali, Ona zamieszkała u Niego. Jego bezpośredniość była skierowana do wszystkich, bez wyjątku, przekonał się o tym sam ks. Edward Stępek, kiedy oboje - Ludwik i Rozalia - poszli do Niego na plebanię w sprawie ślubu. Ksiądz zadał Ludwikowi pytanie, "a czy nie będzie bił żony ?" Oburzony pytaniem Ludwik wypalił, "a czy to ksiądz głupi ? Nie po to chyba się żenię".

Rózia - jak powiadają sąsiedzi - była bardzo przez Niego szanowana, Ona zajmowała się ich domem, ogródkiem, uwielbiała porządek i mieć wokół kwiatki. On zaś robił dużo bałaganu, czym ją bardzo denerwował. Miał głowę pełną pomysłów, niektóre z nich zrealizował, niektóre pozostały w sferze jego marzeń.

Jego sztandarowym pomysłem, o którym opowiadał po wsi, był ten, że przeprowadzi kolej przez Nienadówkę. Wytyczał ją od lasu, przez pola do wsi, a przed swoim placem na rzece, na początku lat 70tych zaczął budować most. Kiepskiej był on jednak konstrukcji i długo nieprzejezdny. Nie wiem jakim cudem i przy czyjej pomocy, ale most po latach w tym miejscu powstał. Wprawdzie nie jest to most kolejowy, ale solidny i przejezdny służący mieszkańcom do dziś.

Zdjęcie Google street


Marzyły mu się zawsze kościelne dzwony na prąd, nie doczekał ...


Ludwik Nowak nie mając pieca w swoim domu, po ślubie postanowił go zbudować własnoręcznie, nie wiadomo dlaczego z cegły nie wypalanej, którą to też własnoręcznie chciał wyrabiać. Dla swojej wygody i lżejszej pracy, zbudował coś na kształt mieszarki stojącej w formie walca. Glina była przez Niego wrzucana od góry, mieszaki w środku glinę z wodą mieszając przerabiały i dołem z otworu wychodziła masa, którą On wkładał w formy. Po wyschnięciu, cegły na piec były gotowe. Zbudował z nich własnoręcznie swój piec. Jak długo spełniał swoją rolę trudno powiedzieć, po iluś tam latach, piec od temperatury się rozsechł i popękał. Dym wychodził wszystkimi szczelinami z pieca i otworami z domu... tylko nie kominem. Zostali bez ogrzewania w środku zimy.

Wiadomo, że kiszona kapusta na wsi była wtedy w każdym domu i każdy tę kapustę szatkował starym zwyczajem. Ludwika Nowaka w późniejszym już wieku męczyło to zwykle tradycyjne szatkowanie. Usiadł pomyślał i postanowił zrobić maszynę do szatkowanie kapusty, przy pomocy, której bez większego wysiłku i szybciej poradzi sobie z zapasem kapusty na zimę. Wzorował się na innej maszynie gospodarskiej, sieczkarni do słomy. Coś jednak poszło nie tak, zbyt dużo czasu zajęło mu poprawianie i udoskonalanie swojej "kapuściarki" Zima się skończyła, a kapusta zgniła.

Innym udoskonaleniem w jego gospodarstwie domowym był wodociąg, który pobudował u siebie jako jeden z pierwszych gospodarzy we wsi. Inni nosili wiadra z wodą ze studni, On nie miał nawet studni na placu, daleko było ją nosić. Póki był sam, jakoś dawał radę, kiedy się ożenił, wodę doprowadził Rózi ze studni od sąsiada Jacka mieszkającego za płotem. Z rana szedł do studni i tradycyjnie wodę czerpał wiadrem, ale już jej nie nosił, przelewał ją do jakby pół-wiadra, pojemnika, przymocowanego na stałe do kręgu wewnątrz studni powyżej gruntu. Pół-wiadro miało zamontowaną rurę, którą woda spływała do umieszczonej w jego domu sporej balii (wanny). Na końcu rury nie było jednak zamontowanego kranu, Ludwik nie przypuszczał, że wykorzystają to chłopaki ze wsi, robiąc mu przykrego psikusa. Pewnego razu kilku z nich zatarasowało go w domu, a sami wzięli się za lanie wody ze studni sąsiada prosto przez tę rurę do balii w domu. Balia mając ograniczoną pojemność, szybko została przepełniona, a woda poczęła zalewać cały dom. Ludwik kiedy zobaczył co się dzieje, próbował się z domu wydostać, a kiedy w końcu udało mu się pokonać zatarasowane drzwi, przepędził żartownisi, ratując dom przed potopem.

Kolejna anegdota na faktach to wspominane przez sąsiada zdarzenie. Ludwik Nowak wstawał jak każdy artysta i wynalazca wcześnie, o czwartej, piątej rano. Swój dzień zaczynał, jak to mówią, od głośnego tłuczenia się po swoim obejściu. Szczególnie upodobał sobie walenie młotem w jakieś żelastwa, niosło się echo po całej okolicy. Nie reagował na reprymendy i prośby sąsiadów, musieli się do tego przyzwyczaić. Ogromne zdziwienie spotkało pewnego razu jednego z nich. Ludwik Nowak zaszedł do swojego sąsiada, również Nowaka, bo jak zauważył: od kilku dni strasznie sąsiadowi skrzypi koło z wałem, za pomocą którego ten kilka razy dziennie wyciągał wodę ze studni. Zapowiedział mu, że On to koło mu porządnie smarem nasmaruje, bo to jest nie do przesłuchania i że tak się przecież nie da żyć.

- Powiedzonka -

Zawsze śmieszne, często mówione prostym chłopskim językiem, wymyślane na poczekaniu i w odpowiedzi na zaistniałe sytuacje. Cięte riposty na zaczepki tych, którym się wydawało, że mogą mu dogryźć, bądź z Niego zakpić. Najczęściej odpowiedź "Psioka" szła im w pięty, a oni sami czym prędzej zmykali do domu. Zastanawiałem się, czy zamieszczać je w pełnym oryginalnym brzmieniu, czy je trochę złagodzić. Ostatecznie, by oddać cały dowcip tego człowieka, ograniczę się tylko do wykropkowania niecenzuralnych słów. Mam nadzieję, że nikt się nie obrazi, a przypomnienie tego człowieka wywoła ciepły uśmiech rozbawienia i nostalgii za tym, co minęło. Postaram się przybliżyć też sytuacje i okazje w jakiej powstawały. Autora będę nazywał dla wygody przezwiskiem.

Był czas po wojnie, że rolnicy musieli oddawać kontyngenty, nazywane także dostawami obowiązkowymi. "Psiok" buntował wtedy ludzi na swój sposób:

Piszcie petycję do rządu, zabierają świnie nie dają prądu !



Mocno dowartościował "Psiok" leżącą na wschód od Nienadówki, Trzeboś. Postawił ją obok wielkich miast kraju wschodzącego słońca, Japonii:

W Tokio, Yokohamie i ... na Trzebosi zawsze słońce z rana się podnosi !



"Psiok" w latach 70tych ub.w. dużo opowiadał o kolei, która miała iść przez Nienadówkę, on to wytyczał trasę i zbudował most. W sklepie w Nienadówce Dolnej zaczęto mu dogadywać w tym temacie, a jak to będzie a co za kolej, prym wiódł w tym jeden z gospodarzy, którego plac - jeszcze wtedy nie zabudowany znajdował się niedaleko gospodarstwa "Psioka". Rozzłoszczony sytuacją "Psiok", wykrzykiwał, że kolej zbuduje normalną, a na odchodnym machnął ręką i rzucił do Niego:

... a przez tę zaj...ą Wosiówkę, puszczę wąskotorówkę.



Był kiedyś we wsi inseminator, u którego zamawiało się wizyty do krów. Jeżeli go nie było w domu, przy drzwiach wisiał notes z ołówkiem, gdzie wpisywało się gdzie trzeba się udać. Pewnego razu "Psiok" zmierzał drogą z Nienadówki Dolnej pod kościół. Kiedy zobaczyła go gospodyni Ziębowa, poprosiła by zaszedł do domu inseminatora i zgłosił, że jej Łania się latuje. "Psiok" prośbę załatwił, oczywiście na swój dowcipny sposób. Jest dwie wersje, czy obie są jego autorstwa ?

U Zięby, krowa w kraty potrzebuje ładnego taty.

Ziębowa "Łaniusia" potrzebuje sztucznego tatusia.



W pewnej rodzinie urodziło się rudowłose dziecko, gdzieś w okolicy kościelnego święta. Komentarz "Psioka":

W dniu Bożego Ciała, Maryśce pi.. zardzewiała.



Kiedy ktoś zmarł we wsi, "Psiok" podsumowywał to krótko:

Opuściły go siły i poszedł w iły



Kiedyś w polu, sąsiedzi rozmawiali, że jakiś chłopak ze wsi się żeni i że panna jest aż spod Jasła. Usłyszawszy to "Psiok" podsumował wydarzenie tak:

Dupa trzasła, ojciec z Nienadówki, matka z Jasła.



"Psiok" opisał też dość przykry w konsekwencjach wypadek samochodowy dwóch mieszkańców Nienadówki:

Gościńcem trzeboskim jechał Serwatka z Jodłowskim,
myśleli, że to rzepa, a to nieoświetlona przyczepa.



"Psiok" będąc w sklepie GS-owskim "u Deca", jak to się w latach 70-tych mówiło, spoglądał przez okno na plac po przeciwnej stronie drogi. Na nim to producent, stolarz trzymał swoje wyroby:

W Krośnie winko, w Jaśle piwko, a u suchego Pawła trumny naprzeciwko.



Wydarzenie z nienadowskiego kościoła podczas niedzielnej mszy św. na którą "Psiok" wybrał się bardzo zarośnięty. Ks. Stępek chodzący za składką, zobaczywszy go, rzekł: Ludwik, ta ogolił byś się choć na niedzielę. Odpowiedź "Psioka" z zapytaniem brzmiała:

A żyletki skąd, jak wszystko na elektryczny prąd ?



"Psiok" nie wybierał miejsca ni okoliczności. Podczas uroczystości pogrzebowych ks. E Stępka, który zasłabł podczas odprawiania niedzielnej mszy i kilka godzin później zmarł, w pewnym momencie w kościele zapadła cisza, a po chwili zgromadzeni podobno usłyszeli krótkie, odnoszące się do zaistniałych okoliczności zdanie, wypowiedziane donośnym głosem przez "Psioka". Zebrani żałobnicy mieli problem z utrzymaniem powagi do końca mszy:

Tyle lat kielich na stół kładł... aż padł.



Ktoś go pewnie kiedyś zapytał, popołudniową porą o godzinę, odpowiedź:

Słońce krąży koło Berlina, jest 4 godzina.



W latach 70tych w Nienadówce dużo budowano nowych murowanych domów i budynków gospodarczych. Materiałem, którym chętnie zastępowano dachówkę był eternit. "Psiok" wyrażał swoje zdziwienie:

Co to jest, tu eternit tam dachówka, to nie Hamburg tylko , Nienadówka



Kolejne powiedzonko powstało w latach 80tych, a padło na pogrzebie młodego chłopaka Andrzeja Ożoga, który zginął w wypadku motocyklowym. "Psiok" nawiązuje w nim również do tragicznych wydarzeń z początku lat 70tych. Trzej młodzi mieszkańcy Nienadówki Dolnej - Cisek, Chorzępa i Prucnal - zginęli na drodze w Weryni w wypadku, również z udziałem motocykla.

Napoleon Bonaparty z Nienadówki Dolnej odchodzi jako czwarty.
Trójka pełny gaz, żebrami na kierownicę wlazł.



Katarzyna K. mieszkanka Nienadówki wspomina - Pamiętam jak przyszedł do nas do domu i przywitał się w ten sposób:

Niechaj będzie pochwalony ten co stworzył świat zielony



Renata P. mieszkanka Nienadówki wspomina - Pamiętam że pewnego dnia szedł pod kościół i gadał:

Zjadłem dzisiaj całą kurę i nie mogę wejść pod górę

Wszystko co mówił często układało się rymami. Kiedy sięgnę pamięcią wstecz to przypomina mi się iż często na swoim wysłużonym rowerze przemierzał dość sporą odległość np. do Rzeszowa. Jeździł załatwiać aby przez Nienadówkę przebiegała kolej ! Do rowera miał najczęściej przywiązane za pomocą sznurka kawałek jakiegoś żelastwa. Mówił, że takie mają być szyny ! Jego marzenie nie doszło do skutku. Zamiast tej kolei powstała droga ekspresowa. Jakże miło pamięcią sięgnąć wstecz w czasy dzieciństwa !

Inne:

Tyrdytkum, tyrdytkum, kapusta z farytkom,
zimnioki z rosołem jeszcze nie patrzołem.


Słońce dookoła ziemi krąży, a moja krowa w ciąży.


Ale ładne dziwki, Hamaj.... w ciąży,
a diabeł myśliwiec nad Ludwikiem krąży.


U Kaśki Krzanowskiej, tchurze ujadły głowę kurze.


No cześć Stachu, majster na dachu.



Nie wiem kto jest autorem tego zdjęcia, ale uwiecznił na nim Ludwika Nowaka "Psioka", który z furmanki przesiadł się na rower i nadal zaciekawiał ludzi spotkanych na swojej drodze. Zdjęcie zrobione zostało gdzieś w latach 90tych, pomiędzy miejscowościami, Kąty a Trzeboś Dworzysko, pod tamtejszym sklepem. Tak się zastanawiam co powiedział temu fotografowi, który zobaczywszy "dziwnego człeka" wyciągnął aparat. Uwiecznił na zdjęciu, pewno po raz ostatni, kogoś kto
z całą pewnością rozsiewał pozytywną energię i uśmiech wokół siebie. I takim go pamiętajmy.

Ludwik Nowak zmarł 16 marca 1993 roku i spoczął na cmentarzu parafialnym w Nienadówce. W roku 2014 spoczęła obok niego żona Rozalia.




Dziękuję wszystkim, do których zwróciłem się o pomoc w zebraniu tych wiadomości. Jego sąsiadom, którzy bez chwili wahania opowiadali o Ludwiku Nowaku, twierdząc, że należy mu się, by go dobrze zapamiętano. Odzew był naprawdę wspaniały i niespodziewałem się, że aż tyle uda się o Nim napisać. Z wielką nadzieją przyjąłem informację, że Ludwik Nowak, swoje powiedzonka zapisywał. Kiedyś jeden z sąsiadów usłyszawszy kolejny wierszyk powiedział do Niego: Ludwik Ty to musisz te wiersze zapisywać, odpowiedź Ludwika brzmiała - "robię to, zapisałem już cały zeszyt". To że zeszyt był, potwierdziło dwoje świadków, niestety podobno pożyczyć miał go jeden z sąsiadów i już go nie oddał. Sąsiad ów też już niestety nie żyje. Trwają jednak poszukiwania i nie ukrywam, że odnalezienie tych zapisków, byłoby nie lada sensacją. Mam nadzieję, że po przeczytaniu tej krótkiej historii, ktoś przypomni sobie i inne historyjki czy powiedzonka i prześle je do mnie.

Odkryjmy "Psioka" razem na nowo.

Bogusław Stępień


Comments: 0

About | Privacy Policy | Sitemap
Copyright © Bogusław Stępień - 08/05/2013