W czerwcu 1942 przybył do mnie do W-wy mój konspiracyjny przełożony płk ps.”Jagra”, inspektor rejonu AK Tarnobrzeg i oświadczył mi, że zostałem mianowany komendantem Obwodu AK
Kolbuszowa "Kefir". W W-wie przebywałem zgodnie z poleceniem płk.”Jagry" do odwołania, ze względu na bardzo nasilone poszukiwanie mnie przez gestapo po aresztowaniach kilku AK-ców
na terenie powiatu mieleckiego. Obowiązywało mnie natychmiastowe udanie się do Kolbuszowy, miasta nieznanego mi bliżej, w którym przedtem nigdy nie byłem, mimo że Kolbuszowa
sąsiaduje z Mielcem, miejscem poprzedniej mojej pracy konspiracyjnej. Obwód ten należał a raczej był w trakcie przekazywania z inspektoratu Tarnobrzeg do inspektoratu AK
Rzeszów.
Płk "Jagra" nic nie taił przede mną i szczerze, naprawdę po żołniersku powiedział mi całą prawdę o obwodzie "Kefir", który miałem objąć. Na wstępie poinformował mnie, że obwód
jest zdezorganizowany, brak oficerów i podoficerów, żołnierze nie wyszkoleni, wielki brak broni i działania. Wszystko, radził mi, należy zacząć od początku. Praca "powiedział"
będzie ciężka, bo ludzie są sterroryzowani po ostatnich dużych aresztowaniach w szeregach N0W. Żaden ze znajomych mu oficerów nie chciał się zgodzić na objęcie obwodu, tym
bardziej, że postrachem i tym, który paraliżuje każdą robotę konspiracyjną na terenie całego powiatu kolbuszowskiego był Włodzimierz Halicki. Halicki był komendantem kryminalnej
policji w Kolbuszowie, znał dobrze swój powiat, ponieważ przed wojną tam pracował również w krypo. W czasie okupacji. był prawą ręką gestapo, a nawet w wielu wypadkach przewyższał
je. Nawet Niemcy obawiali się jego. Sprytny, węszący wszędzie, bystry i zdecydowany wróg wszystkiego co polskie. Zawsze ostrożny, chodził ubezpieczony z żandarmami i granatową
policją, zawsze z bronią, a później z psem wilczurem. Młodszy jego brat służył w Schutzpolizei na Śląsku. Osobiście widziałem go w mundurze policji niemieckiej i nawet rozmawiałem
z nim, gdy był w Kolbuszowej u swego brata. Chełpił się sukcesami Niemców na frontach. Później wstąpił do SS.
Po takim przygotowaniu mnie przez płk. "Jagrę", jako zdyscyplinowany żołnierz opuściłem W-wę i zaopatrzony w lewe dowody, jako specjalista od melioracji, pod przybranym nazwiskiem
Kordyszewski zjawiłem się w Kolbuszowie nad Nilem. Niewiele miałem czasu na rozmyślanie, musiałem energicznie i niezwłocznie zabrać się do zreorganizowania obwodu, d-ców, funkcji
itp. Alibi miałem dobre, bo zatrudniony zostałem jako specjalista "Bei polnische Nil Flussregulierung". Musiałem być czujny, bo już po tygodniu pracy poznałem Halickiego poprzez
komendanta komisariatu policji granatowej Rychla naszego oddanego człowieka, konspiracyjnego komendanta WSOP w "Kefirze". Dokumenty miałem dobre. Przy przekazywaniu obwodu "Jagra"
nadmienił mi, że na Halickiego został wydany wyrok śmierci przez WSS /Wojskowy Sąd Specjalny/. Na moje pytanie dlaczego nie wykonano wyroku dotychczas, otrzymałem odpowiedź, że
nie ma kto, brak wyszkolonych ludzi, brak dywersji w obwodzie. Czy wina Halickiego była aż tak wielka, czy też tylko poszlaki i domysły. Wg zebranych dochodzeń i dowodów Halicki
spowodował aresztowanie i osadzenie w Oświęcimiu 16 obywateli polskich z pow. kolbuszowskiego, a mianowicie: dwóch braci Dobrowolskich Zbigniewa i Aleksandra Ottona, Jedynacki
Stanisław, Dec Stefan, Piórek Franciszek i Piórek Julian /ten wrócił i żyje/ Pilch Aleksander /AK/ wrócił i żyje/, Ksiądz Wojciech Słonina /żyje/ doktor Anderman, Czachor Józef,
Wilk Józef, Kaczor Bolesław, Nocoń, Leśniewicz Józef, Wojtowicz Stanisław i inni.
Co pisze w swych wspomnieniach "Góral" /W.Wąsowicz/ późniejszy Komendant Korpusu Bezpieczeństwa w "Kefirze":
..."Po raporcie tym w końcu maja 1941 r. zgłosiłem się w Kolbuszowej na posterunku pol. kryminalnej u komendanta Halickiego Włodzimierza, nacjonalisty ukraińskiego. Kolbuszowa
jako powiat mały, został wysiedlony w 3/5 cz. Na terenach wysiedlonych, Niemcy potworzyli poligony: Zachodnią część zajęło SS, północną Wehrmacht i północno - wschodnią Luftwaffe.
Na czele starostwa stał Twardoń landrat, rzekomo b. urzędnik polski z Katowic, znający dobrze język polski. Załoga posterunku kryminalnego składała się: Halicki komendant, Surma,
Mazur, Borejko, Ukrainiec i ja. W niedługim czasie ob. Mazur i Borejko przeniesieni zostali do Lwowa, zaś kolega Surma zmarł na gruźlicę. Na miejsce u byłych, przydzielono ob.
Szpyrkę i Batko. Ten ostatni rzekomo Ukrainiec-nacjonalista. Halicki jako wywiadowca policji państwowej, pracował do wojny 7 lat w komórce śledczej przy komendzie powiatowej w
Kolbuszowej. Dzięki znajomości stosunków osobowych i miejscowych na terenie powiatu kolbuszowskiego, Halicki zaawansowany w współpracy 100% z okupantem, miał ułatwioną pracę w
likwidacji patriotów polskich, zbiorowo i pojedynczo /na miejscu rozstrzeliwanych i likwidowanych w obozach/. Halicki bezpośrednio łączył się z gestapo w Rzeszowie za pomocą
swych łączników. Toteż ludność miejscowa była zdezorientowana i przygnębiona, nie orientowała się co się dzieje, że tyle najlepszych Polaków ginie na terenie powiatu
kolbuszowskiego. Na krótko przed moim przybyciem do Kolbuszowej zostało rozstrzelanych około 60 mężczyzn młodych w Przewrotnem k/ Raniżowa za to, że przed wojną byli Wiciowcami.
Nie było dnia, żeby nie zostały dokonane aresztowania przez gestapo. Ludność powiatu była tak sterroryzowana, że nikt formalnie nie wychodził poza dom. Ja osobiście wpadłem lekko
w tym czasie, na skutek doniesienia do gestapo w Rzeszowie, że uprzedziłem Wójtowicza z Kolbuszowej przed aresztowaniem. Wójtowicz zlekceważył sobie moje uprzedzenie, został
aresztowany i zginął w obozie. Żona Wójtowicza wypowiedziała się nieopatrznie, o uprzedzeniu przeze mnie jej męża, o czym dowiedział się Halicki i doniósł o mnie. Zostałem w tej
sprawie wezwany do gestapo w Rzeszowie i po przesłuchaniu zatrzymano mnie. Nie wiem co miało mnie spotkać za to, lecz dzięki Vollertowi,/Niemiec/, któremu podlegaliśmy służbowo,
jako kierownikowi komisariatu kryminalnego, zostałem uwolniony. Na osobności Vollert powiedział mi, "to jest ostatnia próba".
Halicki nie miał do mnie zaufania, ukrywał przede mną wszystkie ważniejsze sprawy. Szczerze mu oddanym był Batko, którego używał do spraw nawet politycznych. Batko prowokował
chłopów w okolicznych wsiach, ubierając furażerkę z orzełkiem polskim, wchodząc wieczorami do domów chłopskich - podając się za partyzanta polskiego. Tym sposobem udało im się
zlikwidować kilku chłopów Bogu ducha winnych. Pamiętam jeden wypadek. Halicki wysłał Batkę w okolicę Sokołowa i tym sposobem zatrzymał chłopa, który posiadał rewolwer bębenkowy,
stary, zardzewiały i w ogóle nie nadający się do użytku. Podejrzanego wraz z tą bronią, przekazał na posterunek pol. granatowej w Sokołowie - w celu dostarczenia go do
Kolbuszowej. Nazajutrz podejrzany został dostarczony, ale oprócz tego przyjechał komendant żandarmerii leutnant /nazwiska nie wiem/, który prosił Halickiego, by ten nie robił o
tej sprawie doniesienia gdyż nie należy broni tej uważać za broń, a tylko szmelc i jako karę zastosować podejrzanemu chłostę z 10 pałek, by na przyszłość był mądrzejszy. Halicki
przyrzekł Niemcowi, że sprawę tę załatwi po jego myśli, lecz Niemiec jeszcze dobrze nie wyszedł z posterunku, a Halicki już powiadomił telefonicznie gestapo w Rzeszowie. Po
upływie około godziny, na posterunek wpadło 2-ch "oprawców" gestapo i jeden z nich zapytał Halickiego o zatrzymanego. Gestapowiec wyciągnął z pokrowca "parabellum" i stojącego pod
ścianą podejrzanego uderzył w głowę tak silnie, że mózg wypłynął. W agonii wywieźli podejrzanego do lasu. Za parę dni Batko wybrał się powtórnie w okolice Sokołowa w podobnej
sprawie, lecz powrócił drugiego dnia, ale już w trumnie i nieszkodliwy. Ciężko ubolewał nad Batką Halicki, lecz cóż nie mógł go wskrzesić. Na miejsce Batki został przydzielony do
posterunku nowo przyjęty Twardosz Tadeusz, ten chociaż młody był nieszkodliwy.
W zamkniętym getcie, był głód. Młodsi Żydzi przekradali się nocą do wsi za pożywieniem. Pewnego razu dwóch Żydków prowadziło kupioną jałówkę nocą przez wieś Kupno i zostali
napadnięci przez 7 chuliganów, którzy jałówkę tą zabrali im. Ponadto pod pretekstem zwolnienia jałówki wyłudzili od poszkodowanych 300 złotych gotówką. Jałówkę tę osobnicy ci w
osobach 2-ch braci Węgrzynów, Jeża, Dudka i innych zabili, dzieląc się mięsem a za gotówkę kupili wódki urządzając sobie libację. Pokrzywdzeni, bez względu na własne
bezpieczeństwo, zgłosili o tym na posterunku. Sprawę tę Halicki przydzielił mnie. Z miejsca zatrzymałem wszystkich podejrzanych. Dochodzenie miałem już na ukończeniu, gdy
dowiedziałem się, że Halicki przyobiecał rodzinom podejrzanych zwolnić, po otrzymaniu pewnej łapówki. Gdy upewniłem się, że Halicki przyjął gotówkę tytułem zwolnienia podejrzanych
2„400 złotych i 2 świnie, nie ulegało wątpliwości, że podejrzani zostaną zwolnieni. Wówczas w czasie nieobecności Halickiego sprowadzałem po jednym podejrzanym z aresztu na
posterunek i sprawiłem im takie manto, że przypomniała im się prababka, a ja dotąd nie wiedziałem, że posiadam takie zdolności sportowe i energię. Wieczorem tego dnia Halicki
podejrzanych zwolnił. Widocznie podejrzani postanowili zemścić się na mnie i w roku 1949 oskarżyli mnie w b. Urzędzie Bezpieczeństwa w Kolbuszowie o zadanie ciężkiego uszkodzenia
ciała, jednemu z braci Węgrzynów. Na skutek tego zostałem nawet zatrzymany, ale po przesłuchaniu zwolniono mnie. Natomiast 18 Żydków, za przekradanie się nocą z getta, zginęło na
miejscu w getcie i oprócz tego "Kahał" musiał złożyć okup w złocie. Zwłoki rozstrzelanych wywieziono natychmiast na cmentarz, z pośród których było 2 c. rannych. Zabrano ich z
powrotem do getta lecz nie na długo, bo już drugiego dnia gestapo wiedziało o tym i ranni musieli sami o własnych siłach iść na cmentarz oddalony około 2 km i tam zostali
rozstrzelani.
Inny wypadek. Na terenie Majdanu, wsi nie pamiętam, został oskarżony ob. Sobol Franciszek przez swą kochankę /nazwiska nie pamiętam/ mąż jej był w armii niemieckiej, o posiadanie
krótkiej broni palnej, którą to bronią oskarżony miał usiłować dokonania zabójstwa owej niewiasty. Oskarżony przebywał w więzieniu w Tarnobrzegu do naszej dyspozycji, gdyż
terytorialnie tu należał. Sprawę tą otrzymałem do przeprowadzenia dochodzenia i w tej sprawie udałem się na teren Majdanu. Ustaliłem w dochodzeniu na podstawie wiarygodnych
świadków, że oskarżenie to jest fałszywe. Poszkodowana w tym celu skomponowała oskarżenie, by oskarżonego pozbyć się, jako niewygodnego dotychczasowego kochanka, ponieważ wówczas
poznała nowego amatora miłości. O wyniku dochodzenia powiadomiłem Halickiego telefonicznie, który polecił mi przy tym udać się do Dęby i przejąć oskarżonego, gdyż będzie on tam
dostarczony przez Tarnobrzeg. Przy odbieraniu oskarżonego na posterunku w Dębie zostałem wezwany do telefonu. Dzwonił Halicki do mnie z poleceniem: "W drodze do Kolbuszowej, jadąc
przez las, zlikwidować oskarżonego Sobola". Na polecenie to odpowiedziałem mu,że ja tego nie wykonam, gdyż jest od tego sąd. Polecił mi wówczas dostarczyć po drodze oskarżonego do
posterunku w Majdanie w celu likwidacji. Na posterunku w Majdanie komendant Tyboń odmówił przyjęcia oskarżonego. Halicki polecił dostarczyć wówczas Sobola do Kolbuszowej. Po
przybyciu na miejsce i zreferowaniu Halickiemu ustnie wyniku dochodzenia, chciałem go przekonać o niewinności oskarżonego. Halicki po wysłuchaniu mnie odpowiedział, że jest mu
wiadome o tym, że podejrzany posiadał broń jeszcze przed wojną. Nie miałem słów oburzenia na to. Oskarżony Sobol drugiego dnia został r6zstrzelany. /tyle podaje "Góral"/
...ciąg dalszy meldunku "Górala"
Pasowali bardzo 'do siebie, Halicki - Twardoń, Zielke, gestapowcy z Rzeszowa, Flaschkee, Pottenbaum i trzeci gestapowiec, /nazwiska nie znam/ oraz żandarm Tannenbaum z Kolbuszowy.
Byli to ludzie sadyści, którym przyjemność sprawiało maczać ręce w krwi polskiej. Halicki miał młodszego brata w armii SS. Sam Halicki otrzymał za swą gorliwą pracę dla Niemców,
stopień oficerski. Starał się Halicki ile sił dogodzić Niemcom. Pewnego razu nocą, zostali wypuszczeni więźniowie. Na skutek tego przyjechało gestapo, ale nie mieli się kogo
czepić. Halicki znalazł wyjście. Zaproponował gestapowcom, ażeby cały posterunek żandarmerii i część policji polskiej przebrali się po cywilnemu i zgłosili się na tut. posterunek
kryminalny. W niedługim czasie Halicki miał do swej dyspozycji 12 żandarmów i policję granatową po cywilnemu. Z ludzi tych potworzył dwójki i każdej dwójce na kartce podał
nazwisko i imię, oraz miejsce zamieszkania osoby, która miała być zatrzymana. Ja dostałem żandarma i 3 nazwiska do zatrzymania, Chodkiewiczównę, Wiśniewską i Turka. Na szczęście z
wymienionych osób nie zastaliśmy nikogo w domu. Jako zakładnika żandarm zabrał za Wiśniewską, jej małoletnią siostrę, lat około 13. Matka zatrzymanej, dostarczyła zaświadczenie z
Arbeitzamtu, że córka jej starsza pracuje, więc po długich staraniach, zwolniono jej dziecko. Akcja ta nie udała się, przeważnie nikogo "z podejrzanych" nie zastano w domu.
Zastosowano więc system łapankowy w ten sposób, że nie wychodząc z posterunku udało im się zatrzymać parę przypadkowych osób. Między innymi w taki sposób została zatrzymana
Bielawka Zofia, córka wysiedlonego profesora, lat około 18, która idąc do mleczarni po odtłuszczone mleko dla chorej matki, więcej do niej nie wróciła, zginęła w Tarnowie. /?/ Po
pewnym czasie Halicki w towarzystwie żandarmów doprowadził nad ranem dwóch Żydów zatrzymanych we wsi Przedbórz i jak oświadczył, ci mężczyźni usiłowali podczas zatrzymania zabić
go posiadanym rzekomo bagnetem. Żydków tych zlikwidowano na kolejowisku w Kolbuszowej.
Dowiedziałem się później, że Żydków tych wskazał Halickiemu ob. Rak z Przedborza, który w niedługim czasie wyjechał dobrowolnie do Niemiec na roboty" Tak podaje "Góral".
BORYNA
/Batkę zlikwidowała już moja dywersja na podst. wyroku WSS./-
Czas mijał, a Halicki działał. Była co prawda próba zlikwidowania go zaraz po moim przybyciu do Kolbuszowy i przekazaniu, a raczej po przyłączeniu mojego obwodu do inspektoratu
rzeszowskiego "Rzemiosło". Nowy mój przełożony Łukasz Ciepliński "Pług" gdy mu zreferowałem stan obwodu oświadczył mi, że postara się Halickiego zlikwidować przy pomocy swoich
ludzi. Chciał tylko wiedzieć kiedy Halicki będzie jechał do Rzeszowa i jakim środkiem lokomocji. Jesienią 1942 r. zawiadomiłem Komendanta "Pługa", podając dokładną datę wyjazdu
Halickiego do Rzeszowa. Wysłana bojówka nie wykonała zadania i wprost przeciwnie nastąpiła katastrofa. Gdy bojówkarze zbliżali się do pojazdu Halickiego na szosie w lesie,
Halicki, błyskawicznie strzelił do najbliższego, kładąc go trupem, a do drugiego, którego ciężko zranił, a następnie, widząc że trzeci wycofuje się, dobił rannego. Zginęli w ten
sposób wartościowi i nawet doświadczeni bojówkarze, oficer i podoficer AK. Halicki zaś wrócił do Kolbuszowy, siejąc postrach. Jadąc do Rzeszowa cały czas trzyma broń gotową do
strzału. Upłynęło kilka miesięcy, praca konspiracyjna posunęła się naprzód. Wówczas "Orlik" zameldował mi, że jeden z jego ludzi z kolportażu prasy sam zlikwiduje Halickiego. Nie
zgodziłem się, gdy przedstawił mi plan. Wówczas ten młody, zapalony żołnierz mimo zakazu przystąpił do akcji. Miał pistolet ukryty w obandażowanej ręce, którą trzymał na temblaku,
siedząc na ganku u lekarza Własnowskiego /lekarz obwodu AK"Kefir"/. Tak miał wyczekiwać na Halickiego, który mieszkał w pobliżu lekarza. Lekarz o niczym nie wiedział. W tym czasie
przechodziło dwóch granatowych policjantów i widząc siedzącego zatrzymali go. Byłem wtedy przy pracy na moście, kierując robotą przy regulacji rzeki w samym mieście. Widząc
prowadzonego chłopca /20 lat/ uświadomiłem sobie, że to prawdopodobnie ów ochotnik dywersyjny. Wskoczyłem na rower któregoś robotnika i wyprzedzając prowadzonego udałem się na
komisariat. Tam szybko opowiedziałem komendantowi Sypkowi /nasz człowiek/ o moim spostrzeżeniu i poleciłem mu, aby natychmiast zabrał chłopca do siebie i z drugim policjantem
/naszym człowiekiem/ odwinął bandaż, zabrał o ile będzie pistolet, a następnie chłopca wypuścił jako rzeczywiście chorego. Tak też Sypek. uczynił i za 1/2 godziny wręczył mi
pistolet. Ten niepoważny krok chłopca nie podobał mi się. Amatorowi udzieliłem nagany.
Halicki naprawdę czuł nienawiść do tego co polskie i do Polaków. Wszędzie węszył i w każdym widział przestępcę nie tylko w stosunku do komunistów, lecz do każdego kto w Niemcach
widział okupanta i wroga. Pewnego dnia Halicki wyszedł ze swojego mieszkania i spotkał przed domem 2-ch osobników. Jednym z nich był mieszkaniec wsi Zarębki, Andrzej Jadach znany
ludowiec z przed wojny. Drugim był obcy działacz BCh ps."Kocioł" z Trzebosi. Nie spodobali się obaj Halickiemu. Zatrzymał ich i chciał legitymować Kocioła, Jadacha znał osobiście.
Kocioł rzucił się do ucieczki w kierunku pobliskiego lasku Werynia. Wtedy Halicki kazał wyprząść jadącemu woźnicy konia, żona w międzyczasie wyniosła mu pistolet, tak rozpoczęła
się pogoń. Halicki dopędził uciekającego i zaaresztował. Jadach zaś poszedł do domu. Na wieść o tym przygotowałem bojówkę do odbicia nieznanego mi człowieka, lecz Polaka. Po
przybyciu bojówki dowiedzieliśmy się, że już został wywieziony samochodem do Tarnowa. Poprzez swoich ludzi ostrzegłem Jadacha aby opuścił dom. Z lekceważył ostrzeżenie. Nad ranem
został aresztowany i później tak jak i "Kocioł" rozstrzelany. Pod tym samym zarzutem nielegalnej pracy aresztowano wtedy również w Zarąbkach, Władysława Jadacha. Ten wrócił i
żyje. O tym, że "Kocioł" był z BCh dowiedziałem się już później przy przejmowaniu plutonów BCh i włączeniu do AK.
Kiedy wreszcie miałem już zorganizowaną i trochę przeszkoloną dywersję przystąpiłem do akcji. Opracowałem plan przy udziale d-cy dywersji i "Górala". Likwidacja nastąpi w ratuszu
t.j. w miejscu pracy Halickiego o godz.8 rano. Do akcji wytypowaliśmy 4 ludzi: "Dyzma","Cyran",,Yoker" i "Pasek". Dwóch ludzi było wewnątrz w holu, a dwóch na zewnątrz. Wszyscy
uzbrojeni w pistolety. Ubezpieczenie i środki lokomocji przygotowane. Znak o przyjściu Halickiego daje "Góral". Faktycznie o godz. 8 punktualnie przyszedł Halicki do ratusza. Jego
eskorta odeszła. Gdy wszedł do holu wówczas "Cyran" chce oddać strzał,lecz pech - "niewypał", wtedy "Yoker" próbuje lecz znów niewypał. Tymczasem Halicki wybiega na zewnątrz i
ucieka. Pozostali przed ratuszem dwaj zamachowcy strzelają lecz już niecelnie. Nie spodziewali się takiego obrotu sprawy. Halicki wpada do pobliskiej restauracji Filipkowej gdzie
było dwóch SS-manów. Ci słysząc strzały i widząc wpadającego człowieka sądzili, że to zamachowiec i jeden z nich strzelił do Halickiego, lecz również nie trafił. Halicki po prostu
rozum stracił. Oczywiście bojówka sprawnie odpłynęła, a w 1/2 godz. później poszedł pościg i wrócił z niczym. Wszystko było przygotowane, obmyślane, opracowane, lecz amunicja
zawiodła. Halicki po tym wypadku przestraszył się. Z mieszkania uczynił fortecę, przy której trzymali straż żandarmi i policja granatowa, wziął urlop i nigdzie się nie pokazywał.
Niemcy chcieli go przenieść do Przemyśla, lecz odmówił twierdząc, że tam w nieznanym mu miejscu mogą go wykończyć. Zdawało się nam, że jest on nietykalny. On sam załamał się
psychicznie i wyjechał z Kolbuszowy na 2 m-ce. Po powrocie przeniósł swój posterunek do budynku starostwa, gdzie mieściła się skoszarowana żandarmeria niemiecka i komisariat pol.
granatowej. Teraz postanowiłem przystąpić do decydującej akcji. Ten wampir nie może chodzić bezkarnie. Zatwierdzam nowy plan, skład bojówki, uzbrojenie, ubezpieczenia, odskok, a
przede wszystkim miejsce. Do akcji idą "Mazepa", "Sawa", "Yoker" i "Piotr". Uzbrojenie pistolety, pistolety maszynowe, granaty, akcja przy wejściu na rynek w czasie jego powrotu z
pracy, wprowadza "Kłusownik". Skontrolowałem całość "wszystko gra". Dużo pomagał "Góral". O godz.16.00 15 marca 1943 r. idzle Halicki w towarzystwie "Górala" /naszego/ i 2 innych,
na rynku zatrzymała się jakaś jednostka Wehrmachtu i dwa patrole żandarmów. Zbliżył się do rynku, "Góral" zatrzymał się jakby w chęci zapalenia papierosa, a z nim inni. Wówczas
"Sawa" wychodząc z restauracji Volksdeutscha Szymkowiaka oddaje jedną i zaraz drugą serię ze stena. Halicki ugodzony pada, pies ze skowytem ucieka, a "Mazepa" dochodzi do martwego
Halickiego zabiera mu pistolet i cenny notatnik z listą podejrzanych. To wszystko trwa sekundy "Góral" pędzi w stronę poczty, jakby w pogoni za kimś, inni z eskorty za nim.
Żandarmi zabarykadowali się w restauracji Żacha. Po jakiejś chwili oficer Wehrmachtu strzelając w górę zbliżył się do Halickiego, wtedy i żandarmeria wyszła z kryjówki, a nawet
jeden z nich oddał serię ze schmeisera do niewidocznego już przeciwnika. Cała bojówka zwinnie, ustaloną drogą odwrotu znalazła się w bezpiecznym miejscu. Opuściłem i ja miejsce
akcji. Pościg nic nie dał. Wieczorem mój lekarz obwodu, który dokonywał sekcji zwłok powiadomił mnie, że strzały były skuteczne wszystkie t.j. 14 sztuk wydobył z ciała
zlikwidowanego nareszcie.
Na akcję odwetową, której spodziewaliśmy się i byliśmy przygotowani nikt z Rzeszowa nie przybył. Niemcy urządzili Halickiemu pogrzeb. Nad mogiłą przemawiał Kreishauptman z
Rzeszowa, który między innymi powiedział: "Zmarły tragicznie był jednym z wzorowych, i najbardziej oddanych z całego korpusu policji w Generalnej gubernii".
Ziemia kolbuszowska odetchnęła jak oświadczyła jedna z matek. Nie wiem kto to uczynił - mówiła - lecz wiemy, że to prawdziwy Polak, obrońca nas nieszczęśliwych.
14.01.64r. /Boryna/
Halicki został pochowany na miejscowym cmentarzu. Po kilku dniach ufundowano mu grobowiec. Trzeciej nocy po odsłonięciu tego grobowca nastąpił tam wybuch i grobowiec ten rozleciał
się w kawałki
To mój dopisek BORYNA
|
Write a comment